Rozdział 3. Rhett

1K 151 51
                                    

Cześć wszystkim!

Wejdźmy dziś w głowę naszego męskiego bohatera, przekonując się, czy faktycznie jest on taki, jakim chciał nam się pokazać w ostatnich częściach. W końcu nie wszystko jest wyłącznie czarne albo białe, prawda?

Dobrej lektury!

Główna zasada sypiania z przypadkowymi kobietami brzmi: dystansuj się od razu po opuszczeniu ich łóżka. Trzymałem się jej przez czternaście lat, ale wystarczyło zaledwie parę godzin, bym złamał ją przez przeklętą Phoebe Valentine.

Zbliżyłem się do niej, choć nie powinienem. Podziwiałem delikatną urodę, dostrzegłem parę piegów na kobiecym nosie, zaciągnąłem się wonią stokrotek i zapisałem gdzieś głęboko w pamięci dźwięk jej śmiechu, którym – jako jedyna poza moimi braćmi – naśmiewała się ze mnie.

Zapamiętałem ją. Całą ją, kurwa, zapamiętałem.

A przecież wyrzucam z głowy obrazy roznegliżowanych kobiet szybciej, niż zdążę wypowiedzieć własne imię i nazwisko.

Rhett Wilder – miejscowy lekkoduch, poszukiwacz przygód, łamacz serc i mistrz w sztuce flirtowania. Chciałem żeby każdy tak mnie postrzegał, żeby widział we mnie kogoś beztroskiego, nieobciążonego emocjami i nie uginającego się pod ciężarem rodzinnej przeszłości. Zapracowałem sobie na miano legendy, tajemnicy, której nie sposób rozgryźć. Faceta zostawiającego po sobie trwały ślad – niekoniecznie głęboki, ale na tyle wyraźny, aby nikt nie pragnął się do niego zbliżyć.

Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego nie potrafię przejść koło Phoebe obojętnie.

Stokrotka, bo tak nazywałem ją tamtej nocy w myślach, ma w sobie dziwny pierwiastek działający mi na nerwy. Podburzający mnie i zmieniający pozorny spokój w popiół. A na niczym nie zależy mi tak bardzo, jak na zachowaniu wewnętrznej równowagi.

Może właśnie dlatego zrobię wszystko, by się jej pozbyć.

Opadam na łóżko, wykończony dzisiejszym dniem. Do wieczornego obchodu zostały mi jeszcze dwie godziny, które wyjątkowo zamierzam spędzić w zaciszu domu. Wystarczy, że całe popołudnie wysłuchiwałem radosnego głosu nowej pracownicy.

Wyjmuję z tylnej kieszeni jeansów telefon, odpalając grupową konwersacje. W przeciwieństwie do moich dupkowatych braci, sam nie znalazłem chwili, by wysłać przeklęty milion wiadomości.

Cole: NIE PIERDOL, ŻE WRÓCIŁA!

Miles: Przynajmniej nie mogła narzekać na „rozmowę rekrutacyjną".

Cole: Racja. Sukinsyn szybko zatkał jej wtedy usta.

Cole: Czy to nie kwalifikuje się już do nadgodzin?

Cole: Pytam poważnie.

Miles: Prędzej powiedziałbym, że do integracji zespołu.

Cole: Jak coś, to sam chętnie wpadnę na następną *emoji mrugnięcie*.

Miles: Razem z Blaire?

Cole: Pierdol się.

Zajebiście.

Przeskakuję kolejne wiadomości, kątem oka zahaczając o drwiny z mierzenia wydajności Phoebe i mojego profesjonalizmu. Nie spodziewałem się po nich niczego innego, ale miałem cichą nadzieję, że Miles nie wygada się tak szybko.

Wysyłam im zdjęcie z uniesionym środkowym palcem, po czym blokuję wyświetlacz. Nie mam czasu na dziecinadę, a znając tę dwójkę, łatwo mi nie odpuszczą.

Na końcu świataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz