Rozdział 1. Phoebe

1.3K 155 208
                                    


Cześć wszystkim! Odpalamy właśnie #inmycowboyera 🧡🤠

Początek tej historii był dla mnie najtrudniejszy ze wszystkich, przez wzgląd na zupełnie inny rodzaj ładunku emocjonalnego między głównymi bohaterami. Mam nadzieję, że sprostałam Waszym oczekiwaniom i że zakochacie się w tym niepowtarzalnym duecie!

Dobrej lektury!


Chciałam tylko wymienić papier w drukarce, a skończyło się na tym, że uprawiałam przygodny seks z kowbojem jakieś tysiąc sześćset mil od domu.

No dobrze, może po drodze wydarzyło się jeszcze kilka innych rzeczy, ale teraz nie mają one żadnego znaczenia. Jestem w stanie myśleć wyłącznie o tym, że po raz pierwszy w życiu wymykam się nocą z domu zupełnie obcego faceta.

Kowboja.

Bo naprawdę uprawiałam z nim seks.

Wciąż lekko kręci mi się w głowie. Nogi mam jak z waty, wzrok zamglony, a usta nabrzmiałe od nieustannego przesuwania nimi po mięśniach bruneta. Nawet nie wiem, jak miał na imię. Nie zdążyłam zapytać, gdy...

Jezusiczku! Potykam się o własne nogi, lecąc do przodu. Łagodzę upadek wyciągając dłonie do przodu i sycząc przez wbijające się w nie maleńkie kamyczki. Cichy jęk bólu wypełnia przestrzeń, mieszając się z dźwiękami dzikiej przyrody. Odnoszę wrażenie, jakbym była intruzem, który swoją obecnością zakłóca naturalny spokój.

Wstając, otrzepuję białą sukienkę, po czym upewniam się, że nie stało się nic poważniejszego. Elias miał rację, stale powtarzając jaka ze mnie łamaga.

Uch i znowu o nim myślę. Łzy momentalnie napływają mi do oczu, choć sądziłam, że przez ostatni tydzień zdążyłam je wszystkie wypłakać.

Podróż po Stanach, na którą zdecydowałam się po odkryciu zdrady, miała w pewnym sensie przynieść mi ukojenie i zapomnienie. Marzyłam o niej od lat, dzieląc się ze swoim chłopakiem nawet najbardziej szalonymi pomysłami na to, co powinniśmy zrobić w każdym z odwiedzanych przez nas miejsc.

Skoczyć na bungee z hotelu Stratosphere w Las Vegas, przeżyć zawody jedzenia taco na czas w Austin czy też zorganizować wyścig motorówkami w Miami, gdy będziemy mieć na sobie najbardziej obciachowe stroje kąpielowe. Brzmi fajnie, prawda? Niestety nie dla kogoś, kogo największym szaleństwem jest niezałożenie krawata do pracy. I to w dniu, gdy obowiązującym dress codem jest strój swobodny.

Maleńka iskierka nadziei na zmianę pojawiła się w momencie, gdy odkryłam wydruk potwierdzenia dwuosobowej rezerwacji w jednym z hoteli na południowym wybrzeżu. Termin wyjazdu pokrywał się z moimi urodzinami, przez co oczami wyobraźni widziałam, jak świętujemy je na plaży w towarzystwie grającej muzyki i szumu fal.

Nacieszyłam się tą wizją przez całe dwa dni, aż do momentu, gdy Elias poinformował mnie o rzekomej delegacji. I to nie w Miami, a w Nowym Jorku. Nawet wtedy naiwnie pragnęłam wierzyć, że to tylko przykrywka. Że dzień przed wylotem usłyszę magiczne „pakuj się, kochanie" i wszystko, czego tak bardzo się obawiałam, okaże się jedynie nieporozumieniem. Przecież tamtego dnia sam poprosił, abym wydrukowała jakiś pilny dokument. To przez jego nieustępliwość podejmowałam kolejne próby, gdy drukarka odmawiała posłuszeństwa i zmieniłam papier, kiedy w końcu coś w niej zaskoczyło.

To nie mógł być przypadek.

Nic jednak nie wskazywało na to, aby Elias uknuł tak romantyczną intrygę. W dniu wylotu pojechał na lotnisko z samego rana, zapewniając, jak bardzo żałuje, że nie spędzimy razem urodzin. Był tak przekonujący, że niemalże sama mu uwierzyłam.

Na końcu świataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz