ROZDZIAŁ 11

18 4 14
                                    

-Piękne wyszły te zdjęcia-oznajmia moja siostra i przegląda fotografie, które przed chwilą wywołała.

Od naszego ślubu minęły dwie godziny, a my zdążyliśmy w tym czasie zjeść, zrobić zdjęcia i je wywoła, a teraz wracamy na parking.

-Dobrze, że mnie namówiłaś- przytakuję.

-Mówiłam, że będzie fajna pamiątka!- cieszy się, a na moje wargi mimowolnie wkrada się uśmiech- A teraz mówię, że idę te rewelacje opowiedzieć mojej bliźniaczce!

W rodzinie Zelaya nie ma czegoś takiego jak sekrety.

Martina i Selena mówią sobie wszystko, a Sel jest taką gadułą, jak ja, więc wszystko do mnie dociera. Ja sama też często mówię im co zrobiłam, one natomiast mówią Ginger albo ona sama podsłuchuje. Rodzice przeważnie dowiadują się od Ginger.

Więc w tej rodzinie nic nie ginie.

A skoro już mowa o rodzinie to miałam wspomnieć Sel o tym, że zajmuje się Ginger.

-Tylko pamiętaj, że rodzice dzisiaj pojechali na jakieś targi i masz odebrać Ginger- przypominam, ale ona już biegnie w kierunku przystanku autobusowego.

-Pamiętam!- krzyczy i wsiada do busa.

-Wariatka- komentuję i uśmiecham się z czułością.

-A teraz my musimy być wariatami i jechać do opieki społecznej-wzdycha Shane.

Oj, jesteśmy wariatami jakich mało.

Nie znam żadnej osoby, która poznała dziecko, wzięła ślub i przygarnęła to dziecko w jeden dzień.

-Tylko się nie bój kaskaderze- przytulam go zanim wsiądzie do samochodu- Obiecałam, że długo tam nie pobędziesz i zaraz będziesz mieszkać u mnie. Mam zamiar dotrzymać słowa.

Przeraża mnie wizja tego, że adopcja może trwać nawet do kilku lat, ale liczę, że jakoś to przetrwamy.

Niby mówię, że długo tam nie będzie, bo biorąc pod uwagę okoliczności i wiele innych rzeczy mam szansę zakończyć proces adopcyjny po kilku miesiącach.

Mam szansę, bo mam siostrę prawniczkę i męża prawnika.

Ja to się w życiu ustawiłam.

-Wierzę- odpowiada z nadzieją w oczach.

Nigdy nie sądziłam, że można komuś zaufać od ręki, ale chyba tym, że mu pomogłam i od razu starałam się rozwiązać jego problemy, udało mi się.

-Pszczółko?

-Tak, szerszeniu?- pytam z przesłodzonym tonem na co Xander i Shane prychają.

Chcę słyszeć ich śmiech, bo działa on wyjątkowo uspokajająco.

-Teraz sobie pomyślałem,że możemy zadzwonić do mojej mamy. Ona wszystko ogarnie od ręki. Bez żadnych procedur i w ogóle- odzywa się mężczyzna.

To po co ślub?

Dla ozdoby.

-A prawo się do tego nie przyczepi?- dopytuję.

-Jestem prawnikiem, więc jakoś jakoś ją z tego wyciągnę-żartuje blondyn-A tak na serio, rozmawialiśmy przecież o jej możliwościach. Nikt się do niej nie przypieprzy.

-Jesteś pewny?

-Bardziej niż tego, że Boże Narodzenie jest w grudniu-uśmiecha się.

-To dzwoń- decyduję- Nigdy nie sądziłam, że wykorzystam twoją mamę do czegokolwiek.

VecinosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz