Dzień 2- "Śmierć na Prometeusza"

96 18 141
                                    

-DZIEŃ 2-
-"ŚMIERĆ NA PROMETEUSZA"-

Nastał kolejny poranek. Dzisiaj jednak było inaczej
niż wczoraj. Wszyscy czuli się nieswojo przez to co stało się wcześniej, a widok za oknem wcale nie był lepszy. Było ponuro, mrocznie i całą niepokojącą atmosferę dopełniała ostra mgła. Na tle tego wszystkiego wyróżniało się jedno drzewo, ale najbardziej uwagę reszty przykuła znajoma niebieska czupryna niedaleko.

Drużyna wyszła z autokaru jak najszybciej tylko mogła, żeby sprawdzić co się stało koledze. Biegli przy czym towarzyszył im dźwięk łamiących się gałęzi i wysuszonych liści. Gdy byli wystarczająco blisko widok się wyostrzył ukazując coś przerażającego. Każdy reagował inaczej. Niektórzy nie mogli na to patrzeć kiedy inni byli tak osłupiali, że nie mogli oderwać wzroku. Niektórzy się wycofali kiedy inni podeszli nawet bliżej. Niektórzy płakali kiedy innym zabrakło słów nawet na to. Niektórzy mieli odruchy wymiotne kiedy inni po prostu byli smutni. Natomiast jedna reakcja była inna.. wyjątkowa. Była pomieszaniem wszystkiego. Kapitan drużyny upadł na kolana z bezsilności. Łkał głośno i nie wiedział co powiedzieć. Właśnie jego najlepszy przyjaciel odszedł w tak okrutny sposób. Nie mógł uwierzyć, że ktoś potrafił zrobić coś takiego z satysfakcją lub przyjemnością. Było to po prostu chore. Nie mógł tego wybaczyć temu potworowi który to zrobił. Tylko kto był takim potworem?

Pewnie większość z was zastanawia się co tak szokującego zauważyli i że po wczoraj gorzej być nie może. Cóż kojarzycie może mit o Prometeuszu? Tytanie który kochał śmiertelników, a potem został za to surowo ukarany. Jego karą było zostanie przypiętym do skał Kaukazu, ale to nie wszystko. Codziennie przylatywał sęp który wyrywał mu kawałek wątroby. Niestety był nieśmiertelny co znaczyło, że wątroba się regenerowała, a on musiał cierpieć katusze od nowa przez całą wieczność. Go uratował Herakles, ale nasz Kazemaru nie miał na tyle szczęścia. Bo skończył on w sposób podobny, tyle że przybity do drzewa, jako człowiek czyli istota śmiertelna i bez wątroby która była wyszarpana siłą i właśnie leżała centralnie pod jego stopami. Wszędzie było pełno krwi i nie trudno się było domyśleć że Ichirouta umarł w okropnych męczarniach.

Zaraz obok leżała kartka. Endou podniósł ją drżącymi dłońmi i przeczytał łamiącym się głosem.

-"Drogi Raimonie,
Jak widzicie kolejny członek odszedł, a wy dalej nie wiecie kto jest mordercą
Przyjechało 17, a żywych jest 14.. tik tak tik tak Raimonie pośpieszcie się"- Mamoru zgniótł kartkę z złością i wstał. Spojrzał na resztę z złością jakiej nikt w nim nigdy wcześniej nie widział.- kto to zrobił.- był niezwykle poważny. Widok kapitana takiego nie był czymś codziennym dla reszty drużyny.

-Myślę, że nikt się nie przyzna do takiego okrucieństwa Endou..- Powiedział chłopak w dredach. Podszedł do swojego kapitana i położył rękę na jego ramieniu.- Taki świetny był z niego kolega.. mam nadzieję, że osoba która to zrobiła poniesie za to konsekwencje.

Endou przytulił Kidou mocno. Nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

-To teraz może zakopmy go tak jak trenera i kierowce..- odezwał się Someoka. Reszta przytaknęła.

Parę następnych godzin robili pogrzeb Kazemaru. Nie był to typowy pogrzeb bo tego nie mieli jak zrobić, ale towarzyszyły mu takie same emocje. Pełno smutku, żalu i niezrozumienia czemu to musiało spotkać akurat jego.

Wszyscy wrócili do autokaru. Więc to tak ma teraz wyglądać ich codzienna rutyna? Wstawanie, sprawdzanie kto nie żyje, robienie "pogrzebu", a potem użalanie się nad sobą w autokarze. Brzmiało jak największy horror jaki można było sobie wyobrazić. Drużyna która kiedyś była dla wszystkich domem, teraz nie potrafiła sobie zaufać. Każdego to bolało, ale nie mogło być inaczej. W tym pośpiechu i strachu zapomnieli o najważniejszym. O sobie i własnych potrzebach. To wtedy właśnie jedna z menadżerek, Otonashi Haruna powiedziała:

-Wiem, że wszyscy jesteście załamani, ale zapomnieliście o czymś ważnym.. jeść też trzeba, a nie zjedliście nic od wczoraj.

-A ty masz w ogóle apetyt po zobaczeniu twojego kolegi zwisającego z drzewa z flakami na wierchu?- odpowiedział jej Kurimatsu.

-Oczywiście, że nie. Ale powinniście spróbować zjeść chociaż trochę, dla waszego zdrowia.

-A co to za różnica skoro i tak wszyscy umrzemy.

Otonashi opadła na swoje miejsce zrezygnowana. Drużyna nie chciała jej słuchać. Sama wyciągnęła z swojej torby trochę jedzenia które miało być przeznaczone parogodzinną podróż. Ku jej zdziwieniu jedna osoba poszła jednak jej tokiem myślenia. Oczywiście że był to sam kapitan zespołu, mimo wszystko dalej starał się myśleć pozytywnie. Z każdą chwilą ktoś inny się dołączał na co dziewczyna się lekko uśmiechnęła, po czym powiedziała:

-Wiecie.. pewnie zostaniemy tu na dużo dłużej, tyle jedzenia nam nie wystarczy. Będziemy musieli udać się na jakieś polowanie czy coś w tym stylu.

-I jak chcesz to zrobić? Nie mamy raczej żadnej broni, a na pięści z dzikim zwierzęciem nie wygrasz.- odezwał się Gouenji.

-Jak potrafisz piłką bić kolegów to zwierzęta też możesz. Poza tym jesteśmy w lesie, można tu zrobić pełno broni.

-A jak już zabijemy jakieś zwierze to co potem? Nie będę jadła surowego mięsa, to obrzydliwe i niezdrowe.- skomentowała Natsumi, zakładając włosy za ucho.

-Rozpalimy ognisko i coś upieczemy. A teraz do roboty! Poszukamy czegoś do zrobienia broni.- wszyscy przytaknęli i rozeszli się po lesie, albo sami, albo w małych grupkach.

Już po dobrych dwóch godzinach każdy miał coś ze sobą. Noże zrobione z kamieni, łuki z gałęzi i wiele innych. Teraz byli zdeterminowani. Zdeterminowani, by przeżyć za wszelką cenę. By pomścić Kazemaru i innych którzy umrą w tej nierównej walce.

Niestety już się ściemniało, a na polowania lepiej wyruszać gdy jest jasno. Wszyscy zgodnie ustalili, że wyjdą jutro rano.

Był już późny wieczór. Endou stał przy jednym z jezior, bo mimo że las znajdował się daleko od ludzi to był wielki i zadbany. Może nie był zniszczony właśnie przez brak turystów? Kto wie. W sumie było to mało ważne bo atmosfera była tu wręcz magiczna. Odbicie Endou ukazywało się w nieskazitelnie czystej tafli jeziora. Było ono tak błękitne, że mogło się wydawać że świeci. W okół otaczały je grube i stare drzewa z ogromnymi zielonymi koronami. Otaczały one tak cały zbiornik wodny, tworząc coś na styl pokoju. W pewnym miejscu znajdywała się luka, ale wcale nie bez powodu, ponieważ kolejne drzewa tworzyły korytarz, który miał być wyjściem z pokoju prowadzącym do innego pomieszczenia. Drzewa w tym miejscu lekko się przechylały, tworząc dach. Owszem było to cudowne, ale z drugiej strony też przerażające. To zwykły zbieg okoliczności, czy może natura robiła to specjalnie? Miało to na celu tylko estetycznie wyglądać kiedy mógł to być też znak, że teraz las to ich nowy dom. Nikt tego nie wiedział. Ale bramkarz czuł jakieś nieznane połączenie z tym miejscem, może dlatego że trenowanie z takimi widokami było naprawdę przyjemne.

Właśnie podbijał sobie piłkę, albo rzucał ją do drzew, żeby następnie mogła się od nich odbić, a on mógł ją złapać. Kiedy w pewnym momencie piłka miała wpaść do wody, ktoś ją złapał. Był to Someoka Ryuugo- różowo-włosy napastnik z drużyny Endou.

-Czyli nasz kapitan dalej trenuje?- powiedział podchodząc bliżej. Endou usiadł na trawie i spojrzał w niebo, a jego kolega dosiadł się obok.

-Tak, to jedyna rzecz która pozwala mi o tym wszystkim zapomnieć..

-Ciężko zapomnieć.. jak się czujesz po dzisiejszej śmierci Kazemaru? Byliście ze sobą dosyć blisko.

-Ja.. jestem tym załamany. Był moim najlepszym przyjacielem i spotkało go coś takiego.. musiało okropnie boleć.

-Napewno, ale wiesz użalając się nie przywrócimy go do życia.

-Racja, ale to nie zmienia faktu jak bardzo mi go tu brakuje..

-Wiem Endou, wiem..

Trochę pogadali, ale oboje wykończeni całym dniem chwilę później skończyli z głowami w trawię, i myślami w krainie snów..

Tam gdzie wszyscy zginiemy || Inazuma Eleven Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz