Chapter 4.

72 6 2
                                    


Przez kolejny tydzień Elisabeth poprawiła wszystkie oceny i była to chyba jedyna pozytywna rzecz, jaka jej się przytrafiła. Rozmów z ojcem unikała, jak się dało, zresztą ze znajomymi też. O ile wcześniej była zamknięta w sobie, tak po rozstaniu z Cameronem zamknęła się na dobre. Nie przeżywała tego jak typowa nastolatka: płakaniem w poduszkę i żaleniem się przyjaciółkom. Przeciwnie. Nie potrafiła uwolnić ani jednej łzy spod powiek, a znajomych unikała. Czuła się przez to, jakby nie miała serca albo – co gorsze – jej własne składało się wyłącznie z kamienia. Przeklinała fakt, że nie potrafi się tak po prostu rozbeczeć, oczyścić z żalu łzami. Czasem czuła ścisk w klatce piersiowej, kiedy wspominała delikatny dotyk chłopaka, ale wszystko mijało bardzo szybko. Zbyt szybko. Nie płakała. Po prostu nie umiała.

Tamtego dnia nikogo nie było w domu, choć Elisabeth o tym nie wiedziała i gdy usłyszała dzwonek do drzwi, niespecjalnie się nim przejęła, wciąż leżąc na brzuchu i bawiąc się brzegiem poduszki. Zorientowawszy się, że nikt nie zamierza otworzyć, a osoba za drzwiami nie zamierza odpuścić, niechętnie zwlokła się z łóżka, po czym niespiesznie zeszła na dół i otworzyła. Głos jej uwiązł na moment w gardle, gdy w człowieku stojącym przed drzwiami rozpoznała szatyna z restauracji.

— Dzień dobry... — przywitał się nieco zakłopotany. — Czy znajdę tutaj Aarona Turnera?

— Aktualnie nie — odparła dziewczyna. — Gdzieś wyjechał. Jestem jego córką, coś przekazać?

— Nazywam się Liam Payne. — Podał jej rękę. Uścisnęła ją.

— Elisabeth Turner.

— Dlaczego mam wrażenie, że gdzieś już to słyszałem? — Zmrużył oczy w zamyśleniu.

— Jesteś fanem Disneya zapewne — odparła dziewczyna, jakby najnaturalniejszą rzeczą na świecie było, że około trzydziestoletni facet uwielbia jakieś magiczne opowiastki nie z tego świata w wersji filmowej.

— Zgadłaś, ale skąd to wiesz? — zdziwił się.

Dziewczyna westchnęła rozbawiona.

— „Piratów z Karaibów" znasz? Stąd zapewne z nasz Elizabeth Turner. Z tą różnicą, że moje imię pisze się „s".

Mężczyzna zaśmiał się.

— Faktycznie. Racja.

— Mam coś przekazać ojcu? — zapytała dziewczyna.

— No tak. Przekazałabyś tylko swojemu ojcu moją wizytówkę i powiedziała, że byłem? Od dwóch dni próbuję się z nim skontaktować, ale w biurze go nigdy nie ma, a do jego sekretarki nie mam zaufania. — Liam wyciągnął z kieszeni czysto zadrukowany kawałek papieru i podał go dziewczynie, która go obejrzała. Przedstawiał kilka numerów telefonów, nazwisko mężczyzny, adres i logo firmy produkującej napoje izotoniczne. Elisabeth niewiele wiedziała o pracy swojego ojca; właściwie tylko tyle, że jego firma zajmuje się produkcją na szeroką skalę obuwia i odzieży sportowej. Ale współpraca z korporacją produkującą napoje izotoniczne wydała jej się nawet logiczna, a Liam Payne bardzo miły, więc nie wzbudziło to w niej żadnych podejrzeń. Może poza faktem, że sam szef owej firmy pofatygował się do prywatnego domu Aarona Turnera tylko po to, by się z nim skontaktować. — A tak w ogóle... — zaczął nagle, mrużąc lekko oczy z zamyślonym wyrazem twarzy — nie widzieliśmy się już wcześniej przypadkiem? — spytał. — Nie mam pamięci do twarzy, ale tak jakoś...

— Nie wiem — zaśmiała się nerwowo. W przeciwieństwie do szatyna bardzo wyraźnie pamiętała ich pierwsze spotkanie.

— No nic, nieważne.

Breathe me || l.p. (nieskończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz