Rozdział 2. Phoebe

1.4K 151 74
                                    

Cześć wszystkim!
Dziękuję za tak fantastyczne przyjęcie tej opowieści! Póki co możecie być w lekkim szoku - jest ona zupełnie inna od poprzednich historii, które stworzyłam, ale dajcie mi chwilę. Niedługo wyjdą na wierzch pewne zdarzenia i traumy, które będziemy musieli przepracować razem z bohaterami, a więc coś, co zdecydowanie uwielbiam robić!

A tymczasem dobrej lektury!


Dostałam pracę!

Cholerka, naprawdę dostałam pracę. I to na dodatek w miasteczku, do którego obiecałam sobie, że więcej nie wrócę.

Minęło dwanaście dni, odkąd opuściłam je z piskiem opon. No dobra, może trochę się toczyłam po wertepach, ale kto by tam o tym wspominał.

A teraz tam wracam. I mam zamiar zostać przynajmniej do końca wakacji.

Odstawiając samochód do wypożyczalni w pobliskim mieście, zaczynałam lekko panikować. Zdanie auta, podpisanie dokumentów i odebranie kaucji sprawiało, że podjęte pod wpływem emocji decyzje nagle stały się bardziej realne. I zdecydowanie bardziej przerażające.

No bo hej – od zeszłego roku, kiedy nagle zostałam wyrzucona z firmy, właściwie nigdzie nie pracowałam. Przez cały ten czas, aż do rozstania z Eliasem, próbowałam jakoś rozkręcić swój biznes marzeń, chociaż, szczerze mówiąc, nigdy oficjalnie go nie założyłam. Ale starałam się! Sprzedałam osiem ręcznie robionych haftów i choć każdy z nich był wyjątkowy, to niecałe czterysta dolarów, które za nie zgarnęłam, okazały się niewystarczające, by wyżyć w jakimkolwiek zakątku świata.

Muszę więc coś ze sobą zrobić. Cokolwiek, byle nie stać w miejscu i nie załamywać rąk. Jeśli więc przypadkowo znaleziona oferta pracy na jednym z internetowych forów ma mi w tym pomóc, to czemu nie? Przecież Whiskey Creek z pewnością nie jest na tyle maleńkie, bym codziennie wpadała na tajemniczego N. Co więcej – jestem przekonana, że w razie potrzeby, uda mi się go skutecznie unikać. Los nie może być aż tak okrutny, by znowu stawiać go na mojej drodze, prawda? Nawet jeśli przeżyłam z nim spektakularne cztery orgazmy.

Wychodząc z taksówki na gorące, duszne powietrze, mocniej zaciskam powieki. Próbuję się tym samym uspokoić, zduszając jakąś maleńką nutkę niepokoju. To normalna reakcja, powtarzam. Jeden z moich wujków zawsze mówił, że zdrowy organizm broni się przed pracą.

Skinieniem głowy żegnam się z uprzejmym taksówkarzem, po czym ruszam przed siebie. Różowa, ciągnięta walizka nieustannie blokuje się na piaszczystej ziemi, a torba z trzema parami kowbojek ciąży mi na ramieniu. Rozglądam się dookoła, w poszukiwaniu jakiegoś ratunku, ale mogę liczyć wyłącznie na leżącego przy stajni psa.

Idę dalej, walcząc z piachem. Mijam zagrodę, w której powinny paść się konie i zaglądam do wnętrza drewnianego budynku.

Pusto.

Gdzieś tu powinien kręcić się mój nowy szef, ale nikogo nie dostrzegam. Wycofuję się więc, próbując ignorować nieprzyjemny zapach wydobywający się ze środka i wkraczam na spaloną słońcem trawę. Nieznacznie szeleści mi pod nogami, mieszając się z niesionym przez wiatr kurzem. Gdybym nie była tak zestresowana, może bardziej doceniłabym to miejsce. Tymczasem odnoszę wrażenie, jakbym ze stresu miała zwymiotować.

Albo się roześmiać.

Robię obrót wokół własnej osi, aż w końcu nieruchomieję, zauważając zbliżającą się sylwetkę. Mężczyzna idzie prosto, żwawym krokiem, jakby stąpał po ziemi z pełnym przekonaniem, że to ona musi dostosować się do niego. Nawet z tej odległości mogę przesądzić, że jest wysoki i piekielnie umięśniony, w dobrym tego słowa znaczeniu. Dłonie luźno spoczywają mu na biodrach ukrytych pod materiałem spranych jeansów, a włosy schowały się w cieniu ciemnego, zniszczonego kapelusza, łudząco przypominającego...

Na końcu świataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz