4. Niczego nie przewidzisz

18 3 0
                                    

- Robisz sushi? - Pytam z zachwyceniem. Idealny posiłek, smaczny, zdrowy, nisko kaloryczny.

- Tak. - Odpowiada, skupiona nad swoją pracą. - Zawołaj tatę, jest w swoim gabinecie.

Zawał. Moje serce nie może się zdecydować, czy bić jak oszalałe, czy jednak zatrzymać się na zawsze. Sama do końca nie wiem, czemu tak panikuję. Nic złego nie zrobiłam, a przynajmniej nie tak złego, by posadzić mnie na krześle elektrycznym. Powoli idę do pokoju, w którym tak chętnie przesiaduje ojciec. Korytarz, salon, schody, te drzwi. Pukam.

- Proszę! - Krzyczy. - Wchodzę. Wszystkie światła są zapalone, więc pomieszczenie przypomina trochę laboratorium. Zgarbiony tata odwraca się do mnie, twarz pogodnieje na mój widok. - Cześć Gosiu, jak było? - Mówi z anielskim spokojem. Podchodzę bliżej biurka, przy którym siedzi.

- Co robisz? - Pytam, spoglądając na stertę dokumentów. Gniecie w ręku kartkę, mój wzrok wędruje ku jego dłoniom. Kilka szczegółów kłuje mnie w oczy. Paznokcie, zazwyczaj lśniące, są teraz brudne, zgromadziły się pod nimi paski błota. Palce są przesuszone, obdrapane. Zaczyna mi się kręcić w głowie. Skąd to zaniedbanie? Z tego, co pamiętam, nie pracuje teraz w terenie. Czyżby pobił się z Adamem? To tłumaczyłoby ranę na szyi oraz całe to dziwne zachowanie chłopaka.

- Wszystko w porządku? - Ciekawski głos taty wyrywa mnie z mojego pałacu pamięci. W jednej chwili zmienia moje oczy w tablice, z której można wszystko wyczytać. Zaciskam powieki. Co się tutaj dzieje?

- Mama zrobiła obiad. - Próbuję opanować swój drżący ton. Odwracam się na pięcie i opuszczam pokój idąc jak na szczudłach, czując piekący wzrok ojca na plecach. Schodząc po schodach mocno trzymam się poręczy, ponieważ czuję, że zaraz mogę upaść. Siadam przy nakrytym stole, możliwie jak najdalej od ojca.

Obiad przebiegł dość spokojnie, bez niezręcznych momentów, dlatego trochę uspokojona mogę dokładnie pomyśleć nad ostatnimi wydarzeniami. Mając czysty umysł, potrzebuję miejsca, gdzie mam możliwość wypełnić głowę przemyśleniami. Na szczęście wiem, gdzie jest odpowiednio do tej sytuacji. Zrobiło się już zimno, słońce zaszło, więc zakładam gruby sweter, zimowe buty, kurtkę i rękawiczki. Wychodzę z domu. Kieruję się w stronę lasu, jednak skręcam w mniej uczęszczaną, leśną ścieżkę. Idę już 20 minut, gdy widzę w oddali opuszczone, lecz bardzo lubiane przeze mnie miejsce. Po dłuższej chwili stoję już na zielonej, gęstej trawie pokrytej cienkim dywanem wcześniejszej mżawki. Me płuca z radością wciągają świeże powietrze przepełnione zapachem wody. Otwieram oczy, źrenice rozszerzają się, by pochłonąć piękny krajobraz przysłoniony półmrokiem. Drzewa szeleszczą ostatnimi, czerwonymi liśćmi, które wypełniają całą mnie, muzyka przyrody unosi mnie do nieba pieszcząc uszy. Rozglądam się. Przebijające się przez chmury promienie słońca pływają po nieruchomej tafli jeziora. Jest małe, jednak tak zachwycające. Parę metrów ode mnie stoi stara, drewniana ławka, błagająca, by na niej usiąść, zapisując w jej historii siebie, w postaci kilku kolejnych zagięć na deskach. Postanawiam zrobić jej tą przyjemność. Słyszę delikatne skrzypnięcie. Wzrokiem skanuję sitowie i paprocie. Czas zająć się tym, po co tu przyszłam. Pozwalam powiekom lekko opaść. Tak, z przymrużonymi oczami siedzę sama, pośrodku lasu myśląc o rzeczach trochę niedorzecznych. Nurkuję w strumieniu myśli.

To bardzo prawdopodobne, że cała ta dziwna sytuacja wynikła z bójki ojca z Adamem. Mój chłopak ma rozszarpaną szyję, a dłonie taty wyglądają, jakby chciał wydrapać dziurę w ścianie. Nic dziwnego, że zachowują się niepokojąco, a ja od razu wyczułam, iż coś tu nie gra. Tylko co było powodem ich sprzeczki? Nie przypominam sobie, żeby kiedyś mieli ze sobą na pieńku, co więcej, lubili się, a przynajmniej nigdy nie wchodzili sobie w drogę. Może Adam nie mógł wytrzymać paplaniny ojca o pieniądzach? Cóż, to dość możliwe. Po prostu go poniosło, szturchnął i tak to się zaczęło. Chyba niepotrzebnie się martwiłam. Obserwuję świat przede mną. Nagle coś przykuwa moją uwagę, więc wciąż zamyślona ruszam przed siebie. Coś białego, lśniącego błyszczy pod jednym z liści mniejszej paproci. Podchodzę, kucam i...

Uniesiona mocnym prądem spadam z wodospadu.

Z plastikowej, starej siatki wystaje drobna torebka wypełniona do połowy białym proszkiem. Kokaina. Skąd się tu wzięła, i czemu jest jej tak dużo? Jako tako wiem, co dzieje się w okolicy i nie ma tu tak bogatych ćpunów. Leżącym obok patykiem podnoszę siatkę, po chwili wypadają z niej kolejne dwie torebeczki, tym razem wypełnione po brzegi. Poprawka, to nie narkoman, to diler. Żyjemy w bogatej dzielnicy, ale bez przesady, takich ludzi spotyka się w środku miasta, nie tu.

To nie dzieje się naprawdę.



To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 26, 2015 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ciekawość ZabijaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz