Rozdział 4: Nieznane

47 4 3
                                    


Biegłem przed siebie, mijając uschnięte drzewa i kwiaty. Omijałem latarnie i krawędzie budynku, brakowało mi tchu. Czułem, że serce z ledwością pompuje krew do moich tętnic. W oddali zabrzmiała policyjna syrena. Wiedziałem, że muszę uciekać, czułem się niczym zbieg. Radiowóz za niedługo tutaj będzie, widzieli przecież, w którą stronę uciekam. Muszę znaleźć ukrycie.

Wbiegłem na osiedle mieszkalne, dookoła mnie były domy odgrodzone od siebie tylko niskimi murkami. Nie mając siły już dłużej biec, zdecydowałem się na przeskoczenie przez murek prosto na czyjąś posesje. Całe szczęście, że za murkiem nikogo nie było. Znalazłem się na tyłach domu, był tu skromny ogródek i basen, który właśnie był napełniany. Trochę dalej parawan i drewniana konstrukcja przypominająca składzik. Pomyślałem, że dobrze byłoby się schować za parawanem, gdyby policja chciała zajrzeć przez ogrodzenie, miałaby trudność z dostrzeżeniem mnie.

Zakradłem się za parawan i usiadłem, żeby odpocząć. Wsłuchiwałem się w szum węża ogrodowego. Rozmyślałem o podejrzanej sytuacji z policją, może mnie z kimś pomylili. Wizja kogoś, kto nazywa się i wygląda tak samo, jak ja, jest niezbyt realna. Nie mogłem uspokoić oddechu, do moich oczu napływały łzy. - co ja do cholery zrobiłem?! Czy teraz będę musiał żyć w strachu?

Dostrzegłem ruch przed domem, jakiś mężczyzna właśnie palił papierosa i wpatrywał się na coś. Dopiero teraz dostrzegłem, jakie zamieszanie wywołał policyjny samochód. Mężczyzna machnął ręką, zgasił używkę o kamienny filar domu, na którym opierał się dach i udał się do środka. W tym momencie zasunęły się zasłonki na oknie, z którego łatwo dało się dojrzeć parawan. Ktoś mnie obserwował ? - pomyślałem na głos. Muszę zmienić kryjówkę. Tylko gdzie?

Moim oczom ukazał się drewniany składzik. Podszedłem do drewnianych drzwi. Nie było w nich żadnej formy zabezpieczenia przed włamaniem, pchnąłem więc je, wchodząc do środka. Prawie nie potknąłem się karton stojący zaraz pod drzwiami. Zauważyłem, że oprócz kartonów składzik zawierał wiele szafek, które były zapełnione niezliczonej ilości starymi gazetami. Były tam kolorowe, jak i czarno białe czasopisma. Nie do końca zdając sobie sprawę z sytuacji, w której się znajduję, chwyciłem jedno z nich. Były to wydarzenia z miasta Los Angeles. Wziąłem kolejną z brzega; Ameryka, katastrofa w stanie ... przejrzałem resztę. To samo. Po co komuś amerykańskie gazety? Mam nadzieje, że ktoś ma za hobby kolekcjonowanie ich, nie chciałbym znaleźć się za oceanem.

Usłyszałem nadjeżdżający samochód, przez szczeliny między deskami mignęły mi policyjne syreny. Chcąc zerknąć przez ścianę, z głowy zsunęło się moje nakrycie głowy. Znalazło się za szafką zastawioną kartonami z gazetami, ale wpadło zbyt głęboko by je wyciągnąć. Było doskonale widoczne. To nic, i tak miałem się tego pozbyć, byłem w tym za bardzo rozpoznawalny. Chwilę później usłyszałem rozmowę policjantów.

- 10-24, zgubiliśmy go.
- Przyjąłem. - odpowiedział gruby, donośny głos z radia.
- Charles, jesteś pewien? Na pewno biegł w tę stronę?
- Na pewno. Musiał gdzieś się schować.
- Trzeba będzie wysiąść i go poszukać. Nie przyślą nam wsparcia, żeby złapać jednego wariata - westchnął policjant.
- Daj mi tę przyjemność i nie każ wysiadać z samochodu, Hawkes.
- OK. Siedź i patrz czy może znikąd nie wyszedł, a po akcji stawiasz mi jedzenie.
- Umowa stoi, Hawkes. Kupie ci największą pizze w mieście.

Drzwi samochodu otworzyły się. Z auta wydostał się otyły czarnoskóry policjant. Samochód odjechał, przestając razić światłami moje oczy. Usłyszałem dźwięk opon i oddalające się kroki.
Mizernie przeciskałem się pomiędzy kartonami, szukając kolejnej szczeliny w ścianie, by obserwować policjanta. Stanąłem na jednym z kartonów. Szczęśliwie dla mnie policjant zapukał do drzwi domu obok. Chciałem wyjść ze składzika, ale lekko uchylając drzwi, zauważyłem policyjny samochód z 'Charlesem' za kierownicą. Jestem uwięziony. Dlaczego nie mogą po prostu sobie pojechać? - pytałem sam siebie. Drzwi składzika otworzyły się nagle, tym razem nie z mojej winy. Być może był to tylko powiew wiatru, który na moje nieszczęście pozbawił mnie możliwości dalszej obserwacji policjantów. Chwilę później policjant wyszedł z domu obok.

Tropiciele | L.H ff [Przerwa w pisaniu]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz