Urodziny

27 8 93
                                    


Na dzień moich urodzin co roku brałam planowany urlop. Współpracownicy uważali, że to bardzo zdrowe, że staram się trzymać work–life balance w ryzach, ale nie wiedzieli jednego.

W każde urodziny ten przeklęty Błazen chodził za mną krok w krok. Nie byłam w stanie pracować w ten sposób.

Również Matthew wziął wolne, chciał spędzić cały dzień ze mną. Obudziłam się i do kuchni przywołał mnie zapach bananowych naleśników. Mężczyzna robił je obłędnie, czasem żartowałam, że to właśnie dzięki nim mnie zdobył. Stał przy kuchence w rozpiętej koszuli. Lekkie światło wpadające przez okno tworzyło światłocień, tylko dodający mu uroku — wydobywał zgrabne linie umięśnionej sylwetki i pogłębiał cień, rzucany przez lekko wystające kości policzkowe. Karmelowe refleksy w brązowej czuprynie sprawiały, że wydawał się młodszy, bardziej beztroski, co w połączeniu z pełnymi, wiecznie łobuzersko uśmiechniętymi ustami ściskało mnie za serce. Skupiony próbował podrzucić naleśnika tak, aby ten zrobił obrót w powietrzu. Oparłam się o framugę drzwi i obserwowałam jego walkę. Przygryzł wargę i przymrużył nieco ciemne oczy.

Podrzut.

Placek zaliczył półobrót i niechlujne spotkanie z patelnią, na której wylądował, zwijając się w fantazyjną harmonijkę. Zacisnęłam wargi, próbując się nie roześmiać.

– Nie naśmiewaj się – powiedział miękko.

– Czytasz mi w myślach? – Podeszłam do niego powoli i musnęłam dłonią bok wyrzeźbionego brzucha.

– Może... – stwierdził zaczepnie. Wyłączył kuchenkę, przełożył ostatniego placka na talerz i obrócił się. Ciemne oczy wpatrywały się we mnie z czułością, która zawsze chwytała mnie za serce. Nie zmieniła się na przestrzeni lat. – Mój pajęczy zmysł mówi mi, że potrzebujesz wyłożyć się wygodnie na fotelu z ogromnym kubkiem kawy i zjeść śniadanie... A potem zacząć dzień od dobrej książki.

Zarumieniłam się. Znał mnie na wylot. Podążyłam wraz z mężczyzną do salonu, gdzie dosłownie usadził mnie na fotelu i przykrył kocem. Niedługo później przyniósł mi śniadanie.

Ta cała słodycz odebrała mi czujność. Jak tylko skończyłam jeść, zabrałam się za najnowszy nabytek z księgarni. Oddawałam się błogiemu relaksowi wraz z romantycznymi bohaterami, gdy usłyszałam skrobanie.

Mięśnie napięły się w oczekiwaniu, ale starałam się odciąć od dźwięku. Błazen przecież wcześniej żadnych nie wydawał.

Znów.

Jak szuranie pazurów o tablicę.

Podniosłam wzrok i przełknęłam głośno ślinę, widząc szpony na ścianie jakieś dwa metry ode mnie. Nie umiałam oderwać wzroku, gdy zza framugi wyłoniła się ogromna, blada głowa. Wpatrywał się we mnie mętnymi oczyma z tym samym, szerokim od ucha do ucha uśmiechem, co zwykle. Serce zaczęło łomotać, a na plecy wstąpił zimny pot.

– Matthew! – zawołałam, starając się zachować spokój.

– Tak, skarbie? – Jego głos doszedł z kuchni. Pewnie sprzątał po śniadaniu.

– Masz ochotę na spacer?

– Jasne, daj mi dziesięć minut!

Wstałam powoli z kanapy i przeszłam do kuchni, ignorując ciągle powtarzający się, drażniący dźwięk.

Spacer okazał się świetnym rozwiązaniem. Starałam się nie rozglądać zbytnio po okolicy, wiedziałam, że kryje się gdzieś w cieniach. Czułam go całą sobą. Jak dziwną lepkość w powietrzu, która nie pozwala nabrać tlenu do płuc. 

Po spacerze Matthew zakomunikował mi, że zaplanował coś specjalnego. Wcisnął mi przy tym torbę prezentową, w której znalazłam piękną, czerwoną sukienkę i szpilki w podobnym kolorze.

Przebrałam się w łazience, zastanawiając, co takiego wymyślił. Pomalowałam się starannie i nawet ubrałam złote kolczyki, pasujące do kreacji. Mężczyzna też się przebrał. W marynarce i dobranych do niej spodniach zaprowadził mnie do samochodu. Otworzył mi drzwi od strony pasażera, a potem pojechaliśmy za miasto. Zaparkował przed elegancką restauracją, w której jeszcze nigdy nie byliśmy.

Zachowywał się jak prawdziwy gentleman. Zaprowadził mnie, trzymając za rękę pod kontuar, przy którym kelner odszukał zrobioną długi czas wcześniej rezerwację. Odsunął krzesło, żebym mogła usiąść. Zaplanował cały wieczór tak, abym spędziła go jak najmilej.

Popijałam wino objedzona przystawkami, daniem głównym i deserem, gdy zobaczyłam błysk w jego oczach i już wiedziałam, że nadchodzi coś więcej. Znałam go na wylot po pięciu latach związku. Zanim zdążyłam sama się domyślić, wstał i uklęknął przede mną na jednym kolanie, a z kieszeni marynarki wyciągnął pudełko.

– Czy uczynisz resztę mojego życia pięknym snem? Proszę, nie chcę się budzić.

Łzy napłynęły mi do oczu, kiedy wsuwał pierścionek z małym oczkiem na palec obrączkowy. Po naszej pierwszej, wspólnej nocy pełnej: zdradzania sobie nawzajem najskrytszych sekretów i westchnień przyjemności; zażartowałam, że to wszystko, to tylko piękny sen.

Zapamiętał. Ale jak mógłby zapomnieć? On nigdy o niczym nie zapominał. Każdy drobiazg chował głęboko w sercu.

Popłakałam się, kiwając energicznie głową, nie potrafiłam wydusić słów.

Wziął mnie w ramiona.

Myślałam, że szczęście mnie rozsadzi, otworzyłam oczy gotowa, aby spojrzeć w te piękne, czekoladowe tęczówki ze świadomością, że już nic nigdy nas nie rozdzieli.

Metr za nim stał on.

Upiór.

Zmora.

Błazen.

Sięgał szponiastą dłonią w naszym kierunku i niewiele brakowało, aby dotknął barku mężczyzny mojego życia.

Zdusiłam krzyk.

Reszta wieczoru upłynęła w pozornym spokoju. Widziałam jego zmartwione spojrzenie, gdy umilkłam i po prostu się zdystansowałam. Pewnie myślał, że mam wątpliwości. Nie cierpiałam go martwić.

Ja po prostu nie potrafiłam spuścić wzroku z Błazna, który zbliżał się w zawrotnym tempie. Kiedy wróciliśmy i Matthew zasnął, podeszłam niepewnie do framugi, za którą widziałam Błazna rano.

Przejechałam dłońmi po słabych śladach zadrapań i zadrżałam, czując wyżłobienia pod opuszkami. Serce zabiło panicznie i nie umiałam wziąć oddechu.

Co, jeśli on naprawdę istnieje?

Jeśli powiedziałabym to na głos, skończyłabym w kaftanie, ale ta myśl coraz częściej nie dawała mi spokoju. Weszłam pod zimny prysznic, starając się znaleźć rozwiązanie, przemówić sobie do rozsądku. W głowie huczało mi od myśli i wspomnień. Przecież moja matka... Czy to mógł być zbieg okoliczności? Czy naprawdę obie byłyśmy szalone?

Pod osłoną nocy spakowałam małą, podróżną torbę i wsiadłam w auto. Potrzebowałam odpowiedzi.

Nie wiedziałam, gdzie jadę, ale wiedziałam, że nie mogę zacząć tego pięknego etapu życia dalej dręczona przez stare demony.

Nie chciałam tego zniszczyć.

Wynajęłam malutki pokój w motelu i wzięłam się za poszukiwania od razu. Otworzyłam gruby notes, który zgarnęłam ze stolika kawowego i zaczęłam notować. Po rozpisaniu drzewa genealogicznego udało mi się wydobyć wzorzec.

Moja matka umarła niecałe dziesięć lat temu, odebrała sobie życie. Była zdiagnozowanym schizofrenikiem. Jej matka umarła jakoś dziesięć lat przed tym, nie pamiętałam jej zbyt dobrze, ale też była ekscentryczna. Ona z kolei wypadła z okna.

– Wypadła, czy może wyskoczyła? – mruknęłam pod nosem.

Wiedziałam, że wiele kobiet w naszej rodzinie umarło młodo, ale żeby dowiedzieć się więcej, musiałam zasięgnąć pomocy starszych. Postanowiłam, że z rana pojadę do dziadka. 

Pakt - Do zobaczenia za 10 latOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz