Śledztwo

26 8 97
                                    


Gdy tylko nadszedł świt, spakowałam do torby cały dobytek i ruszyłam w drogę. I tak nie spałam prawie wcale. Na stacji kupiłam kawę na podwójnym espresso i pączka z dziurką.

– Cukier i kofeina, cudnie – prychnęłam. Nie byłam zwolennikiem niszczenia sobie zdrowia, ale musiałam jakoś postawić się na nogi.

Dziadek przywitał mnie, czekając już na ganku. Skubany, zawsze miał nadzwyczajną intuicję. Wyszłam z ciepłego samochodu prosto w objęcia chłodnej, jesiennej mgły. Gdyby była tylko nieco gęstsza, spowiłaby płuca, nie pozwalając na kolejny wdech.

– Śniłaś mi się, sarenko – powiedział, ściskając mnie mocno, momentalnie otuliło mnie bezpieczne ciepło. – Wszystko u ciebie w porządku? Wyglądasz blado. – Zmartwiony zmarszczył czoło, odsuwając mnie nieco od siebie.

– Jest okej – skłamałam, wyplątując się z dziadkowych objęć. – Tak właściwie przyjechałam, bo chciałam zapytać cię o parę rzeczy odnośnie rodziny.

Spojrzał na mnie skonfundowany i zaprosił do środka. Zostawił mnie w salonie i zniknął w czeluściach małej, przytulnej kuchni. Zaparzył nam herbaty, a wraz z nią przyniósł blaszany, okrągły pojemnik, w którym wiedziałam, że kryją się ciastka. Zawsze miał taki w domu. Twierdził, że lepiej być przygotowanym w razie najazdu wnuków, nawet jeśli już dorosły.

– O co chciałaś mnie zapytać? – zaczął, gdy zanurzyłam ciastko do połowy w gorącej herbacie. Nadgryzłam je, zanim się rozpaćkało. 

Smak dzieciństwa.

– Wiesz może coś więcej o mamie babci?

– Dlaczego mnie o to pytasz? – Jego spojrzenie stało się czujne.

– Po prostu... Wiesz, jak jest. Ja mam swoje problemy. Mama też je miała. Zastanawiam się...

– Czy babcia i jej mama też? – westchnął i podrapał się po łysinie. – Wiesz dziecko... Twoja babcia zawsze była nietypową kobietą, ale parę lat przed śmiercią... zaczęła mówić o jakimś potworze, który za nią chodzi. Na początku myślałem, że się ze mnie naigruje, albo że to taka przenośnia, rozumiesz. Potem zrobiła się inna. Zdystansowała się, nie chciała ze mną rozmawiać. Lekarze mówili, że to demencja i że muszę być gotowy na to, że będzie raz gorzej, raz lepiej – mówił z bólem wypisanej na pomarszczonej twarzy. Złapałam go za rękę i uśmiechnęłam się delikatnie.

– Przykro mi – odparłam. – Musiało być ci ciężko. – Nagle było mi źle z tym, że rozdrapywałam te stare rany. Chociaż, czy takie stare? 

Czy krew kiedykolwiek przestawała się sączyć z serca rozerwanego utratą miłości życia?

– Było – przytaknął. Jego oczy na moment zaszły mgłą, jak gdyby powędrował myślami gdzieś daleko, ale szybko wrócił. – Wracając do twojego pytania. Mama twojej babci też była inna. Ukrywała się z tym bardzo dobrze i nie domyśliłbym się, gdyby babcia sama mi o tym nie opowiedziała. Ponoć w całym domu rozkładała jakieś amulety, mające chronić przed złem. Czegoś się bała, ale nigdy nie powiedziała, czego.

Zastanowiłam się. W takim razie już była nas czwórka.

Czy to mógł być tylko przypadek, chore zrządzenie losu, ogromny pech?

– Wiesz, kiedy umarła? – zapytałam. Bałam się, że przekraczam granicę, ale musiałam to wiedzieć. Wzruszył ramionami.

– Wydaję mi się, że około trzydziestu lat temu... Wiesz, z wiekiem wszystko się maże.


*


Pakt - Do zobaczenia za 10 latOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz