ROZDZIAŁ 19

179 27 10
                                    

 Vladimir

- - -

Ruszyłem w kierunku tymczasowego apartamentu żony. Dziś zamierzałem przenieść ją do części przeznaczonej dla rodziny. A na razie, czas oprowadzić ją po posiadłości, spokojnie spędzić leniwe chwile na rozmowie, wybadać, jak chciałaby spędzić resztę tygodnia.

I obserwować, czy przeżyta trauma, wymaga interwencji profesjonalisty.

Tak naprawdę, byłem zdania, że radzi sobie świetnie, jak na to, czego doświadczyła.

Ale to może być cisza przed burzą, dlatego właśnie poprosiłem brata o zastępstwo.

Chciałem trzymać rękę na pulsie. W razie czego "być obok".

Okazać troskę i wsparcie.

Kira musi wiedzieć, że może na mnie polegać. Że nie jestem nieczułym robotem pokroju jej ojca, a osobą, której leży na sercu jej dobro i szczęście.

- Witam drogie panie - przywitałem się wesoło. - Mogę porwać żonę na obchód posiadłości?

- Ale... - Galina spojrzała na mnie z konsternacją.

- Tak?

- Myślałam, że jest z panem.... Chciała wybrać się z nami na zakupy, ale nie wiedziała, czy nic nie stoi na przeszkodzie, więc poszła zapytać...

- Do mnie? - upewniłem się.

- Tak. Jakieś pół godziny temu...

Poczułem skurcz żołądka i ciarki na plecach.

Szła do mnie, a nie dotarła. Czy mam w szeregach kreta, który wiedział, jak ważna jest Kira i wyciągnął po nią pazury? Wątpiłem, ale obawa i tak robiła mi jazdę, wywołując lęk...

A jeśli nie atak, to co się podziało? Resztką nadziei pocieszałem się, że zwyczajnie zabłądziła, skoro nie poznała dotąd rozkładu domu... Jednak to było tak mało prawdopodobne, że zarzuciłem ten pomysł.

Wybrałem numer pokoju ochrony.

- Potrzebny mi przegląd z kamer. Migiem. Ostatnie trzy kwadranse. Tymczasowy apartament mojej żony. Od momentu jej wyjścia, prześledź, którędy poszła i czemu nie dotarła do mojego gabinetu...

- Robi się - potwierdził.

Kolejne pięć minut, było niczym wieczność

- Taras... może warto się pospieszyć, bo szła krokiem, jakby była piana. Może zasłabła - zasugerował.

Szybkim krokiem ruszyłem we wskazanym kierunku.

Wszedłem na podest i.... nic.

- Rufus, nie ma jej tu do kurwy n....

- Skierowała się na lewo.

Spojrzałem we wskazanym kierunku i zamarłem...

Ona nie zasłabła... Ona tu przyszła, żeby się zabić... Czemu, do licha?

Moja żona siedziała oparta o tynk i brzeg donicy. Nogi wyprostowane, głowa spuszczona, obok wielka kałuża krwi. Chyba nieprzytomna.... Nie chiałem dopuścić do siebie myśli, że być może... martwa...

Podbiegłem i sprawdziłem puls na szyi. Był... ledwo wyczuwalny, słabiutki, ale był, a to najważniejsze.

- Wzywaj doktora, migiem! - wrzasnąłem w eter.

Sam, tymczasem, położyłem ją na posadzce, uniosłem wyżej nogi, żeby krew spłynęła do partii odpowiedzialnych podtrzymanie życia. Mózg.... serce. Potem z całej siły ucisnąłem pocharatany nadgarstek, żeby zatamować krwawienie.

2 - "SPIŻOWA ROZGRYWKA" - "MARIONETKI"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz