Wszystko musiało się oczywiście spieprzyć, bo nic nie mogło przecież wiecznie trwać.
Zaczęło się od wyjazdu Jimiego. Tak nagle, wraz z końcem jego wymiany, spakował walizkę, pożegnał się z Mią i wziął Taxi w stronę lotniska, jakby zaledwie skończyły się jego wakacje. Nawet nie obejrzał się za siebie, nie uśmiechnął, nie pomachał i nie obiecał, że wróci, jakby nic go tu wcale nie trzymało. Gregory stał na lotnisku, patrząc na zamykające się za nim drzwi z uśmiechem, jeszcze machając, choć ten nawet się nie obejrzał, by móc to zobaczyć. Nie zachowywał się wcale, jakby właśnie tracił człowieka, z którym na nowo i w zaskakująco zdrowy sposób zaczął układać sobie życie.
Alex nie mógł na to patrzeć.
Czuł złość, którą powinien czuć jego ojciec. Ledwo radził sobie z poczuciem niesprawiedliwości, chociaż to nie on został potraktowany jak wakacyjna rozrywka, o której można zapomnieć z dnia na dzień. Do cholery, Jimi nawet się nie pożegnał. Nie spojrzał w jego kierunku.
Wrócił za to ktoś inny, ze sobą sprowadzając na bruneta ból głowy i skręt kiszek. Erwin Knuckles. Chodzący koszmar i problem, którego nie dało się rozwiązać, wyszedł z kryjówki i z własnej woli pojawił się na rozprawie, na której miał odpowiadać za dwa morderstwa. Alex nie wiedział, czy powinien się wściekać, czy jednak nie, gdy Gregory stawał na rzęsach, by go uniewinnić, a przynajmniej – by obłaskawić go z wyroku śmierci. Z jednej strony, zasługiwał na nią i świat zapewne stałby się lepszym, prostszym miejscem, gdyby została wykonana. Z drugiej... Nie życzył tego swojemu ojcu. On na to nie zasługiwał, pomimo wszystkiego, co zrobił. Ta kara zabiłaby coś w nich obu.
Jimi nie pojawił się w mieście ponownie, ale za to Erwin dawał o sobie znać na każdym kroku. Wodził za nos, wabił, a potem znów ranił, jakby za nic miał cudze uczucia. Zapewne tak było. Tak było zawsze.
Może Gregory nie był lepszy. Może nie umiał znaleźć w sobie sił, by wypowiedzieć te dwa proste słowa, krótkie „Zostaw mnie", ale czy jego czyny nie mówiły same przez się? Żył w tej nadziei, tej iluzji świata, w którym ma szanse na szczęśliwe zakończenie, na miłość. Może miał, ale czemu szukał jej akurat u tego człowieka? Co było w nim tak wyjątkowego, że nie umiał spasować, przeżyć złamanego serca i zaczął od nowa, z kimś innym? Czy Jimi nie dał mu nic do myślenia? Przecież już raz otworzył się na kogoś nowego! Mógłby to powtórzyć, mógłby znaleźć kogoś wartościowego, gdyby tylko dał sobie jeszcze jedną szansę. Alex w to wierzył. Znał jego wartość. I chyba cenił jego życie bardziej niż on sam.
Bo było co cenić. Jasne, nie popisał się jako ojciec, może wcale nigdy się do tej roli nie nadawał, ale przecież teraz starał się na ten swój własny, wyjątkowy sposób. Poza tym, Alex był już zbyt stary, by nie rozumieć, że tamta sytuacja, jego poczęcie, nie było wcale głupotą ze strony nieodpowiedzialnego, pijanego nastolatka. Byłoby, gdyby jego matka miała mniej lat, ale... Cóż, nie miała. To ona powinna była być odpowiedzialniejsza, ale pewnie klasycznie dla niej, mieszała wódkę z czymś twardszym. Nawet jeśli Gregory wiedział wtedy o jego istnieniu, to czy sam mógł teraz udawać, że nie rozumie, czemu nie chciał utrzymywać kontaktu z kimś, kto wykorzystał jego chwilę słabości i jego samego?
Mógł mieć lepsze dzieciństwo. Jasne. Miał do tego prawo, bo to nie była jego wina, ale nie mógł obwiniać ojca, nie w pełni. Poza tym, nie chciał rozdrapywać tych starych ran. W przeciwieństwie do starszego Montanhy, umiał o siebie zadbać, cenił swoje zdrowie psychiczne i leczył traumy na terapii. Teraz mógł też liczyć na jego wsparcie, które było niemałe. Gregory był człowiekiem czynów, już to zauważył, dlatego nie dbał o ostre słowa, które między nimi padały. Ciężko było mu przed tymi kilkoma laty przyjąć od niego coś tak wartościowego, jak własne mieszkanie, ale usłyszał tylko „odkładałem z alimentów" i musiał to jakoś przełknąć. Gdy miał problemy ze znalezieniem pracy, ojciec wysłał go na całą masę szkoleń, dzięki czemu przyjęto go w szeregi LSPD i awansowano na porucznika. Może nie umiał podejść i przytulić, ale pomógł mu wykonać te pierwsze kroki w dorosłym życiu. Może nie umiał powiedzieć „Kocham cię", ale czy codzienny SMS z pytaniem „Jak tam, synek?" nie znaczył tego samego?
CZYTASZ
Róża w butelce || Morwin
FanfictionŻycie Alexa Montanhy nie było usłane różami. Nie miał łatwo od najmłodszych lat, ale udźwignął każdy ciężar, jaki spadł na jego barki i przeskoczył każdą kłodę, którą rzucono mu pod nogi. Pokonał wszystkie przeszkody, by móc spojrzeć w przyszłość z...