•1•

326 33 3
                                    

Z dedykacją dla fs_animri , które chciało Alexa.
Enjoy!

———

Nikt nigdy nie powiedział mu, że życie jest łatwe i przyjemne, a uczynienie go obrazem z marzeń to zaledwie kwestia wyciągnięcia przed siebie rąk i chwytania tego, co samo spadnie. Czy marzenia byłyby marzeniami, gdyby ich osiągnięcie nie wymagało poświęceń? Czy po spełnieniu nadal miałyby ten mdląco-słodki smak, czy obezwładniałyby i ekscytowały jak najdroższe extasy, gdyby wcześniej nie trzeba było czuć goryczy porażek, słoności krwi i potu? Pewnie nie, ale nie sądził, by narzekał na to, że ominęło go piekło, którego musiał doświadczyć wcześniej.

Nikogo nie prosił, by urodzić się w rodzinie tak dalekiej od wyidealizowanego przez opinię publiczną znaczenia tego słowa, jak tylko się dało. Ojca nie miał, bo ten nawet nie wyszedł po mleko – on je rozlał, nie zapłakał, nie schylił się, by je wytrzeć, a tylko ominął kałużę i wojskowym krokiem wymaszerował w kierunku koszar. Alimenty? Mógł zapomnieć. Jedyne czym mógł się pocieszać, to tym, że jego nazwisko widniało w akcie urodzenia zamiast smutnego „X", choć przez lata czuł tylko złość, patrząc na tę rubrykę w swoim dowodzie.

Matka? Może kochająca, oddana, wypruwająca sobie żyły, by nigdy nie odczuł, że brakuje mu drugiego rodzica? Nie miał tyle szczęścia. Trafił na kobietę, która od swojego byłego partnera różniła się tylko tym, że pozwalała mu żyć z nią pod jednym dachem, zamiast oddać go opiece społecznej, gdy tylko wypchnęła go ze swojego ciała. Płakał po porodzie, jak każde niemowlę, ale nie był jeszcze świadomy, jak sensowny jest to płacz.

Dorastał wychowywany bardziej przez ciotki, sąsiadki i koleżanki sąsiadek niż przez nią. W domu się nie przelewało, ale ta zawsze miała pieniądze na nowe paznokcie, modniejszą torebkę i kolejnego drinka w przydrożnym barze. Długo nie wiedział, jak zarabia na życie, bo zwyczajnie go to nie obchodziło. A kiedy zaczęło, nie straciła szacunku, bo i tak go do niej nie miał. Jak mógł mieć, jak mógł ją kochać, podziwiać lub zwyczajnie jej ufać, skoro wracała do domu pijana, każdego dnia z innym facetem? Teraz nawet nie wstydził się mówić tego głośno – była kurwą. Może dlatego nazywanie go samego skurwysynem lub kurwiszonem spływało po nim jak po kaczce?

A może dlatego bolało tak bardzo?

Ale lata mijały. On dorósł, nawet pomimo kłód, które sama rzucała mu pod nogi. I śmiał się za każdym razem, gdy ktoś mówił, by odnosił się do niej z szacunkiem, bo oddałaby mu serce na dłoni. Jakie serce? Ona nie miała serca. Miała intelekt, kalkulujący umysł, tego nie umiał jej odmówić – zawsze umiała przeliczyć swój czas na paczki fajek, szoty wódki i nowe buty. I zawsze w jej kalkulacjach wychodziło to, by zaoszczędzić na nim, dlatego liczyć mógł jedynie na absolutne minimum uwagi i pieniędzy. Nie był głodny, brudny i obszarpany, nie, ale to nie była jej zasługa, a raczej tych wszystkich kobiet z osiedla, które miały więcej matczynego instynktu niż jego własna matka.

Ale nie rozwodził się nad tym dłużej, niż było to konieczne. Przeszłość, jaka by nie była, była już za nim. Nie chciał jej jednam zapominać – to ona ukształtowała go takim człowiekiem, jakim był teraz, a potrafił spojrzeć w lustro z dumą i pewnością siebie.

I choć chciałby, by świat nie działał inaczej, nie wszyscy umieli zrobić to samo.

Dlatego stał teraz w tym ciemnym, zagraconym mieszkaniu, opierając się o futrynę i wdychając stęchłe, śmierdzące powietrze. Czuł w nim każdą woń, której nienawidził. Papierosowy dym mieszał się ze smrodem trawionego alkoholu, a gnijącą wisienką na zatrutym torcie był ten słony, piżmowy zapach seksu. Wyprane ubrania, których nikt nie rozwiesił, a które teraz gniły w koszu na pranie, nie dodawały wcale pozytywnego uroku. Chciał wyjść, nim cofnie mu się drugie śniadanie, bo wymiociny były ostatnim, czego tu brakowało.

Róża w butelce || MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz