*później*
Kto by przypuszczał, że tak to wszystko się potoczy...
Harry,zwykły-niezwykły chłopak z lękiem przed lisami zwiąże się na całe życie z lisem.
Od czasu, gdy wybrał się z Louisem na piknik dużo się zmieniło. Przestał się bać lisów, co było prawie nie możliwe. Lou nauczył go trochę mowy tych zwierząt. Gdy czuł się niepewnie w towarzystwie jakiegoś rudego zwierzątka wystarczyło z nim porozmawiać. To brzmi tak nierealnie, że on sam na pewno by w to nie uwierzył jeszcze kilka lat temu. Przecież nie był Doktorem Dolittle... Choć właściwie patrząc na to z innej strony.
Postanowił znowu studiować. Tym razem weterynarie jak tego.. ekhem. Narzeczony!
Płakał jak bóbr,gdy lisek uklęknął przed nim na jedno kolano i zapytał czy za niego wyjdzie. Za dużo niemożliwego na raz.
Zaczął brać udział w najróżniejszych akcjach odnośnie obrony praw zwierząt.Zrezygnował nawet z mięsa, co już całkowicie nie mieściło się w głowie. Gej, wegetarianin, a w dodatku narzeczony hybrydy. Absurd gonił absurd.
Skończył studia z bardzo dobrym wynikiem. Co mógł dalej robić? Nie za bardzo chciał pracować dla kogoś, więc jedynym rozwiązaniem było założenie własnej lecznicy.
Wyjechali z miasta,szukać szczęścia gdzieś indziej. Zatrzymali się za Londynem i zbudowali dom. Tak od... Nocowali na łące w namiocie i myśleli o przyszłości.
„Zbudujmy dom"
Rzucił nagle Louis. A Harry nie mógł się powstrzymać widząc te urocze,świecące w ciemności oczy.
Kupili działkę, ana kolejną wiosnę mieli już mały parterowy domek z ogromnym ogrodem. Ciepłymi wieczorami siadali na tarasie i w swoich objęciach zastanawiali się, co przyniesie im los, a zimą grzali się przy kominku, słuchając pykania drewna i pijąc gorącą czekoladę.
Wiedzieli, że nie mogą przez całe życie przyjmować swoich podopiecznych w garażu.Musieli w końcu coś z tym zrobić. Znów podciągnęli rękawy i zaczęli budować. Mały, skromny gabinet obok domu i kojec –dla biednych lisków.
Sąsiedzi z jakiejś dziwnej przyczyny po prostu ich pokochali. Może, dlatego że leczyli ich pupili? Byli uroczy? Albo po prostu przejmowali się nie tylko swoim losem.
Kilka razy, gdy Harry był w sklepie słyszał za swoimi plecami jak ludzie mówili:„Patrz, to ten weterynarz. Razem ze swoim narzeczonym są naprawdę dobrymi ludźmi."
Ale nie można być przecież wiecznie narzeczonym. Zawsze nadchodzi ten czas, gdy trzeba związać się już na poważnie, na zawsze.
Dla nich była to tylko formalność. Papierek, obrączka na palcu i w dowodzie dumnie zapisane „Styles-Tomlinson". Wesele było wielkie i huczne–trudno zaprzeczyć. Cała rodzina- już jako jedna; sąsiedzi;przyjaciele. Najpiękniejszym momentem były chyba te wszystkie lisy siedzące obok i patrzące ze wzruszeniem na ceremonie.
Ich życie było jak z bajki. Robili to, co kochali i mieli siebie. Oczywistym było,że zdarzały się kłótnie i małe sprzeczki. Potrafili kłócić się o takie rzeczy, kto zmywa naczynia czy wynosi śmieci. Czyja kolej posprzątać w gabinecie i kto komu podebrał czworonożnego pacjenta. Ale zawsze szybko się godzili, nie potrafili bez siebie żyć.
Do pełnego szczęścia brakowało im chyba tylko jednego –tupotu małych stópek. Zaczęli starać się o dziecko i to nie było możliwe, że już po trzech miesiącach Lou obudził Harry'ego skacząc po nim i wymachując czymś przed jego twarzą. Tym czymś był test ciążowy z pozytywnym wynikiem. Ktoś, kto pilnuje porządku na świecie musiał ich naprawdę lubić, że spotykało ich tyle szczęścia.
Dziewięć miesięcy później na świat przyszły dwa małe puchate pół liski. Jakie było szczęście młodszego, gdy mógł uściskać całą trójkę jego Skarbów.
Dobra, za bardzo cieszył się na początku. To nie były dwa małe puchate Skarby tylko rude diabły. Wszędzie było ich pełno, ciągle rozrabiały i krzyczały. Ale i tak je kochał. Czasami, gdy musiał po raz setny wstawać do nich w nocy przypominał sobie, że to kiedyś będą tak wspaniali ludzie jak Louis i z uśmiechem na ustach czytał im tą samą książeczkę, co zawsze. Zastanawiał się tylko, dlaczego jego mąż nie ostrzegł go wcześniej, jakie są małe liski...Ciekawe...
Na szczęście, gdy z małych kulek trochę podrosły były mniej nie usłuchane. Ethan i Nathan (inwencja twórcza tatusia Lou zawsze nie znała granic)biegali po ogrodzie i bawili się z lisami, i to był jedyny moment,gdy mężczyźni mogli odpocząć. Siadali jak kiedyś, gdy musieli martwić się tylko o siebie, na ganku i spoglądali na bawiące się dzieci. Wiedzieli, że zrobili naprawdę śliczne dzieciaki i byli z tego dumni.
Ethan miał proste,miodowe włosy po tatusiu Lou i śliczne zielone oczy po tacie Harrym. Za to Nathan i jego loki urzekały wszystkie panie w sklepie.Jego oczy były pomieszaniem zielonego i niebieskiego. Obaj chłopcy odziedziczyli dołeczki w policzkach (modły Louisa nie poszły na marne).
Czas płynął, a oni nawet nie zauważyli, kiedy ich dzieci poszły do szkoły.Przecież jeszcze niedawno dopiero je robili. Choć właściwe nie zauważyli to złe słowo, zauważyli to jak ich oszczędności zamiast na cotygodniową pizze wegetariańską znikają na plecaki,podręczniki i kredki. Ale nie przeszkadzało im to. Byli szczęśliwi.
Pierwsza szkoła przeleciała szybko, ale kolejne jeszcze szybciej. Gdzieś pomiędzy chorymi zwierzętami sąsiadów, lisami i słodkimi całusami znalazły się studia. A co idzie za studiami, wyfrunięcie z rodzinnego gniazda.
Ethan zawsze był bardziej żywy i rozrywkowy, więc jasnym było, że akademik będzie dla niego dobrym tymczasowym domem. Choć Lou lekko się denerwował,sam mieszkał przez jakiś czas w akademiku i wiedział, co tam się wyprawia i ostatnią rzeczą, o jaką posądziłby syna było uczenie się tam.
Nathan postanowił wynająć mieszkanie ze współlokatorem i chyba wyszło mu to na dobre, ponieważ już pół roku później przedstawił im swojego współlokatora, właściwie współlokatorkę. Dziewczynę o długich blond włosach i ciemnych oczach. No cóż. Od razu się polubili, w końcu Daisy studiowała weterynarię. Obiecali jej, że gdy tylko skończy studia będzie mogła zacząć u nich prace, bo oni, no cóż... Zaczynali odczuwać zmęczenie i nie byli tymi samymi nastolatkami, co kiedyś.
Ethan w końcu też dał złapać się w sidła miłości. Widać było, że miał taki sam dobry gust co tatuś Lou, bo na wspólną kolacje przyprowadził wysoką jak drzewo dziewczynę o kręconych włosach.
I chłopacy, a raczej już dosyć dorośli mężczyźni (ktoś by tylko spróbował powiedzieć, że są starzy...) nawet na początku nie marzyli o tym.Chcieli mieć po prostu spokojne życie i zajmować się zwierzętami,a potoczyło się znacznie dalej, lepiej. Założyli kochającą rodzinę, stworzyli stowarzyszenie broniące praw zwierząt, zrobili najpiękniejsze na świecie dzieci, które mogły im się pochwalić jeszcze cudowniejszymi wnukami. Przeżyli swoje życie w stu procentach. Byli dumni z wszystkiego, co sami osiągnęli i wdzięczni za wszystko, co przyniósł im los.
Byli po prostu dobrymi ludźmi, a dobrzy ludzie zasługują na wspaniałe życie.
Koniec.
CZYTASZ
Mój przyjaciel L(ou)is
FanficHarry w końcu zdecydował się pójść do psychologa. Jego lęk (a może już fobia?(Kynofobia, tak dokładnie)) zamiast całkowicie zniknąć tylko wzrósł na sile. Lisy -słowo klucz. Ale co się stanie, gdy zakocha się w uosobieniu piękna, które ma rudy og...