Rozdział dwunasty- Harry

3.2K 303 7
                                    

 Zaglądam jeszcze raz do wózka. Wzięliśmy wszystko z listy potrzebnych nam produktów. Przynajmniej z podstawowych braków. Dalej jednak czułem, że o czymś zapomnieliśmy i w tym celu rozglądam się po półkach w zastanowieniu.
"Nie kończyły ci się przypadkiem płatki?" zwracam się do Louisa pchając wózek na dział z suchymi artykułami.
"Były jeszcze, ale możemy wziąć na zapas." mamrocze krocząc powoli za mną. Od czasu do czasu sięgał po jakieś herbatniki i inne śmieciowe przekąski. Chipsy, pierniczki, oreo, rurki karmelowe, to właśnie jego klimat. Co drugą rzecz nie dosięgał i była mu potrzebna moja pomoc. Ustaliliśmy, że przestanę się z niego śmiać, bo zaniżam jego samoocenę. Chciałbym być człowiekiem, który najpierw myśli, a dopiero później reaguje. Cóż, kilka prób podjąłem, ale po każdej z nich wszystko i tak kończyło się zapomnieniem i niepohamowanym śmiechem. Jak tym razem, kiedy cały mój organizm był przeciwko mnie i gdy tylko Louis użył słowa 'zaniżać' skręciłem się ze śmiechu.
"Teraz przesadziłeś." wkurzył się pokazując na mnie palcem. Odszedł żwawo w dział z pieczywem. Doświadczenie nauczyło mnie, że wyśmiewanie się z jego niskiego wzrostu to coś co zawsze trafia w jego czuły punkt.
Patrzyłem z podziwem jak ten mały buntownik zgarnia z najniższych półek co popadnie i z wysoko podniesioną głową, odchodzi w coraz dalsze tereny.
Jeszcze będziesz mnie szukać, pomyślałem.
Ustawiłem się w kolejce do kasy. Tu i ówdzie ludzie biegali po coś o czymś pamięć ich zmyliła. Wracali i znowu wyprzedzali. Dzieci dorzucały na taśmę lizaki pozornie myśląc, że rodzice nie zauważyli. Nie wiem po jakim czasie zorientowałem się, że oplotły mnie dwie ręce. Odwróciłem się i spotkałem z dobrze znaną mi od urodzenia twarzą. Czarne włosy spięte w wysoki kucyk, niewielkie zmarszczki wokół oczy.
Mama.
"Wydaje się, że zapomniałeś o swojej własnej matce, Harry." przemówiła swoim pełnym uczucia głosem.
Bez zastanowienia przyciągnąłem ją do uścisku. Nie widziałem ją z dwa miesiące, a to dużo dla kogoś kto kiedyś spędzał z nią każdy wieczór po pracy na oglądaniu filmów. Zbieg zdarzeń wymusił na mnie porzucenia przyrostka maminsynek.
"Mamo."
Uśmiechnęła się szeroko biorąc w ręce moją twarz. Poczułem jak całuje mnie w czoło i długo się nie odsuwa trwając w tym geście.
"Jak ci idzie praca, słoneczko?" pyta z podekscytowaniem "Ten Louis traktuje cię należycie? Nie głodzi? Masz przerwy?"
Zanim zdążę odpowiedzieć przerywa mi nie kto inny jak wywołany wilk z lasu. Znalazł mnie bez wydzwaniania, co za cwaniak. Może zainstalował w moim iphonie gps, nie zdziwiłbym się gdyby okazało się to prawdą.
"Dzień dobry" stanął obok nas z tym swoim firmowym uśmieszkiem, który zdążyłem zarejestrować w managemencie "Pani Temple?"
Mama odsunęła się ode mnie speszona wyciągając rękę w stronę Louisa.
"Tak. A ty..." urywa i rumieni się na co Louis czule chichocze potrząsając jej dłonią.
"Louis Smoker. Miło mi panią nareszcie poznać."
Stoję osłupiały, patrząc na tę dwójkę. Pogrążali się w luźnej konwersacji jakby właśnie przeżywali spotkanie po latach. Kasjerka wyrywa mnie z zamyślenia i upomina, że inni czekają, a ja nie wyłożyłem z wózka jeszcze ani jednej rzeczy.
Louis zrzuca na taśmę rzeczy, które sam sobie wybrał i pomaga mi wraz z mamą opróżnić wózek do końca.
Wysilam całą silną wolę by zignorować pudełeczko prezerwatyw, upadające obok świeżej wołowiny w woreczku.

***
Siedzimy w niezręcznej ciszy, telewizor emituje mecz, piekarnik z kuchni cicho pracuje. Nie wytrzymuję, kurwa, to pytanie mnie nurtuje i nie umiem przez nie spokojnie skupić się na czymkolwiek.
Sięgam po pilot i ściszam jednym przyciskiem głos.
"Dlaczego zaprosiłeś całą moją rodzinę na..."
"Jestem miłym człowiekiem, który..."
"...kolację do restauracji?" dokańczam głośniej przez jego słowa. "To było dziwne, tak, dziwne."
Milczy i udaje, że ogląda mecz. Sam nie umiem stwierdzić, co kierowało moją złością. Może byłem bardziej zdezorientowany? Louis opowiadał mojej mamie o mnie jakbym nie wiadomo jakich niesamowitych rzeczy dokonał. Czy on zdawał sobie sprawę, że ja przy nim byłem nikim? A kiedy już myślałem, że skończył i mama piała dumą, spytał grzecznie czy nie chciałaby się moja rodzina wybrać z nami na kolację. Żeby się lepiej poznać.
"Powiedz mi o czym ty teraz myślisz?" zerknął na mnie układając się wygodniej na kanapie "Co ja złego zrobiłem? Zbrodnią w dzisiejszych czasach jest zapraszanie rodziny asystenta..." przerwał wzdychając i pocierając czoło. Sam zrozumiał jak głupio to brzmi.
"To przecież takie normalne, Louis, łączenie prywatnego życia z pracą. Robiłeś tak z każdym poprzednim asystentem? Zapraszałeś jego rodzinę na kolację do luksusowej restauracji ot tak? "
"Nie." szepcze.
Spoglądam na telewizor widząc rozżarzony ruch kibiców. Gol.
"Co mnie wyróżnia, szefie?" ciągnę dalej za ciosem "Jestem tylko pieprzonym pedałem, który ma tak żałosną przeszłość jak pracowanie w sklepie z zabawkami. Wyśmiewałeś mnie z początku, a teraz? Teraz nie wiem co się dzieje. Ty Louis, jesteś wcieloną zagadką, której nie potrafię rozwiązać."
"Sam nie jesteś lepszy, Temple." warczy przegryzając wargę "Ty też coś ukrywasz, choć obiecałeś mi szczerość."
"Co proszę?" zrywam się na pograniczu śmiechu "A my po ślubie jesteśmy czy coś w tym stylu?"
Wbija we mnie ślepia nerwowo skubiąc koniec marynarki.
"Przeginasz." ostrzega mocnym tonem.
"Oczywiście." drwię. "Gdy wkraczamy na poważniejsze tematy ty kapitulujesz. Typowe."
"To nie jest prawda." wyrywa mi z ręki pilot i zgłaśnia głos komentatora meczu. Wstaję, przeciskając się celowo przez jego nogi położone na pufie. Nie ułatwia mi zadania i nie spuszcza ich w dół. Jestem zmuszony przekroczyć je dużym krokiem, przy czym zahaczam o jedną z nich by się wykręciła.
W swoim pokoju wściekle chwytam dziennik.

***

Obrażanie się emocjonalne na człowieka jest podrzędnością. Jeśli sytuacja wymaga pomocy, przychodzi działanie nieemocjonalne czyli coś co jest nadrzędne. A Bóg chciał, żeby Louis posiadał charakter nieporadnego gnojka, który zawsze potrzebuje nadrzędnej pomocy.
Słyszę jak któreś z kolei przekleństwo niesie się po całym domu. Z ciekawości zaglądam do jego pokoju, gdzie panuje dosłowny zamęt w postaci porozrzucanych ubrań. Wszystkie możliwe marynarki pozdejmował z wieszaków i mierzył przed lustrem. Po każdej pozie krzywił się do swojego odbicia, zrywał ze złością żakiet i przeglądał nowe, które mogłyby być wzięte pod uwagę.
"Czemu mnie podglądasz?" krzyczy z garderoby trzaskając szufladą "Przydaj się na coś i powiedz mi co będzie pasować do tej błękitnej koszuli."
"Zadzwonić po..."
"Nie!" wrzeszczy z furią opierając się o szafkę. Przymyka oczy i nabiera głębokie wdechy tak, że cała jego klatka piersiowa robi się wklęsła. "Potrzebuję twojej pomocy, od tego tu jesteś, prawda? Pobłyszczana marynarka, zwykła, syntetyczna, we wzory, kropki czy" urywa by nabrać nową dawkę powietrza "...czy może dziana?"
Powolnymi krokami podchodzę do wieszaków z pokaźną kolekcją firmowych ciuchów. Byłem tu tak wiele razy, że znałem na pamięć cały układ. Czasami przybywały nowe, które dokładała stylistka i te były mi mniej znane.
"Na dolnym drążku masz całą nową kolekcję Louis Vuitton, dlaczego ich nie przeglądasz?"
Kucam rzucając okiem na kratkowane koszule przykryte zwierzchnim płaszczem w plecionki. W rządku po bokach ustawione pudełka z butami, także z najnowszej linii.
"Ta kolekcja to jakiś okropny niewypał, spójrz na te wzory, widzisz mnie w nich? Tak, ja też nie."
Założył rękę na rękę i zaczął podrygiwać jedną nogą ze zdenerwowania. Wybredny karzełek, do cholery.
"Jest całkiem ładna." stwierdzam "W połowie bym się sam pokazał. Patrz, tu jest niebieska koszula w małe kropki, załóż na to ten kawowy płaszcz, szalik, jedne z tych spodni." rzucam mu cztery pary w różnych odcieniach na dywan "Buty możesz do tego dobrać jakie chcesz, byle by ci było w nich wygodnie."
"A marynarka, Harry?" dopytuje dając nacisk na słowo klucz.
"Co ty z nimi masz? Czemu za każdym razem koniecznie musisz mieć założoną jakąś marynarkę?"
Patrzę na niego z dołu otwierając jednocześnie świeżutkie buty z pudełek. Fabryczny zapach wkradł się do moich nozdrzy. Bordowe sztyblety, białe adidasy...
"To mój znak rozpoznawczy, że tak powiem." odzywa się po czasie ściągając spodnie, które wcześniej wybrał za pewniaka. Rzucił je za siebie na fotel. "Jednak dobrze. Spróbuję wyjść tak jak mi powiedziałeś, ale wspomnij moje słowa, Harry, jeśli tylko tabloidy spróbują zbrukać mnie z błotem podobnym kolorem do tego płaszcza, to popamiętasz."
Śmieję się półgębkiem podając mu trampki. Jego twarz też rozświetla mały uśmiech i myślę, że tak powinno być już zawsze. Udaje dupka, ale jest taki sam jak inni. Potrzebuje tego samego co inni.
"Będą zachwyceni." zapewniam.

***

Rodzice z Laylą- moją siostrą- spóźnili się o dwadzieścia minut. I chyba w życiu nie zaznałem bardziej napiętych 20 minut. Louis z nie wiadomych przyczyn, trząsł gacie. Zamówił trzeci kieliszek wina i poprawił sfotografowany na wejściu płaszcz. Rękawy ładnie przylegały do jego rąk, ale on i tak ciągle je przyciągał. Kiedy spytałem o co mu chodzi, wzruszył nerwowo ramionami.
"Nigdy jeszcze nie poznawałem niczyjej rodziny."
Wytrzeszczyłem oczy. Okay, ale to nie był powód, żeby tak się zachowywać. Na co dzień poznaje nowych ludzi z którymi pracuje, koresponduje przez miesiące. Gdyby ktoś z boku miał skomentować to co widzi, wywnioskowałby, że Louis poznaje rodzinę swojego partnera i stresuje się jak go odbiorą.
"Moi rodzice na pewno cię polubią, jeśli to ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie." mówię i wyjmuję iphone'a. Ostatnio zacząłem bardziej zagłębiać się w portale społecznościowe; Twitter, Tumblr, Instargam. Na akurat tych trzech stworzyłem konta, a fani szybko się pokapowali i zaczęli obsypywać mnie swoją obecnością. Wzrost followersów wzrastał ponad normę. Byłem naprawdę sławny. Szkoda, że zasługiwałem tylko i wyłącznie na miano celebryty.
Poczułem jak Louis zrywa się na równe nogi, poprawiając tym razem koszulę. Podniosłem wzrok i ujrzałem swoją rodzinę, odstrojoną po czubek głowy. Stroje niczym balowe czy wyjęte z disneyowskiej bajki.
Witam się z każdym przez stolik uściskiem.
"Ludzie co z wami? Powariowaliście do reszty z tymi sukniami."
Nie odpowiadają, bo ich wzrok kieruje się na skulonego w sobie szatyna.
Nie wierzę.
Postradał zmysły chyba. Gdzie odważny, pyskaty Louis?
"Mamo, tato, Lay, to mój szef, Louis Smoker." przedstawiam go, a on rzuca się z wyciągniętą dłonią do każdego. Uśmiecha się i lekko kłania, po czym zasiada obok mnie z cichym dzięki.
"Proszę zamówić co wasza dusza zapragnie, wszystko idzie na mój rachunek." informuje Louis kiedy kelner podaje każdemu z osobna menu "Mają tu wyśmienite wszystko z wyjątkiem frytek, zawsze ociekają tłuszczem i są zbyt miękkie." mówi poważnie z napięciem. "Powtarzam to za każdym szefowi kuchni, ale nie słucha się do moich porad, co spotyka się z wieloma hejtami na tę jakże prestiżową restaurację."
Tata spogląda na nas i pociera swój zarost. Wybuchnąć śmiechem czy nie?
"Louis" odzywa się siostra znad menu. Znajduje się w centrum uwagi. "Nie wiem czy Harry ci mówił, ale jestem fanką chłopaków i zawsze mnie interesowało jak to z nimi jest? No wiesz...czy faktycznie są tacy jak ich przedstawiacie?"
Odpowiesz szczerze, Louis, czy wybierzesz kłamstwo w imię pracy?
"Każdy ma swoje sekrety, kochanie." decyduje się z nieszczerym uśmiechem. "To co zamawiacie?"
***

"Ohhh, Harry nie jest kłopotliwy, jest genialny! I jest genialnym współlokatorem, robi wszystko, a nawet więcej niż powinien. Mam nadzieję, że nie złoży żadnego zmówienia. Chyba bym się załamał, wiesz, Harry?"
Louis się spił. Potwornie.
Przyciągnął mnie do swojego boku kiedy rodzice zaczęli pytać o pracę. Z początku było niewinnie, ale Louis nie szczędził sobie z winem. W między czasie zdążył opowiedzieć o tym jakim jestem głupiutkim idiotą, bo zapomniałem zamówić pokój z dwoma łóżkami. Wygadał się tym sposobem, że spaliśmy razem.
Cieszyło mnie, że ojciec i matka nie byli w lepszym stanie, co dawało nadzieję zapomnienia na następny dzień. Layla w pełni trzeźwa, posyłała mi bez przerwy pytające spojrzenia i kopnięcia pod stolikiem. Modliłem się o koniec wieczoru.
"Na razie nie mam planów cię zostawiać, Louis." odpowiadam poklepując go po ramieniu. Z należytą precyzją wysunąłem się z jego objęcia.
"Masz swoich ludzi od wszystkiego?" zapytuje mój ojciec. Mama już wyczerpała póle pytań i teraz tylko słuchała z boku potakując z uznaniem. Została oczarowana.
"Oczywiście! Harry jest jednym z nich, ale go traktuję dobrze, prawda?"
Czemu on ciągle mnie oznacza?
"Prawda."
"Ale każdego do osobnej czynności? Jak to wygląda?" mama przetarła oczy starając sobie uzmysłowić jak działa życie Smokera.
"I czym jeździsz! Pokażesz nam?" woła tata, prosząc by kelner przechadzający się co jakiś czas obok nas, nalał po sam brzeg nową dawkę wina.
Louis opowiada z zafascynowaniem, wylewając kilka kropli napoju na swoje nowe spodnie. Jest tak bardzo pogrążony w swoim burżuazyjnym świecie, połechtany do granic, że nie zauważa co się dzieje wokół niego.
"Idę się przewietrzyć" oznajmiam nagle. Chwyciło mnie przeciążenie. Ignoruję fakt, że Louis zaczął ciągnąć mnie w dół za wystający skrawek koszuli. Gestykuluję Layli, która natychmiast wstaje za mną i truchta do wyjścia.
Świeże powietrze działało na mnie jak lek przeciwbólowy. Usiadłem na murku okrążającym mały, mniejszy od tego co posiadał Louis, ogródek i oparłem głowę o pień drzewa. To był jakiś koszmar. Rodzicom imponowała jego próżność, którą posiadł z latami pracy na wysokich szczeblach. Czemu niektórzy właśnie tacy byli? Nie sądzę, żeby można to było uznać za zwykłe zainteresowanie osobą. To było podziwianie osoby, ponieważ traktowała większość rzeczy tak jakby wszystko co musiał zrobić to pstryknąć palcami. A ja za nim pobiegnę ze ścierką, torbą i skarpetkami.
"Harry."
Nie mógłbym jej głosu pomylić z kimś innym. Layla była mi bliska od urodzenia, to z nią rozmawiałem o najgorszych problemach, rozterkach i schorzeniach. Prywatna terapeutka, wiedząca o mnie więcej niż ja sam.
"O co w tym wszystkim chodziło?" zaśmiała się bez cienia rozbawienia "Czy między wami..."
"Tak."
Pokiwała głową. Ona to już wiedziała. Domyśliła się.
"Jak bardzo straciłeś dla niego głowę, Harry?"
Długo myślę spoglądając w górę na mieniące się gwiazdy. Czy da się opisać miłość, Boże? Czy da się wyrazić słowami to, jak bardzo, bardzo, bardzo, utonąłeś w morzu bez dna?
"Jak piszę o nim wiersze to one nie mają końca." tchnąłem tworząc z powietrza chmurkę pary.
W ciszy siedzimy, nasłuchując przejeżdżające auta z oddali.
"Przejebane." szepnęła po czasie, ale z przyzwyczajenia nawet się nie zdziwiłem. Mocno kwitowała głębokie przemyślenia, zwłaszcza moje. Taka była.
Wyjęła z kieszeni papierosa i przerzuciła do tyłu swoje długie, brunatne włosy.
"Chcesz też?" spytała trzymając pomiędzy zębami fajkę by drugą ręką móc zapalić zapalniczką końcówkę "Czy aż tak cię szefunio nie zniszczył?"
"Nigdy nie widziałem jak pali, więc nie."
Przytaknęła i zaciągnęła się sama dużym haustem nikotyny.
"Wiesz, Harry, kiedyś miałam dziewczynę. Była ode mnie starsza o trzy lata." wydmuchała nad sobą dym "Spotkałam ją na obozie, wylosował się nam wspólny namiot. Wiedziałam, że jest lesbijką, z urodzenia, nie z wyboru nawet, bo wszyscy o niej rozpowiadali plotki. Okropne, okropne plotki. Jako jedyna dałam jej szansę i nie odrzuciłam, podając rękę kiedy zapytała jak się nazywam. Dobrze trafiła, reszta by prawdopodobnie ją zniszczyła. Zbliżyłyśmy się do siebie po trzecim dniu, po buszowaniu w lesie. To były pewnego rodzaju podchody w które nie miałyśmy ochoty się bawić. Wróciłyśmy do namiotu. Noc była mroźniejsza od poprzednich i pozwoliła mi zakopać się w swoim śpiworze, który miał wstawkę z polarem. Pamiętam, że wtedy pierwszy raz się pocałowałyśmy. Ja zgodziłam się w miarę eksperymentu, a ona...cóż, wiesz jak to jest. Chodziłyśmy ze sobą do końca obozu, w ukryciu. Nikt nas nie nakrył, ale w namiocie próbowałyśmy najróżniejszych rzeczy. Później postanowiłam to zakończyć, byłam pewna swojej orientacji, bycie lesbijką to w moim przypadku nie było to. Ale widziałam, że ją zraniłam, widziałam ból w jej oczach." zadeptuje papierosa z nikłym uśmiechem "Pizda ze mnie, co nie? Ostatnio spotkałam ją na przedmieściu. Rozpoznała mnie."
"I co?" pytam z ożywieniem "Zagadałaś do niej?"
"Chyba żartujesz." zerka na mnie kręcąc głową "Nie. Ale od tamtego dnia nie ma chwili w której o niej nie myślę, Harry i to mnie dobija. Nie jestem lesbijką. Podniecają mnie faceci, penisy, klaty, kiedy widzę dziewczynę nie czuję nic."
"Nie wiem co ci na to odpowiedzieć. Rozdzieranie ran nigdy nie jest przyjemne."
"Ale czemu o niej myślę?" oburza się jakby sama do siebie "Nie powinnam."
"Czasem podświadomość mówi nam więcej niż świadomość." ziewam "Nie rozumiemy wielu rzeczy, ale tak je zostawiamy. I próbujemy, próbujemy nowych rzeczy. Może ty też powinnaś?"
Spotykam jej duże, brązowe oczy, które uśmiechają się wraz z jej ustami.
"Taki mędrzec się z ciebie zrobił, co?"
Chichoczę kiedy spycha mnie z murka, a potem przyciąga do niechlujnego uścisku.


***
"Zanim znowu zapomnisz o matce, tu są listy do ciebie, które przyniósł listonosz."
Mama wpycha mi do torby garść papierów składającą się z listów i pocztówek. Podtrzymuję ją za nadgarstek gdyż chwieje się od za dużych ilości wina. Zdarza się. Całuję ją w czoło w podzięce za wszystko i otwieram drzwi do Toyoty siostry.
"Dziękujemy za wszystko! Naprawdę!"
Tata emocjonuje się jeszcze przez otwarte okno z tyłu auta, a Louis stoi przed jego drzwiczkami i przybija z nim piątkę.
"I trzymaj kciuki za Roversów!" przypomina ojciec "Jak przegrają to chyba się załamię. Oby nasz wiwat pokierował ich w kierunku zwycięstwa."
"Na stówę tak będzie, psze pana!" odpowiada energicznie szatyn "Trzymajcie się. Musimy to kiedyś powtórzyć!"
Obserwujemy jak znikają za zakrętem. Nie muszę pytać jak się bawił, bo wiem, że spędził czas swojego życia. Rozbudzony i uśmiechnięty od ucha do ucha, przytulił się do mojego boku. Bałem się, że skończymy znowu w łóżku. I to nie było tak, że nie chciałbym wszystkiego na nowo przeżyć, w którymś momencie po prostu można przekroczyć na pierwszy rzut oka niewidoczną granicę. Louis jest nieświadomy swoich czynów i połowy z nich nie pamięta. Nachyla się to na wykorzystanie.
"Zawieź mnie do domu, kochanie." szepcze mi do ucha.
"Nie dotkniesz mnie dziś, Louis." ostrzegam, odsuwając go jedną ręką na bezpieczną odległość "To nie jest sposób na wybrnięcie z problemów."
"Jakich problemów?" bełkocze ściskając mnie za ramię.
Otwieram mu drzwi od strony pasażera i zatrzaskuję, gdy za nimi znika. Wewnątrz mercedesa upewniam się, że zapiął pasy aż w końcu spokojnie odjeżdżam.
Kiedy docieramy dotrzymuję obietnicy. Śpimy osobno.


RozbłyskOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz