4

19 4 0
                                    

Panika przerodziła się w dezorientację. Zszokowana reakcją Lindy turystka, która mocnym szarpnięciem zatrzymała jej ucieczkę zapytała lekko skonsternowana:

– Wszystko w porządku?

– Tak, tak, spieszę się – oznajmiła szybko Linda i powiodła za wzrokiem kobiety na swoje poranione nogi. – Zgubiłam się w lesie i trochę spanikowałam – skłamała.

– Mam apteczkę w domu, te otarcia nie wyglądają dobrze.

– Nie dzięki – powiedziała dość opryskliwie, ale gdy zorientowała się, że wszędzie byli ludzie, trochę spuściła z tonu. – Dzięki za troskę, naprawdę muszę już lecieć.

Uśmiechnęła się niemrawo i ruszyła wąskim chodnikiem do zatłoczonej restauracji. Stamtąd trafiła na główny trakt z nieprzeniknionym morzem rozweselonych imprezowiczów. Tu wreszcie odetchnęła z ulgą. W takim tłumie zabójca nie mógł jej bezkarnie zamordować.

Spojrzała na swoje nogi. Rzeczywiście nie wyglądały dobrze i niepotrzebnie zwracały uwagę. Z otarć sączyła się krew, gdzieniegdzie rozmazana albo już lekko zaschnięta. Skierowała się do toalety pobliskiej restauracji i przemyła rany. Kiedy wyszła zlustrowała okolicę z rosnącym niepokojem. Mężczyzny nigdzie nie było widać. Udała się w stronę przystani skąd o czwartej nad ranem wypływał katamaran do Chumphon. Musiała jak najszybciej opuścić wyspę. Pomyślała o posterunku policji ale nie miała pewności jak daleko sięgały wpływy jej męża. Zabójca w jednym się nie mylił: rzeczywiście nie znała Marka.

Szła, planując ucieczkę, gdy do niej dotarło, że musi jak najszybciej wybrać gotówkę z bankomatu, by nie zdradzić miejsca pobytu transakcjami. Na szczęście jakimś cudem torebka wciąż wisiała na jej ramieniu z portfelem w środku. Przypomniała sobie, że najbliższy bankomat był w porcie i nagle stanęła jak wryta. Przecież zabójca z pewnością przewidzi jej ruch i też kupi bilet, a wtedy... wtedy już mu nie ucieknie. Pot sperlił się na jej czole. Musiała obmyślić nowy plan.

Zrobiła krok, gdy wtem ktoś szarpnął jej ciałem do tyłu. Przed oczami dostrzegła błysk metalu i pędzący skuter z dwójką mężczyzn z zamaskowanymi twarzami. W ułamku sekundy zrozumiała, że właśnie otarła się o śmierć. Odwróciła się w stronę swojego wybawcy i krew odpłynęła jej z twarzy. To był on.

Nie była w stanie wydobyć z siebie nawet słowa. Mężczyzna przysunął twarz do jej ucha i mruknął swoim basowym, głębokim głosem:

– Kobieta przy stoisku z pad thaiami – wskazał ruchem oczu na Tajkę – i tamtych dwóch, co właśnie się odwrócili.

– Kim oni są? – wykrztusiła.

– Marnie opłacanymi tajskimi odpowiednikami mnie. No i nie tak seksownymi – dodał z szelmowskim uśmiechem.

Linda poczuła jak drży.

– Skoro chcesz mnie zabić to dlaczego mnie uratowałeś?

– Mam swoje powody, ale wyjaśnię ci je jak coś zjemy. Morskie powietrze budzi we mnie głodnego wilka.

Objął ją ramieniem jak czuły kochanek i pociągnął główną ulicą. Zaparła się i zwinnym obrotem wydostała spod jego ręki. Zanim zdołała cokolwiek zrobić tanecznym krokiem chwycił ją w przegubach nadgarstka i docisnął do pobliskiej ściany. Z perspektywy turystów wyglądali jak kolejna zauroczona sobą para. Linda otworzyła usta, by krzyknąć ale powstrzymał ją mówiąc pospiesznie:

– Jak ze mną nie pójdziesz po dobroci, to cię zostawię na pastwę tych niedorajdów, a wtedy będziesz umierać długo i powoli, a twój wspaniały małżonek zaoszczędzi mnóstwo pieniędzy.

Krzyk uwiązł jej w gardle.

– O czym ty mówisz?

– Jak już wspominałem, moje usługi nie należą do tanich, ale najwyraźniej twój mąż postanowił zaoszczędzić i skierował do tego zadania również tajską mafię, czy co oni tu mają. Ja zrobię to szybko i profesjonalnie, oni niekoniecznie. Próbkę już widziałaś.

Serce Lindy biło tak mocno, że czuła je prawie w gardle. Oni wciąż rozmawiali o jej śmierci, jakby to było nieuniknione zakończenie wycieczki, a ona nie zamierzała się na to zgadzać. Popełniła kilka błędów, dokonała złych wyborów i wyszła za niewłaściwego człowieka, ale miała jeszcze tyle lat przed sobą. Przynajmniej teoretycznie. Odwróciła wzrok od ruchliwej ulicy i potencjalnych morderców, którzy trzymali wyraźny dystans i spojrzała w ciemne źrenice swojego zabójcy.

– Mogłam cię zrzucić w przepaść, jak stałeś na tamtej skale, wiesz?

Uniósł dłoń i pogłaskał ją delikatnie po policzku. Nogi zmiękły jej tak, że ledwo trzymała pion. Mężczyzna miał w sobie hipnotyzujący magnetyzm i wierzyła, że był w stanie zabić każdą kobietę w zaciszu własnej sypialni po upojnej nocy.

– Zdziwiłem się, że tego nie zrobiłaś – odparł ze spokojem.

– Skoro przewidziałeś mój ruch, to i tak pewnie nie miałam szansy.

– Miałaś – powiedział, nieprzerwanie patrząc jej w oczy. – Zaryzykowałem, bo byłem ciekaw, co zrobisz.

– Powinnam cię zepchnąć.

– Może i powinnaś. Ale wtedy leżałabyś tu martwa w kałuży krwi. Poza tym okazało się, że z egzekucją muszę jeszcze poczekać, więc mamy trochę czasu dla siebie.

– Poczekać? Na co?

Uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu i zmrużył czujne oczy.

– Nie za dużo byś chciała wiedzieć?

Linda prychnęła pod nosem.

– Spokojnie, wygląda na to, że wszelkie sekrety zabiorę ze sobą do grobu. Więc?

Pokręcił krótko głową, nie zamierzając nic zdradzać.

– To ile zostało mi czasu? – zmieniła pytanie.

– Do trzeciej trzydzieści trzy.

– Godzina diabła?

– Tak jest słodki Lucyferku.

Powiedział to w taki sposób, że mimowolnie wstrzymała oddech. Czuła się jakby rozmawiali o ekscytującej randce, a nie jej zabójstwie. Zdradzieckie podbrzusze zapulsowało tak mocno, że wolała spuścić wzrok z ciemnych tęczówek mężczyzny.

– Mamy ponad trzy godziny – zauważyła. – To rzeczywiście chodźmy coś zjeść.

Chciała, by się od niej odsunął, żeby nie czuć ciepła jego ciała i bliskości, która targała jej nerwami. Czuła wstyd, że tak bardzo ją pociągał i że mimo przerażenia lgnęła do niego jak ćma do ognia. To musiało się źle skończyć.


Taniec ze śmiercią [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz