|| 3 || zabierz mnie ze sobą

458 68 11
                                    

- A skąd pochodził Louis? - zapytał Benji.

Louis miał swoją własną magiczną krainę, daleko, poza zasięgiem ludzkiego wzroku, na jednej z gwiazd. Żyły na niej w zgodzie wszystkie mistyczne stworzenia, od wróżek i elfów zaczynając, a na jednorożcach i czarodziejach kończąc. Tam nikt nigdy nie dorastał, wszyscy byli szczęśliwi i nie musieli się o nic martwić. Kwaity kwitły przez cały rok, a nad błękitnym niebem unosiła się tęcza.

Jednak każde nawet idealne miejsce, musi mieć swoje minusy. Na tą piękną krainę od lat napadali piraci, którzy porywali dzieci i wcielali je do swojej załogi. Robili z nich złych ludzi, którzy w przyszłości mieli szerzyć tylko zło i budzić strach. Jednak Louis się nie poddawał i dzielnie z nimi walczył. Każdego dnia budził się i rozpoczynał kolejną walkę.

Bo przecież każdy z nas ma swoich „piratów" i kolejną „walkę" do stoczenia.

- Jesteś moim bohaterem, Louis! - powiedział Harry, zarzucając swoje ramiona na szyję niebieskookiemu chłopcu. Louis dostrzegł podłużne blizny zdobiące przedramiona jego nowego przyjaciela i zmarszczył czoło.

- Ja? Ja jestem twoim bohaterem? - zdziwił się, łapiąc jedną z dłoni Harry'ego i przyglądając się dokładniej pręgom na jego delikatnej skórze.  - To raczej ty jesteś moim bohaterem! To są rany wojenne, Harry. Twoi piraci muszą być dużo silniejsi od moich! - powiedział schylając się i przykładając wargi do ręki przyjaciela. - To ty, Harry, jesteś moim bohaterem!

- Harry walczył z piratami na ziemi?! - zdziwił się Benjamin. - Biedny Harry!

- Biedny Harry... - powtórzyła Natalie, po policzku popłynęła jej łza.

- Natalie też walczyła z piratami! - wykrzynął, unosząc się na łóżku i palcem wskazując na blizny dziewczynki, która szybko opuściła rękawy od swojej piżamy. - Ale oni nie wygrali! Oni są źli, a źli ludzie nigdy nie wygrywają, prawda wujku?

- Prawda.

- Wrócimy do tej historii? - zapytała, lekko podenerwowana.

Harry uśmiechnął się do Louis'ego, który przytulił go jeszcze raz. Po czym podszedł do okna i usiadł na parapecie, a jego przyjaciel stanął obok niego.

- Gdzie jest ta twoja kraina? - zapytał Harry, wyglądając przez okno na pogrążone we śnie miasto. Louis tylko zachichotał i złapał go za rękę.

- Daleko. Do niej trzeba lecieć, Harry - wyjaśnił Louis, drapiąc się po głowie.

- Jak to lecieć?

- To bardzo proste! Musisz tylko zamknąć oczy - poinstruował go, a chłopiec zrobił dokładnie tak jak powiedział mu Louis. - Teraz pomyśl o najszcześliwszej chwili w swoim życiu.

- Ale ja nie mam takiej chwili - odpowiedział chłopiec, otwierając oczy i spoglądając na zdzwioną twarz przyjaciela.

- Och... - jęknął Louis i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. - Więc pomyśl o tym, czego pragniesz najbardziej na świecie.

Harry zamknął oczy i ścisnął dłoń swojego jedynego przyjaciela. Czego pragnął najbardziej na świecie? Szczęścia. Zrozumienia. Akceptacji. Chciał usłyszeć, że zrobił coś dobrze. Pragnął być kochany. Nagle grunt pod jego nogami przestał być tylko miękkim dywanem. Jego serce zaczęło bić szybciej. Otworzył oczy i zorientował się, że jego stopy wisiały w powietrzu. Latał pod sufitem, trzymając rękę Lou.

- Czy ja..? - zapytał, niedowierzając.

- Tak, Harry, ty latasz. Każdy może, tylko nie każdy potrafi.

- Zabierzesz mnie ze sobą do domu? - poprosił Harry. Louis opadł na podłogę i usiadł na łóżku. Zielonooki chłopiec podążył za nim.

- Musisz być pewny, że chcesz tam ze mną polecieć, bo... Nikt już nie może wrócić na Ziemię - ostrzegł go Louis. - Tam zostaje się już na zawsze.

- Wiem - powiedział Harry i uśmiechnął się delikatnie. - Ale ja właśnie tego chcę! Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - Louis skinął głową. - Więc jeśli polecę z tobą, to już nigdy nie będę samotny. Zawsze będziemy razem. Pomogę ci walczyć z twoimi piratami, bo od tego są przyjaciele.

- No dobrze! - oznajmił Louis i objął Harry'ego ramieniem. Otworzył okno i stanęli na pokrytym warstwą śniegu parapecie. Tym razem chłopiec nie czuł już zimna, ani nieprzyjemnego wiatru na twarzy.  Spojrzał niepewnie na Louis'ego.

- Boisz się? - zauważył niebieskooki. - Nie bój się. Będę z tobą cały czas.

- Jak daleko lecimy?

- Aż do gwiazd, bo mój dom jest na jednej z nich - przyznał Louis, wzbijając się w powietrze i pociągając Harry'ego za sobą.

Spojrzałem na Benjamina, chłopiec spał już słodko wtulony w poduszkę. Podniosłem się i otuliłem go kocem. Natalie i Niall też odpłynęli do krainy Morfeusza. Westchnąłem ciężko i potrząsnąłem ciałem przyjaciela. Blondyn otworzył oczy i spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

- Już skończyłeś? - zapytał.

- Tak - zaśmiałem się. - Możemy iść.

Wstał z krzesła, które wydało nieprzyjemny dźwięk. Wtedy oczy Benjamina otworzyły się. Niall zaśmiał się.

- Przepraszam - wydusił, siadając na swoim poprzednim miejscu.

- Wujku? - wyszeptał Benji, a w jego oczach zalśniły łzy.

- O co chodzi, kochanie? - zapytałem, zdziwiony przytulając go do siebie.

- Czy to czasem nie było tak, że Harry umierał i Louis po niego przyszedł, żeby nie bał się lecieć do nieba sam? Dlatego kraina na której mieszkał była gwiazdą, bo on sam nią był, bo też już nie żył? - zapytał, przerywając na chwilę, żeby przełknąć ślinę. - Czy Louis przyjdzie też po mnie?

Spojrzałem na Nialla, szukając pomocy, jednak jedyne co zobaczyłem to trzęsące się ręce i wysuniętą dolną wargę. Niedługo nie będę wiedział, którego mam pocieszać najpierw.

- Nie, Benji, ty jeszcze nie odlatujesz nigdzie z Louis'm - wydusiłem. - Nie pozwolę ci na to, bo jesteśmy przyjaciółmi, prawda?

- Tak, wujku.

- Śpij teraz, dobrze? - skinął głową.

- Ale jeśli Louis do mnie przyjdzie dzisiaj w nocy, to będziesz na mnie bardzo zły jak z nim odlecę?

- Nie, kochanie - wydusiłem, przełykając łzy. - Śpij dobrze.

- Ty też, wujku!

Zgasiłem światło i resztkami sił powstrzymałem się przed wybuchem płaczu zanim nie znaleźliśmy się z Niallem na korytarzu. Osunąłem się po ścianie i spojrzałem na niego z dołu.

- Nie dam dłużej rady - jęknąłem, a Niall usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. Wtuliłem twarz w jego klatkę piersiową i pozwoliłem, żeby kilka łez spłynęło mi po policzkach.

- Spójrz na mnie, Zayn - poprosił, uniosłem głowę i wtedy nasze usta się spotkały. Z początku byłem zbyt oszołomiony, żeby odwzajemnić jego pocałunek, ale po chwili nasze wargi poruszały się w zgodnym rytmie. Moje słone łzy mieszały się z jego słodkimi ustami.

- ZAYN?! - zamarłem, słysząc głos należący do Liama. - Co ty wprawiasz?! Od kiedy Horan jest twoim umierającym, sześcioletnim pacjentem?!

Take Me To Neverland || larry/ziam/ziall ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz