𝘊𝘩𝘢𝘱𝘵𝘦𝘳 𝘐

49 9 11
                                    

Chłód wieczornego wiatru przypomniał o sobie, rozwiewając na boki włosy uciekających przed ulewą przechodniów. Strapieni problemami dnia, gnali w stronę mieszkań, marząc o przyjemnym cieple pluszowego koca i aromatycznej herbacie.
Och, jakże Ophélie im zazdrościła.

W ciszy, skulona gnała tłocznymi ulicami, modląc się o to, aby nikt nie dostrzegł wymalowanej na jej twarzy winy. Co prawda, od wydarzenia minęły twa tygodnie, a Orian niejednokrotnie zapewniał ją, że w związku z wypadkiem, nie można było niczemu zaradzić, ale czy było to prawdą? Oczyma wyobraźni widziała tę samą scenę, w której tors bezdomnego pijaczyny został przecięty w pół.

Przeczuwała, że to tylko kwestia czasu, aż do jej domu wejdą uzbrojeni wojskowi, a ona sama zostanie zamknięta w najciemniejszej i najzimniejszej celi, a głosy wokoło będą dudniły: Winna!, wiercąc dźwiękiem dziurę w jej obolałej głowie. Było jej z tą myślą na tyle źle, że od pamiętnego dnia nie wychyliła czubka nosa poza własne mieszkanie.

Tak też mijały tygodnie - na obwinianiu się, zajadaniu smutku słodyczami i słonymi przekąskami, spaniu szesnaście godzin na dobę i długich prysznicach, zakończonych zaczerwienioną skórą od wrzątku, który skapywał obficie na jej poparzone ciało. Być może Ophélie trwałaby w tym transie jeszcze długo, ale skutecznie ocuciło ją powiadomienie o zbliżających się cotygodniowych badaniach. Wymusiło to na niej wyjście z domu. Wiedziała, że jeśli nie stawi się w wyznaczonym terminie w Organizacji to przekreśli wszystko, nad czym pracowała ponad rok.

Z transu wyrwał ją dźwięk klaksonu, który ewidentnie skierowany był w jej stronę. Ach, no tak. Weszła na pasy na czerwonym świetle i omal nie została potrącona przez nadjeżdżające auto.
Znajdowała się w dzielnicy Letten, przed siedzibą Organizacji, nazywanej w kręgach wtajemniczonych - Vindictą. Niestety wieżowiec, ani odrobinę nie komponował się z otaczającą go cudowną, zabytkową architekturą - za wyjątkiem kilku równie ,,urodziwych" budynków. Z zewnątrz wręcz raził ciemną elewacją i minimalistycznym stylem. Zupełnie, jakby architekt dzień przed oddaniem planu budowy, upoił się wątpliwej jakości trunkiem i zapomniał kilku szczegółów, a jeszcze dziwniejszy klient bez namysłu zaakceptował projekt.

Nabierając głośno powietrza w płuca, pchnęła przeszklone drzwi, aż przyjemne ciepło wnętrza otuliło jej zmarzniętą skórę na zarumienionych od chłodu policzkach.
Na środku znajdowała się recepcja z przemiłą, zawsze uśmiechniętą panią, z którą ciemnowłosa nie zamieniła w życiu ani jednego zdania. Zazwyczaj to Orian przejmował ,,pałeczkę" bycia najbardziej ekstrawertycznym, a ona jedynie stała z boku i nadsłuchiwała. Tym razem była sama i zażenowana ciszą, zdecydowała się na ciche: Dzień dobry, uciekając w stronę schodów, znajdujących się tuż za recepcją.

Zmierzała na minus trzecie piętro - w stronę jednego z laboratoriów. Większość pomieszczeń, które mijała było zamknięte. Nie wiedziała co się za nimi kryje, a nawet gdyby ją to interesowało to zdecydowanie bardziej skłaniałaby się ku tajemnicom, skrytym na niższych piętrach. Nie miała wielu okazji, by zwiedzić cały budynek, ale podczas korzystania z windy, dostrzegła maksymalnie dwa piętra na minusie. Co też nie miało najmniejszego sensu, biorąc pod uwagę fakt, że jej badania odbywały się jeszcze piętro niżej.

Zbliżając się do celu podróży, jej uszu dobiegły radosne śmiechy dwóch kobiet.
Nie chcąc im przeszkadzać, odczekała chwilę, mimowolnie przysłuchując się rozmowie. Nie zdziwił jej fakt, że plotkowały o liderze Organizacji - Aaronie. Jedna z nich ewidentnie próbowała namówić drugą na randkę z szefem. Oczywiście, jak to przy takiej rozmowie, towarzyszyły im gromkie śmiechy.

- Co za punktualność! - niższa z dwójki, obróciła się przodem do Ophélie. Czarnowłosa wiedziała, że blondynka jest tylko trzy lata starsza od niej, ale gdyby nie miała o tym pojęcia to w życiu nie uwierzyłaby, że Elin mogłaby pracować dla Vindicty. Zważając na fakt, iż wyglądała na wiele, wiele młodszą. - Mamy równo dwunastą. Ach, żeby wszyscy byli tacy punktualni.

W odpowiedzi, Ophélie jedynie krzywo się uśmiechnęła i zajęła miejsce wskazane przez drugą osobę - doktor Miyuki, która zaczęła podpinać dziwną aparaturę do jej prawego i lewego nadgarstka. Sprawiała wrażenie bardziej dojrzałej od koleżanki, co można było wytłumaczyć widoczną różnicą wieku.

Podczas badania dziewczyna przyglądała się dokładnie Elin. Radosny uśmiech z jej twarzy zniknął, a zamiast niego pojawiło się skupienie i koncentracja. Blondynka zmieniała parametry na małym ekranie, zgodnie z zaleceniami lekarza. Chevalley przez chwilę pomyślała, że sama nie mogłaby pracować w laboratorium. I chociaż potrafiła obsługiwać komputer i telefon w stopniu bardzo dobrym, a media społecznościowe nie były jej obce to jednak tak skomplikowana technologia, znajdująca się w pomieszczeniu, kompletnie ją przerażała. Tysiące kabli, przeplatanych dziwnym węzłem; większe i mniejsze ekrany, które dekorowały sporych rozmiarów przestrzeń... Igły, strzykawki, stetoskopy, a także nebulizatory, kozetki i stoły rehabilitacyjne. Od dziecka bardzo bała się pobierania krwi, ale uczucie strachu minęło, od kiedy zaczęła przychodzić do laboratorium. Doktor Miyuki była złotą kobietą...

- Dobrze, a teraz nie mrugaj. - z zamyślenia wyrwał ją miękki głos medyczki. Seria świateł wymierzona w jej delikatne tęczówki była tą ostatnią.
Miyuki uwolniła ze skrępowanego uścisku jej dłonie. Odpięła pasy. Odłączyła rurkę, którą parę chwil wcześniej musiała włożyć do nosa czarnowłosej. Ophélie nie lubiła tych badań. Zresztą... kto lubi czuć się jak królik doświadczalny? Dziewiętnastolatka wiedziała jednak, że jest to niezbędne, by mogła w dalszym ciągu uczestniczyć w treningach.

- To wszystko?

- Zostań jeszcze chwilę, proszę. - odezwała się znienacka Elin, która namiętnie przepisywała wyniki z owego małego ekraniku do równie małego notesu. W tym samym momencie z pomieszczenia wyszła starsza z kobiet, zamykając za sobą drzwi.

- Chciałam zapytać już wcześniej, ale uznałam, że potrzebujesz czasu dla siebie. Wiem od Oriana co się stało. Chciałabyś o tym porozmawiać? Niekoniecznie teraz, ale może...

- Nie, nie trzeba. I byłabym wdzięczna, gdyby cała Organizacja nie plotkowała o moim niepowodzeniu misji. - Ophélie odburknęła, wstając pospiesznie z fotela. I chyba zrobiła to zbyt szybko i chaotycznie, ponieważ przed jej oczyma pojawiły się małe, czarne kropki. I gdyby nie mocny uścisk dłoni Elin na jej ramieniu, runęłaby jak kłoda na zimną, szarą posadzkę.

- Uch... Dzięki. I wybacz za to... Po prostu potrzebuję chwili dla siebie.

- Ophélie, miałaś jej już wystarczająco dużo. Od tygodnia przekładasz trening i dobrze, to zrozumiałe, źle się czułaś. Ale czas wrócić do rzeczywistości. - Elin jak widać, nie przejęła się słowami czarnowłosej. Podparła się pod boki i spojrzała wymownie na młodszą. - Nie chcę nic sugerować, ale czy ta próbna misja nie wywołała w Tobie zbyt silnych emocji?

Ophélie zacisnęła dłonie w pięści, a usta w wąską linię. Dokładnie tak samo myślała przez cały zeszły tydzień. Siostra Aarona obudziła na nowo, śpiące uczucie pustki i niepewności. Och, jak bardzo chciała porozmawiać o tym z Mistrzem, ale jednocześnie bała się jego reakcji. Orian był człowiekiem zdeterminowanym i dążącym do celu. Co powiedziałby, gdyby jego podopieczna nagle się poddała?

Miała tyle pytań...
- Pójdę już. Dziękuję, Elin.

Chwiejnym krokiem, wyszła z pomieszczenia i dopiero wtedy nabrała nieco więcej powietrza w płuca. Nagle tak wielki budynek, jakim była Vindicta, wydawał się jej być pomniejszony wielokrotnie. Czuła jak wnętrzności wywracają się o sto osiemdziesiąt stopni, a w oczach zbierają łzy. Gdzieś, jak przez tubę, słyszała cichy szmer i zduszony ton głosu, który z sekundy na sekundę stawał się wyraźniejszy. To sprawiło, że Ophélie po paru chwilach i trzech, głębokich wdechach uniosła wzrok, wlepiając błękitne tęczówki w dobrze znajomą jej postać.

Requiem straconych duszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz