Rozdział Dziewiąty

3.7K 232 15
                                    

   Tego ranka, Finnegan Delaney obudził się nadzwyczajnie wcześnie. Próbował przez następne kilka minut ułożyć się jakoś wygodniej na swojej cienkiej kalimacie, ale w końcu zrezygnował z dalszego snu, i po prostu leżał, wpatrując się w ciemność. Całą noc zresztą jakoś kiepsko spał, bo rozmyślał nad tajemniczą rozmową, która miała miejsce między Henry'm a jego bratem. Nie zrozumiał z niej zbyt wiele, ale coś go wtedy tchnęło, coś mu podpowiadało, że ważą się tu ludzkie losy.
   Delaney ziewnął i zdecydował, że trochę się przejdzie. Nie znosił bezczynnego leżenia.
   Wyszedł ze swojego namiotu, który dzielił z niejakim sierżantem Joakins'em, wciągnął buty, i bezszelestnie począł przemierzać uśpiony obóz. Brzask pierwszych promieni lekko oświetlał mu drogę.
   Oddalał się stopniowo od głównego ugrupowania namiotów, kierując się brzegiem lasu w stronę łazienek. To wtedy kątem oka dostrzegł idącą przed nim postać.
   Nie zajęło mu długo rozpoznanie szczupłej i zgrabnej sylwetki, bladej, mieniącej się skóry i ciemnych włosów tego chłopaka : był to Jed Union, którego imię poznał parę dni temu, przez czysty przypadek.
   Delaney zmarszczył brwi. Nie spodziewał się, że spotka kogoś o tak wczesnej porze. A Jed ewidentnie szedł w stronę łazienek.
   Coś powstrzymało Delaney'a od zawołania go. Może jego nerwowy krok, może otaczająca ich cisza. Westchnął jedynie, i, gdy Jed zniknął w budynku łazienek, postanowił zostawić go w spokoju.
   Nie przeszedł kilka kroków, gdy z łazienki dobiegł głuchy łoskot.
   Nie myśląc dwa razy, Delaney rzucił się w tamtym kierunku, czując, jak jego serce ściska strach. Nie wiedzieć czemu, nie zniósłby myśli, że temu kruchemu chłopakwi mogło się coś stać.
   Delaney wbiegł do budynku, wołając Jeda po imieniu, a jego każdy krok dudnił o posadzkę. Skręcił za ścianę i stanął jak wryty.
   Przed nim leżał, rozłożony na ziemi, półprzytomny Jed. Tylko że Jed... Był dziewczyną. Nie miał na sobie swojej lnianej koszuli, i dlatego Delaney mógł zauwarzyć, ściśnięte bandażem, jego piersi. Jej piersi.
   – Jed... – wyjąkał. – Ty... Ty jesteś dziewczyną.
   Skarcił się w myślach za tą niezbyt mądrą wypowiedź. Spojrzał na dziewczynę. Wpatrywała się w niego pustym wzrokiem, spod przymrużonych powiek.
   Delaney chwilę stał, bezradny, zastanawiając się co robić.
   – Pomóc – mruknął po chwili. – Muszę jej pomóc.
   Schylił się, i ostrożnie, delikatnie, wziął nieprzytomną dziewczynę na ręcę. Była szczupła, i doskonale pasowała w jego objęciach. Zadrżał od kontaktu z jej gładką, lodowatą, aksamitną skórą. Nie tknął jeszcze nigdy żadnej dziewczyny ; nie przystawało to gentelmenowi.
   Delaney zgarnął jej rzeczy i przykrył ją jej koszulą, a następnie zaniósł w stronę głównego budynku. Szedł rozglądając się nerwowo dookoła, sprawdzając czy nikt go nie śledzi lub nie obserwuje. Przemknął przez ciemne korytarze opustoszałego jeszcze gmachu i dotarł wreszcie do jednego z wielu szpitalnych pokoji, w których dawno nikogo nie było.
    Delaney rozłorzył Jeda na łóżku, a sam opadł na stary taboret obok. Chwilę wpatrywał w się w nieprzytomną dziewczynę, a potem jęknął i schował twarz w swoje dłonie.
   – W co ja się wpakowałem ?

* * *

   – Kensigthy ! – ryknął porucznik Jukinov, a jego głos potoczył się jak burza.
   Caleb aż podskoczył ze strachu. Ocknął się ze swoich rozmyślań i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał Jukinovowi w oczy.
   – Ostrzegam cię, Kensigthy – warknął Jukinov, pochylając swoją rozzłoszczoną twarz nad Calebem – obudź się trochę i zacznij wreszcie porządnie wykonywać to ćwiczenie, albo załatwię ci dzisiejszej nocy nie jedną, ale trzy zmiany na straży !
   Caleb skulił się nieco, mruknął ledwo dosłyszalne « Tak jest... », i wrócił do robienia pompek. Nie mógł się jednak skoncentrować na żadnej czynności tego dnia ; i to z bardzo prostej przyczyny. Nie wiedział, gdzie był Jed.
   Od rana nie zjawiał się na lekcjach, na ćwiczeniach, na posiłkach lub na zajęciach. Jukinova nie zdawało się to zbytnio przejmować, ale w przeciwieństwie do niego, Calebowi na Jedzie zależało. I to bardzo. Nie widział go jednak od wczoraj w nocy, i zaczynał się poważnie o niego martwić. W głowie wymyślał sobie najgorsze scenariusze, od ucieczki niewytrzymującego już presji Jeda po pożarcie przez wilki podczas samotnej wyprawy w las.
   Caleb przygryzł wargi. Może i byłoby lepiej, gdyby Jed zniknął z jego życia ? Przed jego pojawieniem się, Caleb wiódł spokojne, normalne życie. A dla tego chłopaka zrobiłby wszystko ; ba ! zmienił dla niego nawet orientację seksualną.
   Caleb westchnął ciężko gdy rozległ się gwizdek oznaczający krótką przerwę. Nie. Bez Jeda po prostu nie mógłby dalej żyć. Jed był pierwszą osobą, którą kiedykolwiek pokochał, i pewnie nikogo nie pokocha już bardziej od niego.
   Stojąc i tak rozważając, Caleb nie zauwarzył podchodzącego do niego dosyć wysokiego mężczyzny, ubranego w mundur z wyższych rang. Gdy ten w końcu stanął przed Calebem, zajęło mu najpierw trochę czasu rozpoznanie jego twarzy. Wreszcie skojarzył jego charakterystyczną fryzurę niedbale obciętych włosów na nierównego jerza. Był to sierżant, który załatwił mu spotkanie z Henry'm. Sierżant, który podał rękę Jedowi. Sierżant Delaney.
   Caleb spojrzał na niego spode łba i warknął niezbyt miłym tonem :
   – Czego ?
   Delaney cofnął się, zdziwiony. Jego już i tak wyrażająca zdenerwowanie i zażenowanie twarz przybrała zgorzkniały wyraz.
   – Nie ma co na mnie warczeć – burknął. – Przyszedłem z małym pytaniem.
   Caleb zkrzyżował ręce na piersi i czekał.
   – O ile wiem, to jesteś w całym tym obozie najbliższym przyjacielem Jeda Uniona – zaczął Delaney, lecz Caleb nie dał mu dokończyć, tylko wpił palce w jego ramiona i lekko nim potrząsnął :
   – Wie sierżant, gdzie on jest, panie sierżancie !? – wydyszał.
   Delaney lekko poczerwieniał i spuścił wzrok, bardzo zmieszany. Nie umknęło to uwadzę Caleba.
   – Coś mu się stało, prawda ? – wychrypiał Caleb.
   – Nie, nic ! – szybko odpowiedział Delaney. – Nic takiego. Po prostu chciałem się dowiedzieć czy ty... Czy, eee... Nie wiem jak to ująć... – mruknął, raczej sam do siebie niż do kogokolwiek innego. – Czy mówił ci coś ważnego o sobie ? Jakąś tajemnicę ?
   Caleb zmarszczył brwi. Coś o sobie ? Jed nigdy tak naprawdę nie rozmawiał o sobie. Caleb zdał sobie dopiero teraz sprawę, że nic o nim nie wiedział, chyba że to, że był sierotą i opiekowała się nim całe życie jakaś ciotka.
   – Ewidentnie nie – mruknął Delaney, przyglądając się Calebowi. – Cóż, dziękuję.
   I odwrócił się na pięcię.
   Caleb pobiegł za nim.
   – Pan wie, gdzie on jest ? – zapytał, łapiąc Delaney'a. – Co mu jest ? Dlaczego nie przychodzi na lekcje ?
   – Chwilowo nie może – odrzekł sucho sierżant. – Zjawi się niebawem.
   Caleb miał już zaprotestować i dopytywać się dalej, lecz Jukinov oznajmił koniec przerwy, i musiał się powlec w stronę grupy na dalsze ćwiczenia.

A gdyby tak... On i onaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz