"Jesteśmy martwi, głęboko pod wzorem tkanenek, słowo nas karmi każde zasłyszane"
Minęło kolejne kilka dni, i nic.
To jest ta cała depresja? W takim razie, zaburzenia psychiczne nie są tak piękne jak je malują teraz te wszystkie nadęte nastolatki w Sieci. Bo nie czuje się jak piękna modelka siedząca i wpatrująca się w dal ze smutnymi oczami, rozmazanym tuszem do rzęs i ładnie zrobionym kokiem.
To co mnie otacza bardziej przypomina bagno, a to co widzę w lustrze przyprawia mnie o płacz. Przestałam wychodzić, odbierać telefony, pisać. Chyba się poddałam. Przestałam jeść, chciałabym być lepsza, cierpię bezsenność. Mam dość. Żałosne. Odizolowałam się. Wątpię, że ktoś tęskni.
Ból wciąż tkwi we mnie , nie kończy się, jest bezlitosny. Ale to nieźle. Przez niego czuje, że jestem i uświadamia, że wiem, że nie chce być.
Siedzę pod kocem, obejmując rękoma kolana, marząc by uchronić się tak przed złem tego świata. Niestety to tak nie działa. Ten syf otacza nas wszędzie.
Jak już zdążyłam wspomnieć nie wychodzę stąd dłuższy czas, mam dość ludzi. Tego fałszu.
Ten świat jest toksyczny.
Skończyły mi się papierosy. Długo musiałam się przekonywać ale w końcu wstałam, ubrałam się, przywróciłam do porządku i postanawiam wybrać do sklepu.
Jest bardzo zimno, więc wzięłam swój dawno nie zakładany płaszcz.
Znajdując się na chodniku przyspieszam kroku, czując lodowate powietrze na moich policzkach. Idzie zima, więc wiatr coraz mocniej pizga.
Po kilku minutach dochodzę do sklepu, kupuje co zamierzałam. Wychodzę.
Siadam na przystanku. Zaciągam się uwielbianym tytoniem. Skrywam dłoń w kieszeni. Czuje coś ostrego, wyciągam - żyletka. Ciekawe jak dawno temu musiałam ją tu schować. Ciekawe której z mojej kolekcji blizn jest przyczyną.
Kończę palić i zmierzam do mieszkania.
Siadam jak zwykle na parapecie. Może to śmieszne, Ale czuje się tu bardziej wolna. Przypominam sobie o drobiazgu, który odnalazłam.
Wyjmuję żyletke, patrzę na nią jak na zbawienie. Obiecałam sobie... obiecałam, że nigdy więcej tego nie tkne. A jeżeli zrobić by to ostatni raz?
Dlaczego wciąż mam wątpliwości?
Zaczynam muskać swoją rękę żyletką.
Tracę kontrolę... Już po chwili haratam się bez opamiętania. Czuje uwalniające się emocje, i ból towarzyszący temu zjawisku. Brakowało mi tego. Cholernie za tym tęsknilam.
W końcu jestem na tyle spokojna, że precyzyjnie wbijam żyletke z całej siły w nadgarstek, pociągam szybkim ruchem, powtarzam czynność trzy razy. Krew zaczyna spływać po mojej ręce stróżkami. Pierwszy raz odczuwam.. lęk? Czuje jak powieki zaczynają stają się ciężkie, z każdą sekundą słabne. Czuje jak chłód rozchodzi mi się po całym ciele, przechodzi mnie dreszcz kiedy widzę jak po ścianie spływa krew nastepinie tworząca kałuże na posdzce.
Zaczyna dzwonić mi telefon, leży na łóżku, chce odebrać, podnoszę się niezgrabnie, wszytsko jest takie rozmazane...
Upadam na podłogę...