Rozdział dwudziesty czwarty- Harry

3.9K 322 93
                                    


"Eric, spokojnie, wyjechałam służbowo.....przepraszam, nagle wyszło...już swojego dopięłam, więc myślę, że wyjadę nawet dzisiaj....Tak to.... Sprzedam za kilka kawałków, kochanie, opłaciło mi się to bardziej niż miesiąc pracy przy następnym wyssanym z palca artykule....Od razu.... Kocham cię tak bardzo, tylko ciebie, wiesz? Nie masz się o co martwić...Do usłyszenia, pa. "
Nie brzmiało mi to na rozmowę telefoniczną, którą odbywa się po ostrej kłótni. Nie wychwyciłem cienia złości czy fałszu w tym co mówiła. Poza tym: teraz już wszystko było jasne.
Wymknąłem się z salonu przez niewielką szparę pomiędzy skrzydłowymi drzwiami i pobiegłem najciszej jak się dało pod jego drzwi. Siódma rano to nie najlepsza pora, żeby go budzić, nie należał do rannych ptaszków, ale nie mogłem z tym czekać ani chwili dłużej. Nieświadomie wpuścił do domu niebezpieczeństwo, które zagraża naszemu związkowi.
"Louis. Obudź się."
Cisza. Zamykam drzwi i klękam nad nim, zatapiając się nieco w miękkim materacu.
"Louis."
"Harry?"
Na jego czole pojawiają się dwie poziome zmarszczki.
"Jasmine przyjechała tu tylko dla kasy, żeby nas wydać. Podsłuchałem rozmowę."
Louis parska krótkim śmiechem.
"Przestań, wiem, że jej nie lubisz i jesteś zazdrosny..."
"Ja nie kłamię, Louis, wiem co słyszałem!"
Uderzam dłonią o poduszkę obok, przez co podnosi nagle głowę.
"Oszalałeś do reszty, prawda?!" krzyczy spoglądając na mnie powiększonym źrenicami. Spina się na całym ciele. "Szukasz powodu, żeby ją stąd wygonić. Czy prosiłbym o zbyt wiele gdybym powiedział ci, żebyś zaczął się zachowywać jak dorosły?"
"Czy ty jesteś poważny?" Podnoszę się z kamienną twarzą. Patrzymy sobie prosto w oczy."Jestem jedyną osobą, która zachowuje się tu tak jak oczekiwałoby się tego od kogoś kto ma ponad dwadzieścia lat. Co ty wiesz o byciu dorosłym skoro masz od wszystkich ludzi?" wrzeszczę ściskając w pięści jego pościel. "Co ty wiesz o ludziach, którzy byli kiedyś w twojej przeszłości? Z chęcią ci przypomnę, że od kiedy ta Jasmine wkroczyła do twojego domu, zacząłeś być duchem, jesteś nieobecny i się o ciebie cholernie martwię, ale ty to masz gdzieś, bo z jakiegoś niewiadomego powodu jej ufasz!"
"Znam ją" syczy "A ty jej nie, okay?"
"Najwidoczniej znasz starą wersję, kochanie." oznajmiam trzaskając drzwiami. Zbiegam ze schodów, pobrzękując kluczykami do samochodu, a za mną w pełnej postaci on, kuleje jeszcze przez niewyleczoną nogę, ale biegnie, żeby mnie dogonić. Zatrzymuję się kiedy ściska dobitnie mój nadgarstek. Ma łzy w oczach.
"Obiecałeś."
Za jego plecami pojawia się brunetka z nikłym uśmiechem. Mam ochotę zdzielić jej pustą głowę pięścią. Osiągnęła cel, szybciej niż obstawiała. Ale czy to ma jeszcze jakieś znaczenie?
Ściska mnie w sercu kiedy Louis powtarza jak w transie 'obiecałeś, obiecałeś, obie-całeś' Podchodzę bliżej i zgarniam go do silnego uścisku.
"Już dobrze, wiem, że obiecałem."
Nosem wbija się w moją krtań, a ja przyciągam go jeszcze bliżej, zamykając oczy.
"Zabierz mnie stąd." szepcze nabierając drżący wdech "Gdziekolwiek."
"Co powiesz na śniadanie u Rossa?"

***

Słabość ogarnia w skutek innych uczuć- nigdy inaczej. Poszczególne osoby mają na ciebie różny wpływ, niektóre kochasz, niektóre uważasz za obojętne. Dla tych pierwszych zazwyczaj polegasz, bo miłość przygniata cię do ziemi.

Kiedy się zakochujesz podpisujesz pakt z uleganiem drugiej połówce. Tak się przyjęło i zaczęło funkcjonować.
Chcesz dla tej osoby miękkiego sweterka, wygodnych butów, szczelnego dachu nad głową. Chcesz to co może zapewnić jej bezpieczeństwo i poczucie spokoju.
Los nie zawsze idzie ścieżkami, które sobie wyobrazimy. Nauczyłem się, że lubi robić wszystko na opak, żeby coś się działo. Żeby było ciekawie.
Od jakiegoś czasu zastanawiałem się czy mogę mieć jakieś panowanie nad tym co robi z naszym życiem. Może mógłbym pomodlić się do Boga by do tego nie doszło? Może mógłbym przewidzieć skutki i nie dopuścić do tego co miało mieć miejsce? Jednak to wszystko nie jest pewna karta. A zbyt ostrożni kończyli tak samo jak szaleni ryzykanci.

Miła kelnerka przyniosła nam na tackach kiełbaski z goframi i chrupiącymi- dopiero co wyjętymi z pieca- ciasteczkami. Na życzenie Louisa, który obiecał dopłacić jeśli wszystko zrobią szybko i przyniosą gorące.
Miałem wrażenie, że jest okay. Zapomniał o tym co się wydarzyło i jak przebiegały ostatnie dni. Uśmiechał się i rozmawialiśmy na przypadkowe tematy, to krytykowaliśmy gwiazdy, to plotkowaliśmy gdzie marzą się nam wakacje, trochę o pracy i nowych pracownikach, o nowej płycie chłopców, o Kurcie. Najedzony i zamyślający się o głupotach wydawał się wręcz beztroski.
Wtedy dzwoni telefon i wyświetla mi się imię osoby, która od dawna jest wpisana do księgi telefonicznej, ale nigdy od niej nie odebrałem telefonu. Przykładam do ucha słuchawkę i...
To co się dzieje nie może być prawdziwe. Zastygam w rozszerzonymi oczami, słuchając jak kobieta dopowiada o detalach. Ci ludzie nie mogą wymagać ode mnie przekazania Louisowi tej informacji. Nie mogą i im o tym mówię- ale kończą rozmowę z wyrazami współczucia.
Louis widzi, że nie jestem sobą i prawdopodobnie mam dreszcze. Krzyczy, widzę, że krzyczy, ale nie słyszę. Boję się. Boję się mu o tym powiedzieć, gdyż wiedziałem z czym się to wiąże.
Czy moglibyśmy cofnąć czas? Na chwilę, którą przetrzymywałbym całe życie.
"Kurwa mać, Temple, mów natychmiast co się dzieje!"
Wstaje od stolika i przechodzi na drugą stronę, obok mnie. Szarpie moją ręką i poklepuje krótko policzki, całkowicie niepotrzebnie.
"Czy nie widzisz, że się martwię? Kto do ciebie dzwonił? Co ci powiedział?..."
"Chłopcy" oznajmiam słabo po chwili "Twoi chłopcy."
"Tak?" zachęca zaniepokojony.
"Twoi chłopcy mieli wypadek w drodze na koncert. Cole..." wybucham szlochem, zasłaniając dłońmi twarz. Nie chcę widzieć jego miny. "Cole nie żyje."

Jego oczy nigdy jeszcze nie były tak puste i tak duże jak teraz. Szpera pospiesznie w mojej torbie i wyjmuje z wewnętrznej kieszeni kluczyki do auta. Przepycha się przez moje nogi, następnie rzucając biegiem do pojazdu, zanim potrafię nawet zareagować. Odjeżdża spod restauracji, nie czekając na mnie.
Fanki gromadzą się wokoło pytając co się właśnie wydarzyło. Byliśmy w centrum miasta- co się dziwić. Są równie zdruzgotane co ja, chociaż nie mają pojęcia co właśnie zaszło.
"Musisz pojechać ze mną za nim." szepczę do pierwszej z brzegu, która potakuje i wpuszcza mnie do swojego chevroleta. Z piskiem opon kieruje się jezdnią, którą odjechał Louis.
Czuję, że cała odpowiedzialność spada teraz na mnie. Wykręcam numery i upewniam się, że z resztą chłopaków wszystko w najlepszym porządku. Dzwonię do organizatora, któremu każę odwołać dzisiejszy koncert, bez dłuższego wytłumaczenia. Zatrzymuję tira, który zaczął rozstawiać z samego rana scenę na show.
Przez okno i rozmazane krajobrazy, mogę stwierdzić, że dziewczyna zawodowo przyspiesza za wyprzedzającym ciągle mercedesem. Była dziwnie cicha, od wejścia do samochodu nie zadała żadnego pytania.
"Skręca na pobocze." powiadamia, a ja przyuważam klif na którym czarne auto zatrzymuje się centymetry przed przepaścią. Fanka wrzeszczy i płacze, jednocześnie wciskając hamulec. Wybiega z auta i okrąża samochód Louisa, wzywając pod nosem Boga.
Interweniuję od razu; biję z całych sił w rękach w szybę od strony kierowcy. Louis ignoruje mnie, zwijając się w kłębek na całym siedzeniu. Chowa głowę pomiędzy uda i zdziera płuca z każdą moją prośbą.
Poddaję się po dziesięciu minutach, tak samo dziewczyna. Siadamy blisko siebie na zakurzonej ziemi, starając wyrównać oddech. Ważne, że się zatrzymał i mieliśmy go teraz na oku. Nic więcej się nie liczyło.
"Poradzę już sobie." zwracam się do dziewczyny z wymuszonym uśmiechem. Cieszyłem się, że na świecie istniały jeszcze takie osoby jak ona. Pomocne, mające dobre serce.
"Wynagrodzę ci to, to wszystko co dla mnie zrobiłaś."
"Harry czy z nim..." jej warga drży i jest cała roztrzęsiona. Przesuwa palcami po swoich policzkach, ścierając potok łez. "Nie wierzę, że przyszło mi go spotkać w takim stanie. Dowiedział się, prawda?" oddycha szybko "Prawda, Harry?"
Nie odpowiadam, zastanawiając się co jej to potwierdzenie da.
"Załatwię ci kolejne spotkanie, dobrze? Nie obiecuję tylko, że w najbliższym czasie, teraz nic nie będzie łatwe."
"Cole..."
Nie musi dokańczać, jedynie potakuję. Tulę ją do siebie, choć ledwo ją znam. Napawam się jej przyjemnym zapachem orzechowego balsamu.
"Nazywam się Becky." odzywa się przygnębionym głosem.
"Gdzie mieszkasz, Becky?"
Podaje mi adres, a ja go zapisuję rozdygotanymi dłońmi w notatkach. Tuż po upewnieniu się, że się uspokoiła, znika za drzwiczkami samochodu, a później lasem.
Przez metalowe ściany słyszę każdy pojedynczy szloch, który wydostaje się z jego wnętrza. Samochód kolebie się w różne strony, gdy Louis próbuje się wyżyć. Odbija rękę na szybie i ociąga się z przesunięciem jej w dół.
Wyczuwam moment i ponawiam próbę. Pukam w szybę, gdy jego oczy zatrzymują się w końcu na mnie. Szuka kogoś konkretnego za moimi plecami, obracając się wokół osi by mieć pewność, że jestem sam. Następnie odblokowuje drzwi.
Wnętrze samochodu jest przepełnione gorącem; parność kradła zdolność do trzeźwego myślenia. Louis wyciąga na niezbyt dużą szerokość ramiona, do mnie, chcąc mnie przytulić. Wedle jego życzenia otulam go tak jak tego potrzebuje.
"Shhh. Shh.Sh."
Louis przekracza skrzynię biegów i siada na moich kolanach, ułatwiając dostęp do bliskości.
"Wszystko będzie dobrze, słońce." głaszczę go od góry do dołu po plecach, fotele obite w skórę, skrzypią przy najmniejszym ruchu. "Poradzimy sobie. Jesteśmy silni i działamy wspólnie."
''Naprawdę jesteś jak Lily." majaczy "Bóg oddał mi Lily."
"Już dobrze, Lou..."
Niespodziewanie bierze moją dłoń w swoją i upycha pomiędzy palce bransoletkę. Pierwszy raz widzę na niej każdy szczegół. Jest fioletowa, a na złotej zawieszce głęboko wytłoczone zostało LILY, zatem na rewersie widniały inicjały L + J
Zagadka przestała być zagadką kiedy tylko połączyłem fakty.
O mój boże.
Otrząsam się po kilku minutach, ale nic nie mówię. To nie jest rozmowa na ten moment czy też na najbliższe dni. Teraz trzeba było się skupić tylko na tym żeby zawieźć Louisa do domu. Musiał się przespać, może upić i po prostu, po prostu, uspokoić.
Nie puszczając jego ręki, upinam pasy wskroś jego ciała i lokuję się przed kierownicą. Szatyn wyglądał na obezwładnionego, poddanego każdemu rozkazowi. Ma lekko uchylone oczy.
Przez całą drogę trzymam mocno jego dłoń. Wszyscy mi świadkiem, że nie puszczę jej nigdy.

RozbłyskOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz