1. Wszechwiedza

7 2 2
                                    

Niebo tuż nad Morzem Południowym mieniło się złotem jeszcze niewidocznego, wschodzącego słońca, a szum fal pozornie łagodził chaos w mojej głowie. Minął rok, a we mnie wciąż była ta dziwna pustka, która nawiedziła mnie tamtego ranka, gdy dowiedziałom się o śmierci jednej ze swoich sióstr. Zdawałom sobie sprawę, że już nigdy jej nie zobaczę, ale tak, jakby stała się kolejnym starym znajomym, z którym kontakt samoistnie się urwał. Jednego dnia mijasz go na ulicy i witacie się życzliwym uśmiechem, a na drugi dzień już go nie spotykasz. Ani żadnego następnego dnia; i czasem wracasz do niego myślami, wierząc, że dobrze mu się wiedzie. Chciałom mieć taką nadzieję, mimo że odeszła.

— Wiedziałem, że tu ciebie znajdę. — Ingrim usiadł na piasku obok mnie, wyciągając nogi przed siebie. Choć zdawał się być wyluzowany, to w środku czułom, że tak nie jest.

— Skąd?

Spojrzał na mnie pobłażliwie.

— Znam cię całe twoje życie — zauważył.

— Gdyby tak było, to wiedziałbyś, że nie przychodzę tu za często.

— Ale Chandra przychodziła.

Oderwałom policzek od pociągniętych kolan. Ingrim znów patrzył przed siebie, a kilka dłuższych pasm włosów, które zwykle osłaniały mu czoło, zaczesało się do tyłu razem z wiatrem. Całe swoje życie byłom pod wrażeniem, jak łatwo jest mu przewidzieć zachowania innych osób. Czytał z nich jak z otwartej księgi, a czasem można było pomyśleć, że wie o nich więcej niż oni sami o sobie. Nic się nie potrafiło przed nim ukryć — żadna przykre myśli czy stłumione emocje.

— Żałuję, że nie pozna Floryana — mruknął. — Ani, że nie zobaczy twojej inicjacji.

Nie odpowiedziałom. Oboje patrzyliśmy, jak słońce nieśmiało wychyla się zza klifu po naszej lewej, powoli budząc miasto do życia. Świergot ptaków rozległ się gdzieś za naszymi plecami, tłumiony przez szum falującej wody. Opuściłom kolana i skrzyżowałom nogi; piasek był przyjemnie chłodny. Zwrócenie uwagi na takie drobiazgi było łatwiejsze w obecności Ingrima. Przy nim moje zmartwienia zeszły na dalszy plan, chociaż na krótki moment; bo gdzieś ten żal się we mnie krył, ale nie na tyle silny, aby było mi realnie przykro. Chandra była mi "neutralnie" bliska — po wyprowadzce Ingrima stała się pierwszą osobą, do której mogłom zwrócić się z problemem. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie zwierzałom jej się z sekretów czy nie sprzedawałom najświeższych ploteczek z życia kapłanek.

— Ja, Chandra i Ovhra, gdy byliśmy mali, wymyśliliśmy sobie, że chwilę przed śmiercią nie będziemy myśleć o chmurach czy morzu, tylko o swoich przyszłych dzieciach — wyznał nagle, co mnie zaniepokoiło.

— Dlaczego? Przecież umierając bezdzietnie...

— Nie, nie. Nie o własnych, a o bratankach czy siostrzeńcach — sprostował, na co odetchnęłom z ulgą. — Jasne, każde z nas mogło umrzeć bezdzietnie, ale wtedy sami byliśmy dziećmi i chcieliśmy być oryginalni. Myśleliśmy, że dzięki temu znów będziemy wszyscy razem jako rodzina. Przypomniałem sobie o tym, gdy urodził się Floryan i... — zawiesił głos i westchnął przeciągle. — Mam nadzieję, że nie pamiętała o tym. Że nie musiała przez kilka miesięcy tułać się po Maverrze, tylko prędko odrodziła się w dobrej rodzinie.

Kiwnęłom głową, po czym znów spojrzałom na klify. Daleko, gdzie rozciągał się już las, dostrzegłom nieokreślony kształt, który się poruszał. Przez wschodzące słońce postać wydawała się być kompletnie czarna. Robiła coś przez krótką chwilę, by zaraz zniknąć między drzewami, a to, co się za nią pociągnęło, przypominało ogon.

Wspomnienia gwałtownie zalały moją głowę, przypominając mi drugi ważny powód, dla którego uciekłom z domu na plażę. Płonący dom, głowy Shtraterysów toczące się bez życia po scenie, nawet upadek Chandry z dachu, choć mnie przy nim nie było — wszystko zlało się w jedno. Dopiero, gdy Ingrim przysunął się bliżej, zorientowałom się, że mój oddech jest szybki i płytki, a moje palce nerwowo ciągnęły za włosy wystające spod chusty.

Zbawca, który opowiadał [+18] [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz