Dzień 2

6 1 1
                                    

Wstałem z łóżka zeskakując z niego.
Nie mogę sobie pozwolić na rozpoczęcie dnia lewą nogą. Prawą w sumie również nie.
Moim zdaniem najważniejsza w życiu jest równowaga, ying yang.

Przeciągnąłem się. Czy śnił mi się jakiś sen? Nie pamiętam. Gdy byłem dzieckiem wierzyłem, że istnieje Złodziej Snów który każdego ranka wybija mi cudowne wspomnienia z głowy. Trochę jak święty Mikołaj?

Jak co ranka, dzień rozpoczął się wizyta w łazience. Umyłem twarz i przejrzałem się w lustrze.
Ostatnio chyba nie sypiam najlepiej... Wyglądam paskudnie, zbyt paskudnie.
Powinienem wyglądać przeciętnie, znaleść się idealnie w połowie. Sprawić by nikt nie rozróżnił mnie w tłumie. Być nikim.

Gdybym teraz wyszedł na ulice to może na pierwszy rzut oka, normalny przechodzień nie zwrócił by mi większej uwagi, ale dwie przecznice dalej mógłby zacząć się zastanawiać „ten gość wygląda jak trup bo ma taką urodę czy to objawy zaawansowanej grypy? Może powinienem tam wrócić i mu pomóc?". No właśnie, nie chce tego.

Zrobiłem sobie herbatę. Nie pijam kawy, dygoczą mi po niej ręce i czuję się za bardzo rozbudzony, a powinienem się czuć do połowy obudzony... Muszę być w połowie, zawsze.

Wydaje mi się że to wszystko zaczęło się za czasów szkolnych... być może.
Mógłbym oczywiście teraz przytoczyć jakiś przykład, podzielić się historią z lat młodości... Ale to oznaczałoby że musiałabym też opowiedzieć historię z teraz oraz opowieść z czasów gdy byłem idealnie w połowie mojego wieku teraz. Tak dla zachowania kompozycji.

Jedną z rzeczy które lubię robić najbardziej to malowanie obrazów. Malarstwo to ciekawe medium, pozwala mi zachować symetrie.
Wyciągnąłem więc puste płótno i postawiłem je na sztaludze. Mam w domu dużo obrazów, ale tylko niektóre są namalowane przeze mnie. Te przeciętne. Te symetryczne.
Co jakiś czas ktoś podrzuca mi inne szkarady, te obrazy są chaotyczne, ciemne. Czasami zdarzają się też takie które większość ludzi nazwałaby nawet pięknymi. Ale nie ja, ja uznaję że największym pięknem jest przeciętność.

W pewnym momencie, w trakcie malowania, moje ciało samowolnie podniosło się i zaprowadziło mnie do kuchni. Tam moja prawą dłoń otwarła szafkę by sięgnąć po opakowanie tabletek.
Nie protestowałem, nie miałem jak.
W kolaboracji obie dłonie otworzyły pudełko a następnie jedna wysypała tabletki na drugą.
Ja pilnowałem jedynie by liczba wypadających z opakowania tabletek była przeciętna.
2, najprzeciętniejsza z liczb.

Ręce zmusiły mnie do zażycia tabletek a następnie ciało z powrotem zaprowadziło mnie pod sztalugę.

Obraz który stworzyłem... Krytycy może doszukiwaliby się tu jakiejś głębi, jakiegoś sensu. Nazywali by to abstrakcją, nawiązaniem do wcześniejszych dzieł.
W rzeczywistości namalowałem parę prostych kształtów, tak by były one symetryczne.
Nie jestem malarzem, nawet nie wiem czemu maluje.
Maluje przeciętnie.

Zmienny stan.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz