Reszta tygodnia ciągnęła się niemiłosiernie długo. Sobotę przywitałam śpiąc do jedenastej. Spałabym dłużej, ale zbudziły mnie głosy dochodzące z dołu. Wstałam niechętnie i przebrałam się w tempie tłuściutkiego ślimaka. Zajrzałam do pokoju Jimmy'ego i Marianne.
-Co porabiacie? - spytałam i przywitałam się z dzieciakami.
-Rysujemy. Możesz się przyłączyć - zaproponował Jimmy.
-Za chwilę się przyłączę, ale idę coś zjeść.
-To musisz uważać - ostrzegła mnie Marianne.
-Na co? - spytałam tajemniczym tonem.
-Mamy gości.
-Gości? - zdziwiłam się.
-Jakaś pani przyszła, chyba sąsiadka.
-Sąsiadka? A jak się nazywa?
Dzieci wzruszyły ramionami, więc sama musiałam sprawdzić. Zeszłam do kuchni, gdzie siedzieli moi rodzice i jakaś kobieta. Miała na oko czterdzieści parę lat, była ubrana w ciemne jeansy i ciemnofioletową bluzę polarową. Lekko kręcone blond włosy miała zebrane w kucyk.
-Dzień dobry - powiedziałam trochę nieśmiało.
-Dzień dobry, ty musisz być Nancy - odpowiedziała kobieta zachęcającym tonem.
To zaczyna być nawet ciekawe. Ja jej nie znam, na Boga! Na szczęście do rozmowy włączyła się mama.
-Tak, to nasza najstarsza córka. Nancy, to nasza sąsiadka, Mary Whiteman.
Zaraz, zaraz. Że co? Whiteman?
-Chodzisz z moim Charlesem do klasy, prawda?
-Taaak, miło mi panią poznać -odpowiedziałam szybko. - Nie będzie pani przeszkadzać, jeśli zjem śniadanie?
-Ależ skąd! Jesteś u siebie skarbie - powiedziała szczebiotliwie.
O patrzcie. Toż to zupełne przeciwieństwo Charliego. On to gbur i sarkastyczny dupek. A jego mama? Sami widzicie. Adopcja. Albo ma równie nienormalnego, jak on sam, ojca. Tak, tylko te dwie opcje są możliwe.
Zabrałam się do smarowania bułeczek maślanych Nutellą i słuchałam rozmowy dorosłych.
-No więc jak mówiłam, Charlie to dobry chłopak. Naprawdę. Dobrze się uczy, ale z tym francuskim ma problem. Chodzi na korepetycje, ale w niczym mu one nie pomagają - skarżyła się pani Whiteman.
-Może Nancy mogłaby mu coś wytłumaczyć? - spytał nagle mój kochany tatuś, a ja o mało nie wyplułam bułeczki.
-Z chęcią bym pomogła, ale chyba nie dam rady. Brak czasu, rozumiecie - powiedziałam do rodziców z miną adekwatną do mojego zdania na temat udzielania korepetycji temu dupkowi.
-No tak. Ja wiem, że wy i tak macie za dużo na głowie - powiedziała dobrotliwie pani Whiteman.
-Ale jeśli Charles by chciał, to może niech wpadnie do mnie - zaproponowała mama. Że co? On tutaj?
-Naprawdę mogłabyś?
-Oczywiście. Nawet dziś po południu.
-Zadzwonię do niego, dobrze? Zadzwonię i zaraz ci powiem, czy będzie mu pasować - powiedziała rozemocjonowana Mary i wyjęła z kieszeni bluzy telefon. Perłowobiałymi paznokciami wystukała coś na ekranie i przysunęła słuchawkę do ucha. - Charlie? Spałeś? No to już nie śpisz. Słuchaj, jestem właśnie u naszych sąsiadów, u państwa Walkerów, tak, tak, u Nancy - serio? - I pani Walker była tak miła, że zaproponowała, żebyś dziś do niej przyszedł poćwiczyć swój nieszczęsny francuski. Kiedy? Jakoś po południu. Piąta? - spytała, a moja mama skinęła głową. - Ach, umówiłeś się z Julie? - przewróciła teatralnie oczami. - Odwołasz? No to świetnie. Wstawaj już, ja zaraz wracam do domu. No hej.