III

8.4K 550 552
                                    

Dzień dopiero się zaczął, a Louis już miał go dość. Z samego rana mdłości wygoniły go z ciepłego łóżka, dodatkowo Jay musiała wcześniej być w pracy i nie mogła go odwieźć, przez co został zmuszony jechać przepełnionym autobusem. Jakby tego było mało czekała go jeszcze wizyta u doktor Williams, gdzie ostatecznie zdecyduje co zrobi. To znaczy, on już to wiedział, jednak dalej miał wątpliwości, czy to dobra decyzja.

Z niezadowoleniem otworzył szafkę i zaczął wyciągać książki, które będą mu potrzebne podczas lekcji. Słyszał, jak co chwilę, ktoś się z nim witał, jednak ten nie odpowiadał. Nie miał nastroju na uśmiechy i bycie miłym. Zatrzasnął szafkę i podskoczył lekko, dopiero teraz zauważając, że ktoś obok niego stoi.

- Jasna cholera – sapnął – Marcel – zmarszczył brwi z frustracji. Jeszcze jego mu brakowało.

- Harry – mruknął, kiedy jego policzki oblały się czerwienią. Poprawił okulary na nosie, nerwową stąpając w miejscu.

- Ta, cokolwiek – prychnął, przyglądając się chłopakowi. Wyglądał jak zawsze nienagannie. Ulizane włosy, biała koszula, kamizelka i eleganckie spodnie – Czego chcesz?

- Dzisiaj masz wizytę – stwierdził niepewnie.

- Tak i co w związku z tym? – założył ramiona na piersi, miał już dość tej rozmowy. Chciał iść do klasy, zająć ostatnią ławkę i przespać całą lekcję.

- Um... - poruszył się niespokojnie – Postanowiłeś co zrobisz?

- Tak – odpowiedział od niechcenia, wzruszając ramionami.

- I? – widział jak zielone oczy są przepełnione strachem, nadzieją i oczekiwaniem.

- Nie twoja sprawa – warknął. Wiedział, że powinien mu powiedzieć. Harry miał do tego prawo, ale jego zły humor nakazał mu być dzisiaj wyjątkowym dupkiem – To moje dziecko i zrobię co zechcę.

- C-co? Co ty mówisz. To nasze dziecko – oczy Stylesa były szeroko otwarte – Proszę p-powiedz mi. Nie zabijesz go, p-prawda? – jego głos się trząsł i wyglądał jakby w każdej chwili mógł się rozpłakać.

- Odpieprz się – chciał wyminąć chłopaka, ale wtedy stało się coś czego nie przewidział. Harry upadł na kolana, po jego policzkach spływały łzy, dolna warga drżała, a w oczach można było dostrzec błaganie.

- P-proszę cię Louis – szlochał – Nie rób tego.

Tomlinson wiedział, że wszyscy im się przyglądają z zainteresowaniem. Czuł się nieswojo, co jeszcze bardziej go wkurzyło.

- Przestań – nakazał klęczącemu chłopakowi, przymykając oczy i głęboko oddychając, aby się uspokoić.

- L-Lou, b-błagam – nie słuchał go. W tej chwili liczyło się tylko życie dziecka.

- Dość – chwycił biceps Harry'ego, podciągając go do góry i wyprowadzając z budynku. Zdezorientowany chłopak podążył za nim, potykając się o własne nogi – Co to miało być? – wycedził przez zęby, pchając wyższego na ścianę budynku, kiedy udali się za szkołę.

- Przepraszam. J-ja po prostu n-nie ch-chcę... – mówił drżącym głosem.

- Nie usunę go – warkną – Szczęśliwy?

Jeszcze nigdy nie wiedział, aby wyraz twarzy kogoś tak szybko się zmienił. W jednej chwili rozpacz, w kolejnej czyste szczęście. Zielone oczy zaczęły błyszczeć. Pulchne usta rozciągnęły się w uśmiechu, a w policzkach pojawiły się dołeczki.

- Naprawdę?

- Tak – mruknął.

- Dziękuję Lou – pisnął, podskakując w miejscu, jakby był nastolatką, która właśnie spotkała swojego idola.

Our childrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz