Rozdział 3.

20 6 0
                                    

Po powrocie do domu nie miałam zbyt wiele do roboty, dlatego rzuciłam plecak i przebrałam się w dresy i t-shirt. Położyłam się w pokoju z książką i włączyłam na laptopie koncert Deep Purple z Kopenhagi z 1972 roku. Tato był jeszcze w pracy, a mama pewnie już z niej wracała i wstąpiła po dzieci do przedszkola.

Przeczytałam już cztery kolejne rozdziały książki o bezbarwnym Tsukuru Tazakim, kiedy usłyszałam krzątanie w hallu. Wyłączyłam muzykę, włożyłam zakładkę w książkę i sięgnęłam po kulę. Zeszłam powoli na dół, gdzie zastałam Jimmy'ego i Marianne siedzących w kuchni.

-Cześć maluchy, hej mamo - przywitałam się i cmoknęłam każde z nich w policzek.

-Jadłaś coś? - spytała mama i przewróciła oczami, kiedy pokręciłam głową. - Siadaj, przebiorę się i coś przygotuję.

Kiedy poszła na górę, żeby pozbyć się kostiumu sięgnęłam do lodówki po sok dla dzieci.

-Jak wam minął dzień?

-Nawet fajnie - powiedziała Marianne. Ach, ta wylewność. To u nas rodzinne.

-Tylko fajnie? Nie poznaliście nikogo?

-Ja poznałem! - powiedział głośno Jimmy.

-Tak?

-Tak, ma na imię Jack. Pokazał mi swój ulubiony samochód. To znaczy taki prawie ulubiony, bo ten najlepszy ma w domu, ale też mi pokaże. Mogę go odwiedzić? - opowiadał rozemocjonowany, a ja pogłaskałam go po jego blond czuprynie.

-Możesz, ale jeśli jego mama się zgodzi. A ty, Marianne? - zwróciłam się do młodszej siostry, ale nie odpowiedziała.

Mama weszła do kuchni i powiedziała:

-Jakiś chłopiec powiedział o dzieciakach, że to okularnicy i Marianne się zasmuciła.

-Tak powiedział? Nie martw się, Marianne. Jeśli jeszcze raz cię obrazi, to ja już z nim sobie porozmawiam.

Kiedy zjedliśmy szybki obiad, wrócił tato. Ale nie sam. Już w progu krzyknął:

-Mam dla was niespodziankę. Nasz żywy transport przybył - a za nim weszło dwóch panów z klatkami dla kotów, w których przyjechały nasze trzy zwierzaki. Za nimi wyskoczył biszkoptowy labrador, Toto, szczekając głośno.

Dzieciaki od razu rzuciły się na psa, ściskając go i klepiąc. Z klatek tato wypuścił Dracona, Bonzo i Yoko, czyli dwa kocury i kocicę.

-A gdzie Pinky i Brain? - spytałam, głaszcząc łaszące się koty.

-Już idą - odpowiedział jeden z panów od transportu, wskazując drugiego, który wyjmował z małej furgonetki klatkę, w której siedziały dwie przestraszone białe myszy.

-Maleństwa! - krzyknęłam i wyszłam z domu w samych kapciach tak szybko, na ile pozwalała mi kula.

-Przewoziliśmy już różne zwierzęta, ale myszy są u nas dość rzadkie - powiedział facet w średnim wieku.

Podparłam kulę o furtkę i wyjęłam myszki z klatki.

-Kochane moje, mamusia tak tęskniła - powiedziałam do nich czule i przytuliłam do siebie. Były jeszcze zestresowane po podróży, bo czułam jak ich serduszka szybko biły, ale po chwili uspokoiły się nieco.

Włożyłam zwierzęta do klatki, którą umieściłam bezpiecznie pod pachą.

-Może zaniosę?

-Nie trzeba, dam radę - powiedziałam, a panowie odjechali trzęsącą się furgonetką.

Byłam już przy schodach, kiedy z drzwi obok moich wyłoniła się czyjaś głowa. O nie.

Strange kind of womanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz