One-shot 1/1

1.5K 151 10
                                    

Shot napisałam kiedyś, kiedyś tam - zakładam, że jakieś 4 lata temu. I powiem wam, że to jedna z gorszych rzeczy jakie kiedykolwiek stworzyłam. Pozostawiam wam to do oceny, ale mnie się całkowicie nie podoba. No ale cóż, enjoy.

PS:  Komentujcie, żebym wiedziała co robię źle.

* ~ * ~ * ~ *  ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

Zagubiłem się w sobie. Moje prawdziwe „ja" uciekło gdzieś w kąt. Została tylko wszechogarniająca mnie pustka. Ból samotności oplatał mnie coraz mocniej. Cierpienie ściskało moje serce. Tonąłem w smutku. W cierpieniu. Byłem tak bardzo bezradny w chorobie, która mnie zabijała od środka. Czułem to każdym nerwem. Każdym mięśniem, każdą komórką ciała. Czułem, że nikt mnie nie potrzebuje. Nikt nie kocha. Wszyscy nienawidzą. Świat miał mi za złe wszystko co do tej pory robiłem. To wszystko, to tak naprawdę jest tylko i wyłącznie moja wina. Ludzie ranią, nawet o tym nie wiedząc. Niszczą. Zabijają. Sprawiają, że chory czuje się na miejscu stracony. Chce umrzeć. Jest to jedyna kołatająca się z boku na bok myśl potencjalnego samobójcy. Kogoś takiego jak ja.

Pocięte nadgarstki.

Nogi.

Ramiona.

Brzuch.

Wszędzie pełno krwi, a w dłoni niewinna żyletka skąpana w czerwonej cieczy. Ten widok zawsze sprawiał, że czułem się lepiej. Jakby na chwilę wszystko ze mnie uleciało. Czułem się taki lekki. Jednak ta ulga nigdy nie trwała długo. Z chwilą spojrzenia w lustro, które było zawieszone nad biurkiem, ponownie witał mnie smutek i psychiczny ból. Odbicie w owym przedmiocie przedstawiało potwora. Kogoś odstającego od norm społecznych. Mnie. Nienawidziłem swojego ciała. Swojego życia. Samotność pożerała mnie całego. Jednak to śmieszne...pomimo tego, że mam Ciebie czuję się taki opuszczony. Przez nikogo nie kochany, choć mam nadzieję, że to nie prawda. Ty mnie kochasz. Kochasz mnie, prawda?

Bezsens otaczający wszystko przytłaczał mnie już od dawna. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Każda godzina wymagała ode mnie walki, która mnie przerażała. Nowy dzień zwiastował nowe problemy, nowe kłótnie. Wymagał ode mnie niemożliwego. Tak bardzo cierpiałem.

Jednakże, ty kazałeś mi żyć. Nie poddawać się. Oddychać każdą chwilą pełną piersią. Dla Ciebie chciałem przetrwać. Byłeś dla mnie prawdziwym przyjacielem. Co z tego, że czułem do Ciebie coś więcej. To nie jest ważne. Chciałem dla Ciebie przeżyć kolejne dni, powiedzieć co czuję. Ale ciemność, strach i zmęczenie jednak pokonały mnie. Pochłonęły. Sprawiły, że poddałem się. Uległem im. Upadłem na kolana. Jednak przecież samobójstwo nie jest straszne. Nie bój się. To jak sen. Wieczny sen z którego nigdy się nie obudzisz. Przyjemna rzecz. Śmierć do mnie macha od kilku lat. Ciepło nawołuje. Koi moje zszargane nerwy. Kusi niczym wąż zakazanym owocem.

Nie martw się o mnie. Będę szczęśliwy.

Kochałem Cię Louis, kocham i kochać będę.

Czytając ten list, moje oczy były coraz bardziej załzawione. Ze słowa na słowo, moje serce przepełniał coraz większy strach. Z przerażenia nawet nie zauważyłem, kiedy trzymana przeze mnie kartka papieru wylądowała na zakrwawionej podłodze. Rozbieganym wzrokiem rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nigdzie go nie było. Wszędzie tylko czerwień i czerwień. Po moim policzkach spływały łzy. A z ust wydobywał się krzyk. Wołałem. Kilka razy. Nikt nie odpowiedział. Jednak nie miałem zamiaru się poddać. Pomimo ogromnego bólu, który ściskał moje niepewne serce, rzuciłem się biegiem do kuchni. Na kafelkach ujrzałem tylko zniszczone kubki. Miliony niebieskich kawałeczków i jeden większy fragment, przedstawiający srebrny klucz. Ten kubek był ode mnie. Dostałeś go na siedemnaste urodziny. Na ten widok w moich oczach zawirowało jeszcze więcej łez. Byłem przerażony obecną sytuacją. Mogłeś umrzeć, a to wszystko moja wina. Mogłem dać Ci więcej uczucia. Mogłem wyznać prawdę. Cholera, jestem idiotą! warknąłem na siebie w myślach. Jednak nie zastanawiając się długo, ponownie ruszyłem biegiem. Tym razem do łazienki. I dobrze wybrałem. Tyle, że drzwi były zamknięte, gdy próbowałem je otworzyć. Bez wahania w kilka sekund zostały przeze mnie wyważone i z głośnym hukiem upadły na ziemię. Wpadłem do pomieszczenia i ujrzałem ciebie. Leżałeś zakrwawiony na podłodze, bez ruchu.

-Harry! – krzyknąłem i upadłem obok Twojego ciała, delikatnie chwytając poranione ręce. To wszystko było tak niedorzeczne, że ledwo mogłem się ruszać. Drżącymi dłońmi sięgnąłem po apteczkę, która była w półce i wyciągnąłem bandaż. Szybko obwiązałem pokaleczone nadgarstki i zadzwoniłem na pogotowie opowiadając całe zdarzenie. Rozłączając się zauważyłem, że nie straciłeś przytomności do końca. Nie kontaktowałeś ze światem zewnętrznym, jednak Twoje gałki oczne się ruszały. Odetchnąłem trochę uspokojony. Chwyciłem cię mocno za rękę i splotłem nasze palce. Obie dłonie przyłożyłem do ust, szepcząc cicho pocieszające słowa.

-Boże, Harry! Ja też Cię Kocham! Kocham Cię Loczku!- wrzasnąłem, a z moich oczu pociekł wodospad łez. Tak bardzo się o niego bałem – nie umieraj, błagam! Ja Cię Kocham! Tak strasznie bardzo!

Moje kolejne słowa z wolna traciły sens, gardło miałem tak ściśnięte przerażeniem.

Karetka przyjechała już po kilku minutach. Zgarnęła nas do wozu i odjechaliśmy na sygnale. Cały czas trzymałem Twoją rękę. Nie chciałem jej puścić. Nie chciałem Cię już zostawić.

Lekarze zawieźli Cię na stół. Okazało się, że połknąłeś bardzo dużo tabletek nasennych. Musieli ci przepłukać żołądek. Bałem się. Nawet nie wiesz jak bardzo. Adrenalina krążyła w moich żyłach jak szalona. Prawie pobiłem jedną z pielęgniarek, kiedy poinformowała mnie, że dalej nie mogę z Tobą iść. Że muszę zostać na korytarzu i czekać. Bo to jedyne co mogę w tej chwili zrobić, prawda? Usiadłem więc na podłodze, podkuliłem nogi i oczekiwałem. Nie wiem ile spędziłem tam czasu. Godzinę, dwie. A może nawet więcej. Jednak w końcu wywieźli cię z sali operacyjnej i przydzielili pokój. Byłeś nieprzytomny, a ja siedziałem przy tobie non stop przez kilka najbliższych dni. Bez przerwy. Nie wychodziłem nawet na jedzenie. Tak bardzo się o Ciebie martwiłem.

Aż w końcu się obudziłeś. Twoje blade powieki uniosły się i spojrzałeś na mnie swoimi pięknymi zielonymi oczami. Włosy miałeś rozwalone, a policzki zarumienione. Wyglądałeś uroczo, a jednocześnie przygnębiająco.

- Louis... – wyszeptałeś – ...co ty tutaj robisz?

- Przeczytałem list – mruknąłem z ledwością powstrzymując płacz.

- Ach, i co zamierzasz zrobić z tym fantem? - mruknąłeś smutno, odwracając głowę w drugą stronę, by na mnie nie patrzeć.

Poczułem, że z moich oczu znowu ciekną łzy. Nie potrafiłem ich powstrzymać. Nie teraz. Nie w takiej chwili. Jednak tym razem były to łzy szczęścia. Nie smutku i strachu.

- Och, Harry! Tak się bałem – zaszlochałem i objąłem go, puszczając dłoń, którą swoją drogą bezustannie trzymałem w uścisku – Kocham Cię, słyszysz głuptasie? Kocham Cię! – Krzyknąłem i przylgnąłem tęsknie do Twoich zaróżowionych ust. Zawsze tak bardzo chciałem ich skosztować, ale nigdy nie było mi to dane. Dopiero teraz – nigdy więcej mi tego nie rób, jasne? – spojrzałem na Ciebie uważnie, a Twoja mina mnie trochę przeraziła. Przedstawiała mieszankę zdziwienia z jeszcze czymś, czego nie umiałem do końca zdefiniować. Może to była niepewność.

- Też Cię Kocham – stęknąłeś i przyciągnąłeś mnie do siebie gwałtownie, ponownie łącząc nasze usta w pocałunku. W tamtej chwili byłem spełniony i czułem, że ty też kipiałeś radością.


Help! || Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz