-DZIEŃ 8-
-"NIETYPOWY WISIELEC"-A więc znowu nastał poranek. Cała drużyna siedziała tu już ponad tydzień. Ten czas zleciał tak szybko, a jednak tak krótko.. niektórzy chcieli, żeby trwało jak najdłużej, chcieli jakiejś sznasy od losu, ratunku, drugiej szansy. Szansy na prowadzenie normalnego życia. Natomiast druga część drużyny chciała jak najszybciej to zakończyć. Chcieli w końcu umrzeć, chcieli już zakończyć cierpienie. Ciekawe jest to, że dla większości śmierć to coś strasznego i okropnego, coś czego warto się bać i opłakiwać. Natomiast inni widzą to jako sposób na całe zło świata, żeby wszystkie problemy zniknęły, a oni nie musieli już żyć w męce i lęku. Bo tak właśnie widziała teraz życie większość Raimona. Lecz czy można się im dziwić?
Gdy promienie słońca padły na twarze śpiących, ktoś musiał w końcu wstać pierwszy. Jak zwykle był to kapitan. Mimo wszystko miał nadzieję, że uda im się wyjść z tego cało.
Jednak nie obudził się on w sposób normalny. Bowiem poczuł on kropelkę nieznanej cieczy na swoim nosie. Czyżby miał zacząć padać deszcz? Endou przetarł czubek nosa ręką i powoli otworzył oczy. Nie było to napewno, to czego się spodziewał.
Bo zamiast zachmurzonego nieba zobaczył swojego przyjaciela. Wiszącego na gałęzi drzewa przyjaciela. Kapitan niemalże odrazy wstał na równe nogi i spojrzał na swoją dłoń. Krew.
Mamoru po prostu stał i patrzył. Był przerażony i w tym samym momencie bardzo zdezrientowany. Bo na drzewie wisiał Gouenji. Czyli jeden z najbardziej podejrzanych nawet po wczorajszej rozmowie. Oczywiście też chłopak nie zwisał normalnie, nasz morderca musiał wymyśleć coś kreatywnego.
Shuuya miał ranę na brzuchu. Nie była to rzecz jasna tylko mała ranka.. była to okropnie duża dziura. Krwawiąca, z poobrywaną skórą w okół. Wyglądało to mniej więcej tak jakby na początku ktoś go naciął a potem wszystko rozrywał w szale rękoma. Teraz Endou zorientował się, że tak naprawdę całą koszulkę ma ubrudzoną od kapiącej z blondyna krwi. Ciekawą rzeczą było też to na czym wisiał chłopak. Bo wisiał on na jelitach. Obwicie okrwawionych jelitach, tak, że prawie nie było widać ich prawdziwej szarej barwy. Jednak organ był ucięty tylko w połowie. "Co się stało z drugą połową?", zapytacie. Cóż, druga połowa znajdowała się w gardle ofiary. Żuchwa obciekała czerwoną substancją, kiedy przerażone brązowe oczy w bezruchu wpatrywały się w niebo. Zwłoki zdążyły już obsiąść muchy i inne różnorodne robale i owady.
-Sio! Już mi stąd!- kapitan próbował odgonić małe zwierzęta lecz bez skutku, bo za każdym razem siadały znowu na swoje miejsca.
Tym właśnie zbudził resztę drużyny. Lecz oni nie odczytali jego intencji poprawnie. Bo powiedzcie mi, co można pomyśleć po zobaczeniu kogoś rozchwianego psychicznie machającego w martwe ciało, kiedy jesteście wszyscy wskazani na śmierć, a ktoś z was jest mordercą. Jeszcze stan koszulki Endou.. nie polepszało to wcale sytuacji.
-Endou..? Ale co ty robisz!- jako pierwszy odezwał się Kabeyama. Trochę wydoroślał przez te ostatnie parę dni.
Mamoru spojrzał w stronę drużyny. Teraz uświadomił sobie jak to musiało wyglądać.
-J-Ja.. po prostu obudziłem się z tym nad głową i..i.. ja tylko chciałem..
-Co chciałeś? No powiedz! Ufaliśmy ci, jako jedynemu!- wtrącił Kurimatsu wstając z ziemi. Był bardzo poddenerwowany.
-Mów za siebie.- Kidou odwrócił głowę by na nikogo nie patrzeć. Nie był smutny czy zły. Na jego twarzy była po prostu pustka.
-Ale Kidou o czym ty mówisz.. przecież jeszcze wczoraj ze mną rozmawiałeś!- kapitan był naprawdę zdezorientowany. Nie rozumiał o co tu chodzi.
CZYTASZ
Tam gdzie wszyscy zginiemy || Inazuma Eleven
TerrorNieświadoma niczego drużyna Raimona wyrusza na trwający paręnaście dni obóz. Podczas jazdy środku lasu autobus dostaje awarii, a nasz najlepszy w Japonii klub piłkarski musi tam zostać do puki nie wymyślą jak wezwać pomoc. Brak zasięgu w telefonach...