Rozdział 2 Pierwsza błyskawica

65 2 1
                                    

Gwiazdy rozciągające się nad rozległym polem golfowym jak zawsze zachwycały swoją intensywnością. Jasne punkty układały się w skomplikowane wzory, jakby bardowie, chcieli za ich pośrednictwem opowiedzieć dawno zapomniane historie. Choć wszystko wokół spowijał mrok, nie czułam strachu. Ciemność otaczała mnie jak miękka, aksamitna kołdra, przynosząc poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Nie była ani niepokojąca, ani wroga – wręcz zdawała się emanować dziwnym ciepłem. Zupełnie tak jakby cały świat na moment wstrzymał oddech, pochłaniając każdą niepotrzebną myśl i troskę.

Nagle z cieni wyłoniła się postać. Moje serce przyspieszyło w radosnym galopie, gdy w rozproszonej poświacie księżyca rozpoznałam Nevilla. Łagodny uśmiech wkradł się na jego usta, rozświetlając noc niczym pierwszy promień wschodzącego słońca. Wyciągnął w moją stronę dłoń, gestem zapraszając mnie do tańca.

– Pozwolisz? – zapytał cicho. Jego głos otulił mnie niczym łagodny szept wiatru, a bursztynowe oczy rozświetliły złote iskry. Gdy nasze ciała się spotkały, zaczęliśmy wirować w harmonii, jakby sam nieboskłon szeptał nam do uszu tajemniczą melodię. Ujęłam jego twarz w dłonie i złożyłam mu na ustach namiętny pocałunek. Nasze wargi poruszały się w zawiłej choreografii, jakby odgrywały własny, starannie wypracowany układ taneczny. Po moim ciele przeszła fala przyjemnego ciepła, a serce wypełniła błoga lekkość. Kiedy otworzyłam oczy, pozwoliłam, by czarne, hipnotyzujące tęczówki pochłonęły mnie z całą swoją mocą. Dreszcz przeszedł przez moje ciało, a każda komórka zdawała się wibrować pod wpływem tego dziwnego, magnetycznego połączenia. Nasza więź wydawała się nierozrywalna, jakby wszystko poza nami przestało istnieć. Nachyliłam się, by ponownie złączyć nas w namiętnym tańcu, gdy nagle coś zaniepokoiło moje zmysły. Zamarłam. Nie. Nie. Nie. To się nie działo naprawdę. Serce przyspieszyło, a moje ciało całe się spięło. Odruchowo odskoczyłam do tyłu, czując narastającą panikę.

W blasku księżyca twarz Arona nabrała ostrzejszych, niemal nadludzkich rysów, jakby sam mrok maczał palce w jej tworzeniu. Jego wygląd miał w sobie coś niepokojącego, a jednocześnie cholernie pociągającego. Nie! Stop! Nie wolno ci tak nawet myśleć! 

Zacisnęłam powieki, desperacko próbując wyrzucić jego piękne oblicze z mojej głowy.

– Wiem, że tego chcesz – głęboki szept przeniknął mnie na wskroś, a każde słowo zdawało się ożywiać i pobudzać każdą komórkę w moim ciele. Włoski na rękach stanęły mi dęba.

- Wystarczy, że otworzysz oczy - zadrżałam, desperacko próbując zapanować nad nieproszonym zalewem emocji. Umysł namawiał do rozsądku, ale ciało rwało się, żeby odzyskać utraconą bliskość.

– Nie – powiedziałam stanowczo, jeszcze mocniej zaciskając powieki - zostaw mnie w spokoju! 

Po dłuższej chwili ciszy odważyłam się na jedno ukradkowe spojrzenie, które wystarczyło, bym zrozumiała, że Arona już ze mną nie było. Księżycowe pole nagle straciło całą swoją magię, a przestrzeń wokół mnie wypełniła zimna, przytłaczająca pustka. Oddech uwiązł mi w gardle, a moje ciało zaczęło drżeć pod naporem sprzecznych emocji. Wraz z powiewem wiatru do moich uszu dotarł znajomy szept.

– Vivka...

Serce zabiło mocniej, gdy otumaniony umysł próbował połączyć brzmienie z jego właścicielem.

– Vivka...

Gwałtownie odwróciłam głowę w poszukiwaniu źródła dźwięku.

– Vivka...

Z mroku wyłonił się dorosły mężczyzna. Jego twarz tonęła w delikatnej mgiełce, jakby coś celowo skrywało jego tożsamość.

– Vivka... – powtórzył wyraźniej, a ja poczułam, jak wszystko we mnie się spina.

Burning liesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz