Mam swoje powody.

52 30 51
                                    

– Co tutaj robisz stokrotko?cichy, melodyjny szept sprawił, że się uspokoiłam.

To był Scott. Mężczyzna odsłonił mi usta, ale nadal trzymał mnie w objęciach. Potrzebowałam tego, potrzebowałam czuć się bezpieczna, ale gdy pomyślałam sobie o naszym zakładzie, coś we mnie pękło, bo uświadomiłam sobie, że wszyscy mieli nade mną kontrolę, nawet Znienawidzony, egoistyczny, psychiczny Lucian Scott.

Nagle złość zalała całe moje ciało, wszystkie komórki budziły się do życia, a nienawiść, ona zastąpiła całą pustkę. Wyrwałam się z uścisku po to, aby spojrzeć na mężczyznę.

– Co tutaj robię? – odpowiedziałam, żartobliwie, lecz z ukrytą drwiną. – Wiesz, zbieram chwasty w tym pięknym, dzikim lesie. I chyba właśnie trafiłam na najgorszy okaz – prychnęłam.

Przez twarz mężczyzny przemknął cień zaskoczenia, ale zaraz jego poważne spojrzenie złagodniało, a w brązowych oczach błysnęło rozbawienie. Widziałam, że próbuje zachować spokój.

– Niektóre chwasty potrafią być zabójcze. - rzekł, pewnym siebie tonem.

– Dlatego trzeba je regularnie wyrywać – odparłam, zerkając wymownie na niego. – Chociaż niektóre trzymają się ziemi z zaskakującą desperacją

Uśmiech, którym go obdarzyłam, był zuchwały, wyzywający. Lucian milczał przez dłuższą chwilę, ale wzrokiem przesuwał się po mojej twarzy.

– Naprawdę? – odezwał się w końcu – Uważaj, kochanie, bo..

– Nie martw się o mnie, Scott. Poradzę sobie bez ciebie.

Przez ułamek sekundy w źrenicach chłopaka pojawił się cień zaskoczenia, ale też bólu. Widziałam, że moja pewność siebie go intrygowała, ale dlaczego te słowa go aż tak bardzo zabolały?

Scott nachylił się jeszcze bliżej, ustami delikatnie muskał skórę mojego ucha. Tym ruchem testował moją wytrzymałość, bo dobrze wiedział, że sobie nie życzyłam, aby mnie dotykał.

– Nadal nie odpowiedziałaś mi, co tutaj robisz – prowokował niskim, przeciągniętym, chrypniętym głosem.

Uniosłam brew, obdarzając idiotę wyzywającym spojrzeniem.

– A ty? – zapytałam, celowo przedłużając pauzę między słowami. – Nie masz innych miejsc, gdzie mógłbyś nękać ludzi?

– Może po prostu lubię, gdy jesteś w pobliżu – odpowiedział, spokojnym, niemal drwiącym tonem. – A może to miejsce przyciąga mnie w taki sam sposób jak ciebie.

Zaśmiałam się cicho i odwróciłam wzrok, po to, by przez chwilę nie patrzeć mu w oczy.

– Ciekawe, co takiego ma to miejsce, że nawet ty uznajesz je za przyciągające – zakpiłam, mierząc wzrokiem otoczenie.

– Bo po drugiej stronie znajduje się bractwo, a ty właśnie jesteś na jego terenie. Ponadto twoje oczy błyszczą tak, jakbyś brała amfetaminę. Już pomijam fakt, że powinnaś właśnie być teraz na zajęciach, ale dlaczego wyłączyłaś telefon? Czy zniknięciem chciałaś zwrócić na siebie uwagę?

Mój uśmiech natychmiast zgasł i został zastąpiony chłodnym spojrzeniem. Zabolało. Powtórzył swoja mojego ojca. W głowie się mi nie mieściło, że wszyscy myśleli, że jestem rozpuszczoną dziewczyną, która chce być w centrum uwagi.

Nie wiedziałam, że lek, którym zostałam poczęstowana, to amfetamina. W życiu nie brałam żadnych narkotyków. Rumieniec oblewał moje policzki, a wstyd sprawił, że nie umiałam mężczyźnie spojrzeć w oczy.

Bractwo #1 Zbyt zniszczeni, by uwierzyć w miłość.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz