Prolog

2.2K 104 48
                                    

Zimno.

Przeraźliwy, przenikający do szpiku kości chłód atakujący każdą komórkę mojego umierającego organizmu.

Ciemność.

Mrok wypełniający się co jakiś czas fluorescencyjną czerwienią, boleśnie rażącą mnie w oczy i utwierdzającą w przekonaniu, gdzie się znajdowałam. Nie bez powodu oślepiające światło docierało do moich oczu. Byłam w klatce, której metalowe kraty drżały ze szczękiem za każdym razem, gdy ciężkie łańcuchy zaklinowywały się na zardzewiałym mechanizmie.

Ruch.

Bodźcem, który z pewnością zaobserwowałam, był ruch klatki, wstrząsanej silnymi uderzeniami. Zmusiłam się do większego wysiłku i usiadłam pod ścianą, opierając się o stojącą obok drewnianą skrzynię. Natychmiast poczułam gwałtowny dreszcz, który przebiegł po moim kręgosłupie, kiedy zaalarmowane uderzeniem nerwy wysłały sygnał o mocnym urazie. Zlana gorącym potem trzęsłam się z zimna, trawiona przez gorączkę, stopniowo doprowadzającą mnie do szaleństwa. Usiłowałam wołać o pomoc, jednak z moich ust wydobył się jedynie chrapliwy szept i niewielki obłoczek pary, który szybko rozpłynął się w chłodzie i ciemności. Byłam sparaliżowana przez zimno, bezsilność i przerażającą świadomość zbliżającej się śmierci.

Boże, pozwól mi umrzeć...

Przesunąwszy dłonią po biodrze, wyczułam twardy przedmiot przyczepiony do mojego boku. Wyjęłam go ostatkami sił i zmrużyłam oczy, by lepiej mu się przyjrzeć w półmroku. W mojej dłoni spoczywał sztylet ze zdobioną rękojeścią, poręczny i drobny, jednak zabójczy jak każda inna broń. Drżące ręce trzymały go przez chwilę, dopóki klatką nie wstrząsnęło kolejne uderzenie. Sztylet wysunął się z mojej dłoni, upadając ze szczękiem na podłogę, a ciepła krew rozlała się po moich palcach, spływając po skórze wraz ze szczypiącym bólem.

Nie możesz umrzeć, powiedziałam do siebie w myślach. Setki pytań przelewały się przez moje myśli, lecz na żadne z nich nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Musiałam wiedzieć gdzie jestem i kto skazał mnie na ten los. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie jestem pewna nawet tego, jak się nazywam. Brak odpowiedzi na te pytania uderzył we mnie jak niewidzialny pocisk.

Nie możesz zginąć. W przypływie adrenaliny spróbowałam się podnieść, lecz kończyny całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa i po chwili gruchnęłam z powrotem na podłogę, kuląc się pod ścianą. Czując ciepłą krew spływającą po karku i dłoni, dyszałam ciężko, dusząc w sobie łzy bezsilności i błagając, by ten koszmar się skończył.

I wtedy klatka zatrzymała się.

Do moich uszu dotarł głośny, przeciągły zgrzyt, jakby ktoś otwierał wielkie, metalowe drzwi. Oślepiła mnie rażąca światłość, przez co moją trawioną przez migrenę głowę przeszył niewyobrażalny ból. Spod półprzymkniętych powiek dojrzałam kilka pochylających się nade mną cieni, gdy w zaległym ciszą eterze nagle rozległy się pełne strachu stanowcze głosy:

 — To dziewczyna.

— Co z nią?

— Psia mać, jest ranna!

— Minho, weź ją do Plastrów!

— Opatrują teraz Bena! Nie mają czasu!

— Zrób coś!

— A czy ja ci wyglądam na Plastra, Złotowłosa?!

— To krew?!

— Purwa, szybko!

Chłopięce krzyki zlały się w jedną całość, gdy wykorzystawszy wszystkie swoje siły, zaczęłam odpływać do krainy snów. Moje błagania o anioła, który miał mnie wybawić z cierpienia, zostały wysłuchane. Opadłam w ciemność, czując trawiący mnie ból i zaciskające się na moim ciele silne ramiona.

Mój anioł przycisnął moje bezwładne ciało do swojej umięśnionej piersi, w której kołatało jego serce, kołysząc mnie do wiecznego snu. 


__________

Witam w moich skromnych progach!

Mamy prolog, rozdziały będę dodawała mniej więcej dwa razy w tygodniu, może czasem trochę rzadziej. O dłuższych przerwach będę informować. Zawsze jestem otwarta na pytania i choć na pewno na razie ich nie macie, jeśli kiedykolwiek by były, możecie pytać.

Niebawem kolejny rozdział:)

Co sądzicie o prologu? Ciekawi dalszych losów?

Destiny / The Maze Runner ff [Poprawiane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz