Las tchnął spokojem, a ja przemierzałem ścieżki w poszukiwaniu grzybów. Liście śmierciście szeleściły pod moimi butami, a mglisty poranek otulał las wilgotną ciszą. Kosz był już wypełniony podgrzybkami i borowikami, obiecującymi wspaniały obiad. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, jak niezwykły będzie to dzień.
Na skraju polany, wśród mchów, zobaczyłem niezwykły, fioletowy blask. Kucnąłem, żeby przyjrzeć się bliżej. Tam była – lakówka ametystowa. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego grzyba. Jej kapelusz mienił się, jakby ktoś pomalował go farbą olejną.
„Cudo przyrody” – mruknąłem pod nosem, delikatnie zrywając grzyb. Nie byłem pewien, czy jest jadalny, ale postanowiłem zabrać go do znajomego botanika.
Na razie jednak musiałem się posilić. Znalazłem wygodny pień, wyciągnąłem kanapki z pasztetem, termos z kawą i noż. Lakówka musiała mi się wymknąć z ręki, gdy układałem wszystko na kolanach. Nie zauważyłem, jak wylądowała na resztkach po krojeniu chleba. Jedna z kanapek nabrała fioletowego „aromatu”.
Zjadłem kilka kęsów i nagle poczułem dziwny dreszcz. Ciepły pulsujący prąd przeszedł od czubka głowy do stóp. „Chyba przesadziłem z kawą” – pomyślałem, ale uczucie nie ustępowało. Zamiast tego wszystko wokół zaczęło się zmieniać.
Najpierw usłyszałem głosy. Szeptały z każdego kierunku, niepokojąco znajome, a jednocześnie zupełnie obce. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem ścieżkę, której jeszcze chwilę temu tam nie było. Podążyłem nią, jakby coś mnie tam przywoływało. Wkrótce dotarłem na ogromną polanę, która zdawała się nie mieć końca. W jej centrum dostrzegłem scenę jak z teatralnej sztuki – armie grzybów szykowały się do wojny.
Po lewej stronie polany stali majestatyczni borowicy – ich masywne kapelusze zdobiły pancerze z mchu, a w rękach dzierżyli laski wyrzeźbione z korzeni. Po prawej stronie pyszniły się muchomory czerwone, wyglądające jak elitarna armia. Każdy wojownik miał tarczę zrobioną z kawałka kory i dzidę z igieł sosnowych.
W centrum znajdowały się jeszcze trzy inne frakcje: tajemnicze kurki, które skakały jak ninja; trąbki czarne, dźwięki których przypominały marszowe werble; oraz tłum szalejących maślaków, które poruszały się chaotycznie, wykrzykując bojowe pieśni.
„Nie możecie się bić!” – krzyknąłem, zaskoczony siłą mojego głosu. Wszystkie oczy (i kapelusze) zwróciły się na mnie. „Człowiek?” – zapytał jeden z borowików. „Przybył, by nas osądzić!” – dodał muchomor.
Uniosłem ręce w geście pokoju. „Nie ma sensu wojować, jesteście częścią tego samego lasu!” – powiedziałem z powagą. Moje słowa wywołały burzliwą dyskusję między grzybowymi generałami. Słuchałem ich argumentów i mediowałem, starając się pogodzić zwaśniałe strony. Czas płynął – godziny, a może minuty? W końcu udało się wypracować kompromis.
Na zakończenie podpisano traktat – kawałek brzozowej kory z odciskami grzybowych kapeluszy jako pieczęcie. Uhonorowano mnie tytułem „Przyjaciela Grzybów” i podarowano mały dzwonek zrobiony z trąbki czarnej. Podobno jego dźwięk miał przywoływać harmonię w lesie.
Otworzyłem oczy. Leżałem na podłodze w swoim domu. Byłem pokryty błotem, ubranie zdarte, a w ręku trzymałem kawałek brzozowej kory z dziwnymi odciskami. Na stole stał nietknięty kosz z grzybami.
„Co się właśnie stało?” – wyszeptałem. Spojrzałem na dzwonek przytroczony do mojego paska. Kiedy lekko nim potrzasłem, usłyszałem delikatny, harmonijny dźwięk. W oddali, za oknem, cichy szept wiatru zdawał się odpowiadać.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. „Lakówka ametystowa... kto by pomyślał?” – powiedziałem, delikatnie odkładając traktat na półkę. Od tamtego dnia za każdym razem, gdy wracałem do lasu, czułem, że drzewa i grzyby spoglądają na mnie z lekkością i szacunkiem.

CZYTASZ
Z dziennika grzybiarza
Fantasi„Z dziennika grzybiarza" to pełna przygód podróż do serca lasu, gdzie każdy krok odkrywa nową tajemnicę. Książka opowiada o przygodach ciekawskiego grzybiarza, którego zwykłe spacery w poszukiwaniu grzybów przeradzają się w spotkania z ukrytymi świa...