3. Miłość jest bolesną perfekcją.

21 1 3
                                    

Otwieram szafę. Wyprasowane pasma tęczy witają mnie radośnie. Wybieram spośród dziesiątek ubrań czarną sukienkę do kolan, z głęboko wyciętymi plecami, rajstopy, cienkie podkolanówki i sztyblety na obcasach. Czarna bawełna delikatnie opina me ciało. Moje łopatki czują się nagie w tym skąpym ubraniu, ale czego się nie robi dla ukochanego. Pamiętam dzień, w którym mi ją kupił. Szliśmy akurat w centrum miasta, gdy zatrzymałam go przed wystawą jednego z lepszych sklepów z nosem przyklejonym do szyby. Jego uśmiech, gdy mnie w niej zobaczył był oszałamiający. Nagle orientuję się, iż stoję w pokoju przed lustrem. Naciągam rajstopy z podkolanówkami - cholera, jak one wydłużają nogi, dobry Boże, pobłogosław tego, kto je wymyślił. Dumnie krocząc podchodzę do małej toaletki w rogu pokoju i zaczynam się malować. Czarna jak smoła szczoteczka starannie nakłada tusz na me rzęsy, wzbogacając mnie o zniewalające spojrzenie. Czerwona szminka nie pozostaje w tyle, ponieważ zwiększa mi usta prawie o połowę. Chwilę później, czesząc włosy, dokładnie przypatruję się każdej rozdwojonej końcówce. Lśnią w promieniach słońca. Gdy mam już buty na nogach, schodzę powoli po schodach stukając obcasami.

- Wychodzę do Adama! - Krzyczę radośnie z przedpokoju zarzucając zielonkawą kurtkę na ramiona. Otwieram drzwi i wyskakuję na zewnątrz. Mam w sobie mnóstwo energii na samą myśl, że się z nim spotkam. Marzę o tym, by biec do jego domu. Robię trzy susy, i jestem wielce zdziwiona, gdy macham nogami jak opętana, lecz się nie przemieszczam. Dopiero po chwili orientuję się, że właśnie próbuję staranować osobę, którą chcę chronić za wszelką cenę. W końcu moje nogi przyrastają do ziemi, a ręce wędrują po jego talii aż do pleców, gdzie osiadając jakby na wieczność. Adam odwzajemnia mój uścisk śmiejąc się - Wiem, że lubisz się do mnie przytulać, ale to chyba nie powód, by we mnie dosłownie wbiegać, prawda, skarbie?

Jak ja go kocham.

W drodze do kawiarni trzymamy się za ręce, a ja czuję się, jakbym złapała Boga za nogi. Adamowi wylewa się z ust potok słów. Widać, że jest dumny. Nie z tego, co mówi, lecz z faktu, iż mówi do mnie. Świadomość tego rozgrzewa mnie w środku niczym wypływająca z żołądka lawa. Jego słowa nie docierają nawet do mego mózgu, ponieważ serce od razu chowa je dla siebie. Gdy znajdujemy się już w kafejce, fotel czekający na nas w rogu pomieszczenia częściowo oświetlony przez promyki słońca wygląda naprawdę zachęcająco. Podchodzimy do barku by zamówić kawę. Chłopak przyciąga mnie bliżej, a ja zatapiam się w mieszaninie jego kurtki i zapachu. Kręci mi się od tego w głowie, jednak nie odsuwam się.

- Dzień dobry. - Adam uśmiecha się do kelnerki. Ona odpowiada tym samym. - Poproszę dużą kawę karmelową. - Kobieta kiwa głową. Wygląda na naprawdę zadowoloną ze swojej pracy. Dziwi mnie to, chociaż o gustach się nie dyskutuje. - Na miejscu. - Dodaję. Kierujemy się w stronę fotela. Okazuje się na tyle duży, że siadamy w nim oboje. Nastolatek otula mnie ramieniem, jest tak bezpiecznie. Wtulam się w jego tors zapominając o bożym świecie. Gładzi mnie po głowie, po czym zaczyna bawić się długimi kosmykami mych włosów. Z początku jest to bardzo przyjemne, jednak po chwili czuję dziwne szarpnięcia. - Próbujesz zapleść warkocz? - Pytam rozbawiona. Nigdy mu się to nie udało, ale wciąż próbuje.

- Tak... Uważaj, bo zaraz zrobię ci supełek i będziesz musiała ogolić się na łyso! - Mówi szyderczym głosem.

- Oszpecisz mnie na najbliższe kilka lat. - Odpowiadam mechanicznie.

- A ja dalej będę cię kochał... - Szczypie mnie w kark. Podnoszę głowę i z łatwością znajduję jego wargi, które tak dobrze znam, by skraść mu drobny pocałunek. Całkowicie się odprężam. Nasze ciała tworzą teraz jedność. Dotykam szyi, wplatając palce między idealnie przystrzyżone z tyłu włosy. Wędruję ustami do jego obojczyków, gdy napotykam na specyficzną powierzchnię. Otwieram oczy, ukazuje mi się świeża szrama. Wygląda obrzydliwie, jakby ktoś go czymś mocno zadrapał. Mam nadzieję, że to zwykły przypadek, a nie wpakował się w kłopoty. Próbuję o to zapytać. Zbieram na języku te litery, które znam, po czym układam je w słowa. Ku mojemu zdziwieniu, okazuje się, że to trudniejsze niż myślałam. Powoli otwieram buzię. 1, 2, 3 sekundy, zaraz to powiem.

- Dziękuję. - Ten niespodziewany dźwięk razi mnie niemal jak paralizator. Powstrzymuję się, by nie podskoczyć. Kelnerka przyniosła kawę. Czekam chwilę aż odejdzie. Kolejne bezcenne sekundy, by zebrać myśli i odważyć się na zadanie pytania. Zastawia mnie, czemu tak bardzo się stresuję. Jest przecież moją drugą połówką, powinniśmy mówić sobie wszystko. - Skąd masz tą ranę? - Wskazuję palcem, delikatnie muskając zdrową dookoła skórę. Jego mięśnie drętwieją w jednym momencie, a ramiona zakrzywiają się. Patrzę mu prosto w twarz. Po brwiach przebiega niepokój. - Nie twój interes. - Syczy przez zęby

Nie wierzę. Zaglądam mu głęboko w oczy, które jak na zawołanie pogodnieją, ale bezpieczeństwo nie wprowadza się na nowo.

- Nieważne - mówi - to moja sprawa. - Gładzi mnie po policzku, po czym stawia kubek na moim udzie, które leży na jego biodrach. Zerkam w dół. Dwie słomki wyrastają z góry bitej śmietany posypanej sproszkowanym karmelem. Biorę jedną z nich i zaczynam pić delektując się każdym łykiem ciepłego napoju. On robi to samo. Przez chwilę siedzimy w ciszy. Nie czujemy się niezręcznie. Jesteśmy tak blisko, oraz tak dobrze się znamy, iż nie potrzebujemy rozmów, by nacieszyć się swoim towarzystwem. Jednakże, wciąż gdzieś na obrzeżach mojej głowy pali się czerwona lampka ostrzegawcza. Jestem tym potwornie zdziwiona, ponieważ nigdy tak nie miałam. Coś się ze mną dzieje, jakby ktoś zapalał, po czym gasił światło 3,4,5,6 razy, szepcząc do ucha niepokojące rzeczy.

Nagle wstaję. Sama nie wiem do końca, dlaczego. Mijam kilka stolików, wpadam na drzwi otwierając je przy tym. W mgnieniu oka znajduję się na dworze. Jedna noga próbuje być szybsza od drugiej, ścigają się. Zaczynam biec. Czuję w brzuchu bulgoczącą kawę. Słyszę stukot obcasów i mój urywany oddech. Z łatwością pokonuję długość każdej napotkanej ulicy.

- Gosiu, zaczekaj! - Krzyczy za mną Adam. Zaczyna mnie doganiać. Jest coraz bliżej, bliżej, bliżej. Zimna kropla obija się o mój policzek. Patrzę w górę, poszukując deszczu. Nic. Nagle obraz przysłania mi delikatna mgła. Dokładne linie domków zaczynają się rozlewać. Orientuję się, że płaczę. Jakaś potężna siła łapie mnie za kaptur. Tak szybko, niespodziewanie zatrzymana lecę w dół. Przymykam oczy w oczekiwaniu na spotkanie z twardym asfaltem, ale napotykam jedynie miękkie, delikatne ręce. Podnoszą mnie i wtulają w tak znane ramiona.

- Przepraszam, źle się zachowałem... - Szepcze Adam. Nie odpowiadam. - Gosiu...

Słucham bicia jego serca. Szybsze niż moje obcasy jeszcze przed chwilą stukające o drogę. Jaką ja jestem idiotką. Po chwili jedyny dźwięk, który wypełnia powietrze to mój szloch.

- Przepraszam cię - udaje mi się wydukać - tak bardzo cię przepraszam! - Zalewam się gorącymi łzami. Stoimy wtuleni w siebie przez dłuższą chwilę, do kiedy moje płuca przypominają sobie, jak poprawnie funkcjonować. Dopiero wtedy Adam się odzywa - Puszczę cię na sekundę, a ty nie uciekaj. - Delikatnie się ode mnie odsuwa. Mrugam oczami i siedzę mu na barana. - W ten sposób nie możesz mi uciec, czujesz się bezpiecznie a ja mam cię blisko siebie. - Tłumaczy - Opowiesz mi teraz, co się stało?

Opieram głowę o jego kark, palcami mocniej oplatam materiał kurtki. - Nie chcę cię stracić... - To mówiąc łamie mi się głos.

- Już dobrze. - Ucisza mnie - NIGDY mnie nie stracisz. NIGDY od ciebie nie odejdę - mocno akcentuje to słowo, którego podobno nie powinno się mówić. - nie musisz o tym teraz opowiadać. Porozmawiamy, gdy ochłoniesz.

Czuję się tak bezpiecznie. Nie wiem, jak mogę mu podziękować, więc zostawiam na jego szyi delikatny pocałunek. Krótkie włoski stają dęba. Przez te wszystkie otrzymane dziś emocje staję się senna. Przymykam oczy i rozluźniam mocno zaciśnięte palce, do których przestała już dopływać krew.

- Jesteśmy, księżniczko. - Adam szepcze mi przy twarzy. Otwieram oczy. Wciąż siedzę na jego - pewnie obolałych - plecach przed moim domem. - Złaź ze mnie, grubasie! - Powoli odchyla się do tyłu, ześlizguję się na ziemię. Nogi uginają się pode mną, jednak na szczęście szybko odzyskuję równowagę.

- Dziękuję. - Mówię cicho. Adam przeciąga się.

- Zasnęłaś... - Mruczy trochę niezadowolony. - Muszę już iść, widzimy się niedługo, prawda? - Daje mi całusa w czoło na pożegnanie i odchodzi szybkim krokiem.

Łapię za klamkę.

Jest już pora obiadowa. Wchodząc do domu nie czuję żadnego wyrazistego zapachu. Po zdjęciu butów i kurtki kieruję się w stronę kuchni. Mama stoi nad blatem, wokół pełno misek z ryżem oraz wędzonym łososiem.


Ciekawość ZabijaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz