Rozdział 2

11 3 37
                                    

Stanęłam przed lustrem patrząc na szopę jaką miałam w tym momencie na głowie. Moje brozowe włosy wyglądały jakby je piorun pierdolną.

Miałam iść dzisiaj na ósma do szkoły na dodatek była siódma. Jak ja mam ogarnąć włosy,makijaż i jeszcze zjeść śniadanie? Przecież to jest niemożliwe.

Jebana szkoła. Jebane życie. No kurwa jebana mać. Powtarzałam w głowie gdy rozczesywałam włosy. Jebane kudły. Złamałam szybko za kotektor, Maskarę i błyszczyk. Na więcej nie miałam czasu. Stanęłam przed szafą wyciągając mundurek. Gdyby nie on musiałambym jeszcze się zastanawiać co mam ubrać. Zbiegłam po schodach albo zleciłam. Weszłam na szybko do kuchni biorąc śniadanie. Czasami żałuję że nie wybrałam szkoły bliżej domu. Krzyknęłam mamie tylko szybkie "kocham cię". Wyszłam pisząc do Vanessy i Luisa rzeby poczekali przed szkołą.

Zazdrościłam ich że mięli bliżej ,a jednocześnie współczułam. Zazwyczaj mieszkając blisko szkoły są największe szanse na spotkanie tych debili z tej chorej placówki. Dotarłam pod szkołę wypatrując blodnyki i blondyna. Wychaczyłam znajomą sylwetkę wzrokiem i podeszłam do dwójki osób. Zazdrościłam ich że mięli bliżej ,a jednocześnie współczułam. Zazwyczaj mieszkając blisko szkoły są największe szanse na spotkanie tych debili z tej chorej placówki. Dotarłam pod szkołę wypatrując blodnyki i blondyna. Wychaczyłam znajomą sylwetkę wzrokiem i podeszłam do dwójki osób.

-Hejo.-Powiedziałam podchodząc do rodzeństwa.

-Siema jak zwykle w ostatniej chwili.-Powiedziała Van.

-Przynajmiej na czas.-Powiedziałam.

To trochę dziwne że tylko dla nich byłam miła? Czy normalne?
Może dlatego że nie byli zniechęceni moimi docinkami. Więc finalnie rodzeństwo Mallos było moimi przyjaciółmi. Młodszy o rok Luis. Vanessa która była w moim wieku.

-Co teraz masz?-Skierowałam pytanie do Luisa.

-Historie.-Powiedział.

-Czyli widzimy się na przerwie obiadowej?-Spytała Van.

-Pewnie tak.-Powiedział i łapiąc po drodze Christophera poszedł w stronę drugiego skrzydła. W którym odbywają się zajęcia z historii.

Ja i Van miałyśmy matmę. Co znaczyło jedno. Piekło jakie zapewne urzodzi nam profesor Rolges biedzie najgorszym w tym całym dniu. Zwłaszcza że mamy dwie pod rząd.

Rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Van ekscytowała się którymś z zawodników z drużyny piłki nożnej. Ja nawet nie wiedziałam kto do niego należy. Nienawidzę sportu.

Podeszłam wraz z Vanessa do szafki. Wzięłam podręcznik który z wielką chęcią spuściłabym w szkolnym kiblu. Stanełyśmy pod salą od matematyki. Raz, dwa, trzy. Dzwonek. Nie wiem czego bardziej nienawidzę. Matematyki czy dzwonka początkującego piekło.

Czekaliśmy na pana od matematyki. Profesor Rolges lubił się spóźniać. Co było oczywiście dużym plusem bo im mniej lekcji tym lepiej.
Gdy po dziesięciu minutach doczekaliśmy się profesora. Val ze mną zajęła ostatnią ławkę pod ścianą. Najwygodniej się tutaj siedziało bo nauczyciele najmniej zwracali na te miejsce uwagę.

Odawałam że słucham monologu naczylyciela na temat cyferek. Słuchając Vanessy o jej nowym obietchniu westchnień. Którym był nie jaki Joseph King. Mieliśmy najważniejsze miejsce jeżeli chodzi o piłkę nożną. Kto by pomyślał że chcą tutaj uczniowie którzy nawet nie wymienią dwóch osób które są w zespole.

No może dwie wymienię Juda z którym może trzy razy gadałam i Joe'go. O którym Van cały czas pierdoli mi nad uchem. Podczas gdy ja liczyłam każda minute by wyjść i pójść spać po szkole. Można powiedzieć że to miejsce wysysa ze mnie energię. Której i tak dużo nie ma.

Wyszłam z zajęć geografii. Lekcję miały wolniej niż kasjerka kasująca zakupy w sklepie. Na szczęście mieliśmy przerwę obiadawą. Będę musiała przez trzydzieści minut znosić towarzystwo Christophera.
Jeżeli ktoś zna bardziej marudną osobę ode mnie to mu nie uwieże.

-Ja idę odłożyć podręczniki.-Powiedziałam do Mallos. Która skinęła głową mówić że będzie na stołówce.

Podchodząc do szafki zauważyłam dwie osoby które skąś kojarzyłam. Ten świat jest zbyt mały czy jak? Mam jeszcze w szkole znosić dupka z ego topem. Boże naprawdę świat nie ma za grosz litości żeby na drodze zwykłego cywila stało milon idiotów.

- O proszę kogo my tu mamy.-Powiedział Caleb i oparł się o szafkę obok.

-Nie ma cię przydatkiem gdzie indziej?-Spytałam mając nadzieję że uda mi się jak najszybciej z tąd wyrwać.

-Otoż nie wiem czy zauważyłaś ale stoję tutaj więc nie mogę być gdzie indziej.-Powiedział.

-I myślisz że jakkolwiek interesuje mnie twoją osoba?-Spytałam. Chłopak chyba nie zbyt często dostawał kosza bo zrobił minę obrażonego dziecko i siebie poszedł. Na szczęście.

Jak najszybciej udałam się na stołówkę. Podchodząc do stolika przy którym siedzieli Christopher,Luis i Vanessa. Usiadłam obok dziewczyny. Nie wiem co mnie pokusiło by spojrzeć dwa stoliki dalej.

Przy którym siedział ten dzban z kilkamo chłopakami i jakąś laska. Moje brozowe oczy spotkały się ze szarymi tęczówkami należącymi do Caleba. Zaczęliśmy walkę na wzrok.

-Darcy wszystko okej?-Spytała Van.

-Tak,czemu miało by nie być?-Spytałam dalej wpatrując się w oczy Caleba.

-Bo od jakiś trzech minut toczysz walkę na wzrok ze Sttonwol'em na dodatek patrzcie tak jakbyście chcieli się zabić.-Powiedziała niebieskooka.

No nie raz myślam że kogoś zabić. Caleba też. Więc gdybym go zabiła wzrokiem bardzo by mnie to ucieszyło. Im mniej dupków na tym świecie tym lepiej.

-Wyjaśnie ci potem.-Powiedziałam.

Nie zamierzałam odpuścić ,a on widocznie też się do tego jakoś bardzo nie palił. Tak samo jak ja. Nienawiść do przegrywania i moja duma i na to nie pozwalała.

-Mów o co chodzi.-Powiedział blodndyn.

Jezusie jak ja mam im wytłumaczyć że to jakiś dupek z wybujałym ego. Później to zrobię.

-Później.-Powiedziałam.

Moja duma była zbyt wysoko żeby przestać patrzeć w szare oczy Sttonwolla. Skłamała bym mówiąc że mi się to nie podoba.

//
Mam nudne życie więc zacząłam pisać wczoraj i skończyłam dzisiaj.

the begin not snow (Inazuma eleven x oc)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz