𝘗𝘳𝘰𝘭𝘰𝘨

98 9 29
                                    

Nie ma na tym świecie rzeczy cenniejszej i bardziej kruchej, niż ludzkie życie. 

I nie ma tragiczniejszej, niż nie odnalezienie celu tego życia.

Ale co to znaczy być ludzkim, być człowiekiem?

Zapytany kiedyś odpowiedziałbym, że doświadczanie życia świadczy o byciu człowiekiem z krwi i kości.

Ale teraz, w obliczu zbliżającego się końca, już wiem.

Popełnianie błędów to świadectwo ludzkiego ego.

Dlatego proszę, nie gniewajcie się na mnie za grzech, który zamierzam popełnić.

Zawsze będę was kochał,

N.


Dźwięk odbijających się o brukowany chodnik kropel jesiennego deszczu, wyrwał z zamyślenia ciemnowłosą dziewczynę. W ostatnim czasie całymi dniami dżdżyło i wedle prognozy pogody, zarówno opady, jak i wiatr, miały przybrać na sile. Kryształowe krople muskały złośliwie jej okulary w srebrnej oprawie, a delikatny pęd powietrza, rozwiał słodki zapach perfum, którymi rano spryskała się Ophélie. I chociaż spotkanie z Mistrzem miało odbyć się później, niż zwykle, postanowiła zaczerpnąć świeżego powietrza, udając się na samotny spacer. Równie samotnie czuła się w Zürich'u, z dala od jej rodzinnego domu w Savièse. Była to mała mieścina, położona nieopodal pasm górskich. Jako dziecko uwielbiała spokój tam panujący, tę aurę tajemnicy, którą skrywała jej miejscowość. Ale od rozwodu rodziców pragnęła stamtąd wyjechać. Wyjechać jak najdalej. Najlepiej na sam koniec Szwajcarii. Można by napomknąć, że prawie jej się to udało.

Z głębokiego zamyślenia, wyrwał ją dźwięk SMS:
,,Langstrasse za 5 min. Weź te czekoladowe babeczki, co wczoraj piekłaś. Zgłodniałem." poniedziałek, 2 listopada • 16:42
Co prawda - z wynajmowanego przez nią mieszkania na dzielnicę Langstrasse, trasa pieszo trwała mniej, niż pięć minut. Ale Ophélie była zdecydowanie dalej, niż mogła przypuszczać to osoba od wiadomości tekstowej.

Biegiem ruszyła we wskazanych kierunku, w głębokim poważaniu mając babeczki, o które domagał się jej Mentor. Czuła jak jej policzki płoną żywym ogniem, a w płucach brakuje tchu. Wiedziała, że ma do pokonania co najmniej dziesięć minut więcej, więc starała się przemierzyć tę drogę najszybciej, jak tylko potrafiła. Opadające na rozżarzone ciało krople deszczu, piekły niemiłosiernie, drążąc niewidzialne rany na zaczerwienionej skórze na policzkach.

- Spóźniona. - skwitowała zakapturzona postać, stojąca tyłem. Ciemnowłosa dobiegła resztkami sił we wskazane miejsce, starając się uspokoić oddech. Mężczyzna powoli obrócił się, spoglądając surowo miodowymi tęczówkami w jej kierunku. - Siedem minut, pięćdziesiąt trzy sekundy. Chevalley, zdecydowanie się opierdalałaś. Och, gdzie moje babeczki?

- Pada, Mistrzu.

- Deszcz to nie wymówka, dobrze o tym wiesz. - Orian wręczył swojej podopiecznej czapkę z zamontowaną na czubku rozkładaną parasolką. A widząc jej zdezorientowany wyraz twarzy, po jego własnej przeszedł cień sarkastycznego uśmiechu.

- Dziękuję, obejdę się bez. - Ophélie wsunęła głębiej zimne od wiatru dłonie w kieszenie ciepłej, zgniło-zielonej bluzy.

- Wyglądasz żałośnie. - szatyn prychnął i wyciągnął kościstą dłoń w kierunku jej twarzy. Dziewczyna automatycznie zrobiła krok do tyłu, ale Orian nie cofnął gestu. Kciukiem otarł z kropel deszczu miejsce pod jej okiem. - No już, zakładaj. Nie chcesz chyba przemoknąć do suchej nitki?

Requiem straconych duszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz