Rozdział 1

808 50 44
                                    

Kobieta przygryzła kusząco wargę. Przyglądała się nieskromnie czarnoskóremu mężczyźnie, który uśmiechał się do niej zalotnie. Oparta o drzwi od strony pasażera stukała rytmicznie plastikowymi tipsami.

—To co, trzy dyszki i wsiadasz? — spojrzał znad przeciwsłonecznych okularów, które o tej porze doby wcale nie były mu potrzebne.

— Wiesz, że ja się nie targuję — odparła, przystając na propozycję.

Rozsiadała się wygodnie w fotelu, kiedy telefon jej klienta zaczął głośno dzwonić.

— Umówiłeś się z kimś jeszcze, misiaczku? — skomentowała wymownie.

Czarnoskóry wyjął wibrującą komórkę z uchwytu i musnął palcem po jej szklanej powierzchni.

— Yo. Czego chcesz właśnie teraz? — powiedział szorstko — Stary, nie tym razem. Czy ja jestem twoją dziwką?! — warknął, po chwili spoglądając z zakłopotaniem na swoją towarzyszkę —  Wpadnę później, jestem zajęty.

Po tych słowach odłożył aparat na swoje miejsce, po czym obrócił głowę w jej stronę.

— Do mnie? — rzucił krótko.

— Gdzie tylko chcesz i jak chcesz. Dzisiaj masz pełen pakiet! — zachichotała, bawiąc się w międzyczasie swoimi niedbale wykonanymi dredami.

***

Po części brzydził się samego siebie. Był taki żałosny, że nawet za stosunek musiał płacić. Czy to był szczyt jego ambicji? Posiadanie milionów na bankowym koncie, mieszkanie w nowoczesnej willi i... korzystanie z usług prostytutek?

— Jak będziesz znowu 'w potrzebie' to wiesz, gdzie mnie szukać —puściła mu oczko latawica chowając zarobione banknoty do biustonosza. Zbliżyła się do niego i musnęła wargami po jego rozgrzanym policzku, po czym odeszła w stronę rozciągającej się alei latarni.

Franklin odjechał z piskiem w stronę śródmieścia. Telefon wskazywał kwadrans po pierwszej. O tej porze Strawberry z pewnością jeszcze nie śpi.

Zaparkował pod jednym z mieszkań w jego rodzimych okolicach. Mieszkał tu Lamar Davis, jego bliski przyjaciel. Od frontowej części mieszkania okna były pouchylane, dzięki czemu muzyka była jeszcze bardziej słyszalna na ulicy. Przed wejściem stało kilka zakapturzonych ludzi opatulonych gęstym, papierosowym dymem.

— Ooo, jest i nasz gość specjalny — odparł kpiąco jeden z nich.

— Pierdol się  — odparł Franklin ściskając mu rękę na powitanie —To jest ta pilna sprawa? — rzucił patrząc na Lamara i jednocześnie zbijając piątki z resztą ekipy.

— Dziwki, koks, rap? Czasem warto powrócić do korzeni, niż siedzieć na swoim tłustym dupsku w kryształowej, pieprzonej restauracji —zarechotał Davis.

Każdy z nich był już mocno odurzony. Niezależnie, czy od alkoholu czy innych używek.

— Tak na poważnie, jedziemy na Grove Street — przerwał jeden z dawnych przyjaciół Franklina i Lamara, Eric. Był niższy przynajmniej o głowę od Clintona, przez co wyglądał jakby kolejny rok powtarzał ostatnią klasę w ogólniaku. W sumie kto wie, czy tak nie było.

—Grove Street? Po jakiego chuja?

—Mam do wyjaśnienia z pewnym frajerem — Lamar ponownie zabrał głos.

— Lamar Davis jedzie na Grove Street wyjaśniać jakiś kutafonów. To może być śmieszny cyrk z czarnuchami w roli głównej — skomentował sarkastycznie poirytowany Clinton — Chcesz żeby cię odjebali, jak tylko wysiądziesz z auta? Przecież ty nawet nie uniesiesz spluwy w tym stanie...

"Trzej wspaniali" | GTA VOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz