Robiło się coraz cieplej i na twarzach włóczących się po Anglii czarodziejów pojawiały się uśmiechy. Nie mieli doprawdy nazbyt wiele powodów do radości, ale w takich chwilach cieszył nawet kwitnący kwiat na drzewie. Tych bardziej zorientowanych pozytywnie do rzeczywistości nastawiały zmiany personalne w poszczególnych departamentach. Nowy minister magii, za namową Barty'ego Croucha, przeforsował dekret, który zezwalał na pozbawianie życia tych, którzy bezpośrednio zagrażają bezpieczeństwu czarodziejów, mugoli, a także innych magicznych istot. Oczywiście nie wszystkim podobały się nowe przepisy, które pozwalały aurorom na nazbyt wiele. To nie miało jednak wielkiego znaczenia, bo w obliczu licznych ofiar zwolenników Lorda Voldemorta poparcie dla stosowania wobec nich metod okrutnych bardziej rosło, niż malało.
Z każdym dniem coraz więcej osób posądzanych było o kolaboracje ze Śmierciożercami, dziennie z ministerstwa wypływało kilkadziesiąt wezwań na przesłuchania. Jeśli ktoś próbował odpierać ataki aurorów, którzy postanowili pozbawić daną osobę wolności, tylko pogarszał swoją i tak beznadziejną sytuacją, a nawet narażał własną rodzinę na niebezpieczeństwo utraty zdrowia. Można myśleć, że w obliczu zagrożenia, zarówno ze strony Czarnego Pana jak i Ministerstwa Magii, czarodzieje powinni zaszyć się we własnym domach i najlepiej w ogóle ich nie opuszczać. Jednak ludzie przyzwyczajają się do okrutnej rzeczywistości i szukają rozrywek tak czy inaczej - nawet jeśli zabawa ma mieć miejsce tydzień po śmierci kogoś z rodziny.
Na tej właśnie zasadzie funkcjonował londyński "Klub gier różnorakich", gdzie czarodzieje zapominali chociaż na chwilę o tym, co działo się na angielskich ulicach. Właściciel tego magicznego miejsca, Rupert Mosce, wpadł na osobliwy sposób ukrycia go przed mugolami, który pozostałym wydawał się tak banalny, że aż doskonały. Każdy człowiek bowiem, który niestety nie mógł popisać się zdolnościami magicznymi, faktycznie klub dostrzegał, ale wejść do niego już nie potrafił. Nie wynikało to bynajmniej z jakiegoś czarodziejskiego chwytu, po prostu Rupert Mosce wprowadził Karty Członkowskie, a otrzymać je mogli w zasadzie tylko osoby dzierżące różdżki. Bywali oczywiście mugole, którzy pytali, w jaki sposób uzyskają taką zgodę na wstęp do raju gracza, ale niestety postawione przed nimi wyzwanie było nierealne do zrealizowania. W każdy wtorek między godziną siedemnastą a osiemnastą organizowano grę karcianą, gdzie wygrana zapewniała miejsce w klubie. Niestety, żaden niemagiczny człowiek nie miał szans na zwycięstwo, które czarodzieje zapewniali sobie zaklęciami. Być może nie było to uczciwe, ale dla Ruperta Mosce zabawne, nawet jeśli gdzieś z oddali grzmiał głos oburzonego Artura Weasley'a. Głos, który w tamtym momencie nie miał szczególnego znaczenia. Byli jednak, zarówno wśród mugoli jak i czarodziejów, tacy, którzy zaczęli w tych rozrywkach szukać sensu własnego istnienia i tak Olgier Mars zaznaczał własną obecność w każdy wtorek i też w każdy wtorek przegrywał. Nikt jednak nie mógł zapomnieć historii, gdzie początkujący ścigający drużyny Irlandii w ramach żartu postanowił wziąć udział w takiej walce z mugolami na karty i... przegrał. Zwycięzcą okazała się niezbyt urodziwa Maggie Walters, która jednak w czasie półgodzinnej gry potrafiła zawładnąć sercem pożądanego przez większość czarownic ścigającego. Już kilka miesięcy później para wzięła ślub w jednej z mugolskich kapliczek i paradoksalnie stała się najbardziej rozpoznawalnym duetem na wyspie. Młoda krawcowa nie miała pojęcia, że ktokolwiek się nią interesuje, bowiem mąż nie podzielił się z nią swoimi magicznymi zdolnościami. Była przekonana, że jej ukochany jest piłkarzem, ale po prostu nie osiąga większych sukcesów.
Jednak "Klub gier różnorakich" nie stanowił kuszącego miejsca dla zakochanych – historię irlandzkiego szukającego i Maggie Walters wspominano w ramach żartu, a nawet ku przestrodze. Do niczym nie wyróżniającej się kamieniczki przychodzili głównie mężczyźni, chociaż raz na jakiś czas pojawiała się kobieta. Nie musiała nawet być piękna, żeby przynajmniej tuzin obecnych rzuciło się na nią jak pies na kość. Również i tego dnia w klubie pojawiła się ubrana w workowate ciuchy czarownica, którą w kilka sekund otoczyła banda śliniących się desperatów. Ci, dla których gra w karty stanowiła jedyną miłość, spojrzeli na nich z pogardą. Były jednak i okazy w ogóle nieprzejęte zamieszaniem i należeli do nich Syriusz Black i Remus Lupin.
CZYTASZ
W poszukiwaniu zakończenia [Syriusz Black]
FanfictionLord Voldemort sieje zamęt wśród czarodziejów, kiedy Syriusz Black otrzymuje zadanie, którego sam nie rozumie. Zagubiony wśród lasów Leonoscars próbuje odpowiedzieć na pytania, których nikt nie zadał, by skończyć coś, co się nawet nie zaczęło