Rozdział 1.

52 9 1
                                    


W dniu, w którym miałam rozpocząć ostatni rok nauki na poziomie licealnym, bębenki moich brytyjsko-szkocko-francuskich uszu zostały dość brutalnie potraktowane przez dochodzący zza okna dziki jęk jakiegoś rapera. Brzmiał on trochę jak poddany amputacji jąder (bez znieczulenia) byk, a nie artysta, więc, chcąc nie chcąc, musiałam się obudzić. Zegar wskazywał 5.47. Wstałam i w rytmie tego ogłupiającego hałasu weszłam do łazienki.

To miał być pierwszy dzień w nowym liceum. Przenoszenie się w ostatnim roku nauki- nie polecam. Muzyka za oknem wciąż grała, a ja zeszłam powoli po schodach, podpierając się na lasce. Bo tak w ogóle to chodzę o lasce. I nie mam siedemdziesięciu lat. Nie powiedziałam tego od razu, bo kto z miejsca chciałby dostać czymś takim w twarz? Cześć, jestem Nancy, mam 18 lat i chodzę o kuli. A masz! Pław się w moim nieszczęściu, żałuj mej boleści i patrz tymi swoimi smutnymi oczkami w stylu OMójBożeBiedneDziecko. A tak na serio, to żartuję. To znaczy naprawdę chodzę o kuli, ale wcale taka złośliwa nie jestem. A skąd! Taka już ze mnie wesoła dziewczyna. Ale nie zrażajcie się do mnie. Jak chcę, to potrafię być całkiem miła.

Zeszłam do kuchni. Przy stole siedzieli już moi rodzice.

-Czołem - rzuciłam, a tato podniósł głowę znad gazety.

-Idziesz w tym do szkoły? - spytała mama pełnym jadu głosem. Sama była jeszcze w pidżamie, ale uwielbiała oddawać się krytyce czyjegoś (mojego) stroju.

-Tak, mamo, cudownie mi się spało, dziękuję - odparłam, a tato parsknął cicho w filiżankę kawy.

-Nancy, przecież wiesz, że robię to dla twojego dobra. Chcesz sobie znaleźć znajomych? To musisz ubierać się odpowiednio do swojego wieku - powiedziała z zapałem.

-Co jest złego w levisach i koszulce Deep Purple? - spytał tato, a ja sięgnęłam po Nutellę.

-No właśnie mamo: co jest złego w levisach i koszulce Deep Purple? - powtarzam głośniej, bo muzyka chyba zwiększyła swoją moc.

Mama pokręciła tylko głową i nic nie powiedziała. Kochana rodzicielka.

-Nie przeszkadza wam to? - spytałam.

-Nie, skąd. Świetna muzyka - odpowiada tato i kiwa głową do rytmu.

-No jasne, że świetna. Taki murzyński rap. Fragment tej piosenki umieszczę na waszym grobie jako epitafium - żartuję.

-Ten o dziwkach i strzelaninie? - spyta tato, a mama syczy ze złością.

-Może być ten, jak wolisz - uśmiecham się to taty. Ma dziś na sobie jeden ze swoich garniturów, które kojarzą mi się trochę z Alem Pacino, a do butonierki włożył pojedynczy kwiat. Jak zwykle.

-To ci Amerykanie, prawda? - pyta mama.

Muszę wam opisać mój dom, bo nie zrozumiecie. To jest wielki budynek podzielony na cztery równe części. W każdej części jest oddzielne mieszkanie. Łączą nas tylko wspólne ściany i schody zewnętrzne. Znaczy po dwie rodziny mają razem schody. Drzwi wejściowe mamy oddzielnie oczywiście, ale po dwóch równoległych stronach budynku jest tylko jedno zejście. Nasze dzielimy z jakąś rodziną, takie odkrycie. Nic więcej nie wiem. Nawet nie znam swoich sąsiadów, bo mieszkamy tu od przedwczoraj. Nawet się dobrze nie urządziliśmy. Ale wiemy, że obok nas mieszkają Amerykanie. To znaczy z nimi nie dzielimy schodów. To trochę skomplikowane, ale kiedyś wam to narysuję.

-Wydaje mi się, że to oni. Dźwięk dochodzi jakby zza nas, a nie obok - powiedział tato. - A właśnie! Zapomniałem wam o czymś opowiedzieć. Jakieś pół godziny temu wyszedłem po pieczywo. I na schodach minąłem się z naszym sąsiadem. To znaczy chyba synem sąsiadów. Miał nie więcej niż dwadzieścia lat, był wysoki i przystojny.

-Tato, ile ty masz lat, że ci jeszcze w głowie młodzi chłopcy? - spytałam.

-Nigdy nie jest za późno na młodych chłopców - odpowiedział tato z przerażającą miną.

-O mój Boże. Mam ojca pedofila.

-John, nie powiedziałeś tego - parsknęła mama.

-Chcę umrzeć - mówię do niej.

-Najpierw zjesz śniadanie - odpowiada.

-I ty jesteś nauczycielem, tato? Jesteś niebezpieczny. Chyba doniosę na własnego ojca, bo nie chcę, żebyś uczył w mojej szkole - mówię przesadnie poważnym tonem.

-A co z Jimmym i Marianne? To jeszcze dzieci - przyłącza się mama, mówiąc o moim młodszym rodzeństwie.

-Jesteście okropni - powiedziałam i zaśmiałam się cicho. - Hej, słyszycie to? - spytałam nagle.

-Ale co? - zdziwił się tato.

-No właśnie to. Ciszę. Przestali grać! - krzyczę.

-A za to ty jesteś głośno. Zaraz zbudzisz dzieci - skarciła mnie mama, nieumyślnie mówiąc ze swoim francuskim akcentem.

-Zła Nancy, niedobra Nancy! - mówię do siebie.

-Dziwna Nancy - dodaje tato, za co dostaje ode mnie gazetą po głowie. - A do tego bije starego ojca!

Pokręciłam głową z uśmiechem i spojrzałam na zegarek.

-Muszę już lecieć do szkoły, bo się spóźnię - powiedziałam i zarzuciłam swój plecak na ramię.

-Może cię podrzucić? - pyta tato, który sam zaczyna pracę dopiero za godzinę.

-Serio, tato? Będę przez kilka kolejnych tygodni znosić miano Tej Nowej i miałabym sobie jeszcze dorzucić pokrewieństwo z nowym nauczycielem historii? Zapomnij - wyjaśniłam i skierowałam się do drzwi.

-Powodzenia! - krzyczą za mną rodzice, a ja wiem, że w duchu modlą się, bym przeżyła ten dzień we względnym spokoju. Bez wracania do przeszłości.

Wyszłam na dwór i zadrżałam, bo zaskoczył mnie lekki wiatr. Nie wróciłam jednak po kurtkę, bo nie byłam w stanie się ruszyć. I to nie z powodu nogi, ale z powodu zawału serca, którego w tamtej chwili doznałam. O. Mój. Boże. Młody? Tak. Wysoki? A owszem. Przystojny? Jak cholera. A oto i nowy sąsiad.

Strange kind of womanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz