IV

104 10 6
                                    

Byłam zła. Byłam naprawdę zła. Jak mogła chcieć mnie zostawić? Zrozumiałabym, gdyby musiała jechać. Ale ona chciała. Z własnej nie przymuszonej woli.

- Przepraszam, ale jestem już trochę zmęczona. - powiedziałam próbując ukryć złość.

- Okej. Do zobaczenia rano. - uśmiechnęła się, wstała i wyszła z mojego pokoju, a ja chwilę później usnęłam.

* * *

Następny dzień zaczął się inaczej niż myślałam. Camille miała zbiórkę na 6.00, więc raczej nie było mowy, żeby chociaż mnie odprowadziła na lekcje. Pod salą byłam jakoś 7:57, to i tak wcześnie jak na mnie. Stanęłam grzecznie koło okien i przeglądałam facebooka. Co jakiś czas spoglądałam na osoby z mojej klasy: elita trzymała się jak zwykle razem - widziałam, że rozmawiali o mnie, bo 'cheerleaderki' mierzyły mnie non stop wzrokiem, w końcu mięśniak po wczorajszej akcji musiał mnie już nienawidzić. Dziewczyny-przyjaciółki zaraz po tym jak przyszłam weszły do toalety, pewnie chciały zrobić jeszcze ostatnie poprawki fryzur i makijażu przed pierwszą lekcją. Inne osoby, których twarze kojarzyłam już zdążyły znaleźć sobie jakiś znajomych.

- Cześć. - usłyszałam cichutki głos z prawej strony. Powiedziała to dziewczyna, która właściwie nie miała w sobie nic szczególnego - okulary, aparat na zęby, sylwetka anorektyczki i wielka burza niesfornych loków..

Przez moment zastanawiałam się, czy bardzo sukowate z mojej strony byłoby, gdybym udawała, że tego nie słyszałam.

- Hej. - Powiedziałam, nie wysilając się nawet na jakikolwiek wyraz twarzy.

- Jestem Katy. A ty?

- Liv.

Rozmowa kleiła się średnio, a nawet powiedziałabym, że w ogóle. Chyba po raz pierwszy w swoim życiu cieszyłam się, że zadzwonił dzwonek.

*

Trzy lekcje organizacyjne pod rząd, a czego innego można było się spodziewać? I chyba nie zaskoczę was jeśli wam powiem, że na każdej z nich Katy przysiadała się do mnie, oczywiście za każdym razem powtarzałam jej, że kiedy Camille wróci to ona będzie ze mną siedzieć.

Czwarta i przed ostatnia lekcja - wf. W szatni starałam się szybko przebrać, żeby żadna z lalek klasowych nie mogła zbyt długo się patrzeć na moje ciało. Szybko naciągnęłam na siebie legginsy, zwykłą, spraną koszulkę i związałam włosy.

Kiedy weszłam na sale było już na niej kilku chłopaków z mojej klasy. Kojarzyłam kilku z nich - Chrisa i Martina, którzy byli bliźniakami, i za cholerę nie potrafiłam ich rozróżnić. Ciekawe czy ich rodzice to potrafią..

Moje przemyślenia przerwał nauczyciel, który właśnie wszedł na salę. Był wysoki i dobrze zbudowany. W szkole musiał mieć powodzenie, ponieważ naprawdę był bardzo przystojny. Ciekawa jestem, kiedy któraś z lalek zacznie się do niego przystawiać..

- Dobrze, ja jestem Arsen Greets. Wolałbym, żebyście mówili na mnie po prostu Arsen. Co do was.. Nie potrzebuje was wszystkich pamiętać.. - Przynajmniej był szczery. - Wybitne jednostki zapamiętam sam z siebie.. Innymi nie będę zaśmiecał sobie głowy.

Niektórzy byli oburzeni. Śmiesznie wyglądało, gdy kilka dziewczyn nawzajem się nakręcało. "Jak on może tak mówić?'', "Co z niego za nauczyciel?". Inni po prostu się tym nie przejmowali.

- Okej, zaczynamy. Krótka rozgrzewka, a potem zagramy sobie w coś. Dzisiaj wyjątkowo chłopcy mają razem z dziewczynami, bo jedna z nauczycielek zrobiła sobie dłuższe wakacje.

Po rozgrzewce Arsen szybko rozdzielił nas na losowo wybrane pięcioosobowe składy.

- Dzisiaj koszykówka. Szukam chłopaków do szkolnej drużyny. Zaczynamy.

W sumie cieszyłam się, że nauczyciel wybrał akurat ten sport. Gdy byłam młodsza oglądałam mecze NBA razem z tatą. Poza tym, kiedy Camille nie było w domu, bo jechała na święta, często szłam sama na boisko i trenowałam różne zagrania.

W pierwszym meczu moja drużyna siedziała na ławce. Inicjatywę na boisku przejęli chłopcy. Bliźniacy grali w przeciwnych drużynach i szło im bardzo dobrze. Lalki klasowe biegały po boisku, żeby wyglądało, że coś robią - a kto by się spodziewał!

Na ławce przysunęli się chłopcy z mojej drużyny.

- Cześć. - Powiedział jeden z nich, ale nie patrzyłam w ich stronę, bo akurat jeden z bliźniaków był w trakcie wykonywania spektakularnej akcji. Trafił.

Zanim odpowiedziałam przełknęłam głośno ślinę

- Hej.

- Aaron. - Przedstawił się ten sam co na początku.

W końcu udało mi się na nich popatrzeć. Chłopak, który się do mnie odezwał miał bardzo ciemne włosy. Chwilę później przedstawiła się reszta:

- Cameron. - chłopak słodko się uśmiechnął i podał mi rękę.

- Jack.

- Jack. - Popchnął kolegę, który przedstawił się przed nim. - Ale ja to ten lepszy..

- Chciałbyś. - Powiedział Jack pierwszy.- A tak całkiem poważnie, możesz mówić na mnie Gilinsky.

- A na mnie Johnson.. Tak będzie łatwiej. - Dodał ze śmiechem.

- Okej.

- A ty? - spytał ciemnowłosy.

- Co ja..? - Byłam rozkojarzona z powodu umiejętności Chrisa, a może Martina.. To bez znaczenia. Faktem było, że grali cudownie.

- Jak się nazywasz? - Wtrącił się Cameron.

- Aaa.. Olivia. - Zarumieniłam się.

- Bardzo ładnie. - Posłał mi pewny siebie uśmiech Cameron. Akurat mieliśmy wchodzić na boisko, więc na szczęście nie musiałam mu nic odpowiadać.

Gra potoczyła się nieśmiało. Chłopcy z drużyny chyba byli zadziwieni moimi umiejętnościami ''jak na dziewczynę''. Fajnie mi się z nimi grało. Nawet nie zauważyłam kiedy minęło 45 minut lekcji.

W szatni czułam na sobie zazdrosne spojrzenia dziewczyn. Po wyjściu z szatni zmierzałam prosto do wyjścia.

- Liv! Poczekaj.

Oby to nie był Steve. Oby to nie był Steve. Oby to nie był Steve. Oby to nie był Steve...

Odwróciłam się i zauważyłam chłopaków z dzisiejszej drużyny, którzy podążali w moją stronę. Na szczęście to nie Steve.. Gdy doszli do mnie odezwał się Johnson:

- Chodź z nami na kawę. No wiesz taka mała integracja.

- Muszę wracać do domu.. - Próbowałam wymyślić dobrą wymówkę.

- No nie daj się prosić. Początek roku jest, żadnych lekcji, obowiązków - NIC. - Wtrącił Gilinsky.

- Muszę pomóc tacie.. - Odpaliłam.

- Tata poczeka, spokojnie. - Cameron nie odpuszczał.

-Muszę zrobić porządki.. - Próbowałam się wykręcić.

- Tylko musisz i musisz... Odpuść sobie dzisiaj. - Nalegał Aaron.

- Przepraszam, ale za chwilę odjedzie mój autobus. - Powiedziałam.

- Spokojnie. Chodź z nami chociaż na 15 minut, później odwieziemy cię do domu. - Namawiał mnie w ciągu dalszym Jack J.

Chyba nie miałam wyjścia. Musiałam z nimi iść:

- No dobrze.. Ale tylko 15 minut. Nie więcej. - Zgodziłam się w końcu.

- No i super. Gdzie się z nimi umówiliście? - Spytał

Z "nimi"? Kim byli ci nieznajomi?

- Tutaj niedaleko jest kawiarnia. Mieli tam na nas czekać.

Chłopcy zaczęli zgodnie iść w jednym kierunku, a ja za nimi. Co jakiś czas każdy z nich uśmiechał się do mnie i próbował zacząć jakiś temat. Gdyby Camille była ze mną - czułaby się jak w niebie..


Salin [Cara Delevingne]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz