Cel to przetrwać.

16 7 19
                                    

Ognisko płonęło, a jego promienie znowu rozświetlały nasze twarze. Z wrażeniem patrzyłam, jak iskry wirują w powietrzu, cieszyłam się tym, że ciepło ognia otulało mnie delikatnym dotykiem. Usiadłam obok Fifi i starałam się nie patrzeć w stronę Luciana. On jednak wybrał miejsce jak najdalej ode mnie. Kątem oka widziałam, jak intensywnie rozmawiał z członkami bractwa, śmiał się głośno, pił piwo, a jego oczy, choć pełne radości, wciąż nie spotykały się z moimi.

Niby wszystko było w porządku, niby czułam się tu swobodnie, ale w jego zachowaniu kryła się jakaś niewypowiedziana odległość, która sprawiła, że zaczęłam walczyć sama ze sobą. Z jednej strony nie chciałam, aby był obok. Cieszyłam się, że trzymamy dystans, że mam czas, by oddychać, by nie musieć mierzyć się z emocjami, które były zbyt trudne do zrozumienia. Z drugiej jednak, mimo tej odległości, czułam się, jakbyśmy wciąż byli połączeni niewidzialną nitką.

W pewnej chwili zaczęłam się, cieszyć, że to właśnie ja mogłam spędzić z nim cały dzień. To ja byłam tą osobą, która miałam te chwile z nim i to ja, mogłam poznać go trochę bliżej. I tak siedziałam obok Josepfine i z trudem powstrzymywałam się przed tym, aby nie zerknąć na niego raz jeszcze, by nie poczuć takiej dziwnej tęsknoty, radości i ekscytacji, która we mnie wciąż rosła.

Fifi podała mi piwo, a następnie otworzyła swoje i wypiła do dna. Gdy opróżniła butelkę, coś w niej pękło. W jej oczach dostrzegłam ogromny ból, zupełnie tak, jakby miała już dość życia, zachowywała się tak, jakby wszystko, co ją otaczało, stało się zbyt ciężkie do zniesienia.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, biorąc łyk alkoholu.

Rozejrzałam się wokół, nigdzie nie widziałam Trixie, więc od razu pomyślałam, że pewnie coś się znowu stało. Odruchowo przeniosłam wzrok na Scotta. Nasze spojrzenia się spotkały na ułamek sekundy, oboje zarumieniliśmy się i odwróciliśmy twarze, tak jakbyśmy nie wiedzieli, co mamy ze sobą zrobić.

Niektórzy obserwowali nas i na pewno widzieli wokół nas miłość. Ona kwitła w naszych gestach, spojrzeniach i słowach, ale wtedy wszyscy widzieli to, tylko nie my. Być może byliśmy zbyt młodzi, by zrozumieć, czym było prawdziwe uczucie, albo może to chaos tamtych dni zatopił nas w ciemności, a może po prostu spotkaliśmy się w niewłaściwym momencie? To chyba zdecydowanie nie był odpowiedni moment na uczucia, bo musieliśmy się zmierzyć z okropną przyszłością.

– Powiedziałam Trixie, że nie podoba się mi jej zachowanie, a ona wybuchła agresją, po czym spakowała swoje rzeczy i jak gdyby nigdy nic, wróciła do domu. Vivienne, ja mam wrażenie, że ona coś przed nami ukrywa. – powiedziała cicho, z nutą obawy.

Wiedziałam, że ma rację. Coś złego działo się z naszą przyjaciółką, ale nie dało się pomóc komuś, kto mnie uważał za wroga.

– Trixie była zawsze silna, niezależna. Poradzi sobie. – Pocieszyłam przyjaciółkę, ale wcale w to nie wierzyłam. Jej zmiany były zbyt nagłe, zbyt wyraźne, miałam wrażenie, że starała się ukryć coś, czego nie chciała, byśmy zobaczyli.

– Nie tym razem Viv – wyszeptała Fifi. – Ona znikała gdzieś w nocy, a gdy pytałam, gdzie tak uciekała, to krzyczała, że nie jestem jej matką. Mieszkanie z nią jest naprawdę ciężkie, do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać, czy ona nie choruje na borderline.

– Borderline? – zapytałam, lekko zdziwionym tonem. Nie do końca znałam się na chorobach psychicznych, ale Clark oprócz gwiazd, przepowiedni, wróżb interesowała się też psychologią i wcale tego nie ukrywała.

Ciemnowłosa odkąd Miriam trafiła do psychiatryka, lubiła diagnozować ludzi na swój sposób. Źródło informacji czerpała głównie z książek, ale czasami te diagnozy brzmiały zbyt poważnie, by je ignorować.

Bractwo #1 Zbyt zniszczeni, by uwierzyć w miłość. [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz