To była zwykła wigilijna noc. Przynajmniej tak mi się zdawało, ale pozory przeważnie są mylne. Tak było i tym razem, ale nikt się tego nie spodziewał. Nawet sam Chrystus, który się w tą noc narodził kilka tysięcy lat temu nie mógł tego wiedzieć.
Zbliżała się godzina policyjna, każdy próbował się przeciskać po zatłoczonych ulicach naszego małego miasteczka. No ale cóż... średnia klasa czyli tak jakby mieszczanie nigdy nie mieli za wygodnie, ale i tak lepiej niż klasa najniższa. Tamci przeważnie nie meli domów i błagali ludzi aby wzięli ich pod opiekę na okres zimowy, ale przeważnie zostawali odtrącani. Mało było osób o dobrym sercu i rozumiejących że mimo iż są biedniejsi o też ludzie. Wśród tych osób byłam ja. Czternastoletnia Elizabeth Van Allen. Rodzice nie mieli nic przeciwko przyjmowania biednych pod swój dach ale kiedy wybuchła wojna każde odezwanie się, spojrzenie, lub jakikolwiek inny kontakt z osobą wyższej klasy był karany śmiercią. Pomagając mamie w przygotowywaniu skromnej kolacji wigilijnej usłyszałam pukanie do drzwi.
- Spokojnie mamo ja otworze.
- Dobrze ale weź ze sobą tatę, nie wiadomo kto to może być. – mama nie przestając wykonywać swojej czynności zwróciła się do taty – Mark, ktoś pukał idź proszę cię z Liz otworzyć.
- Już...!
Wytarłam ręce i poszłam otworzyć. Przed drzwiami stał wychudzony i cały poraniony staruszek. Na samą myśl o tym co mógł przejść po plecach przeszły mi zimne ciarki. Serce mi się krajało na sam jego widok, ale wiedziałam że jeżeli go wpuszczę będzie kara i to sroga.
- Czy... - nie dokończył. Wiedział czym to grozi, ale widziałam bul w jego oczach.
- Tato postój tu chwilę, zaraz wrócę. – poszłam do kuchni i za chwilę wróciłam z dość sporym bochenkiem chleba.- Proszę, niech pan to weźmie. Nie mamy nic innego ale przynajmniej nie będzie pan głodny.
- Dziękuje dobre dziecko – staruszek mówił z trudem – na pewno zesłał cię Bóg na te ziemię zła, krwi i rozpaczy, ale niech Matka Boska ma cię w opiece.
Po tych słowach poszedł powoli w kierunku lasu. Wróciłam do kuchni myśląc o co w ogóle toczy się wojna. O władzę, terytorium... sama nie wiem i raczej większość tego nie wie ale wojna jest i przez najbliższy czas będzie krzywdzić i rozlewać krew niewinnych ludzi.
- Elizabeth, kochanie zawołaj Petera- z zamyślenia wyrwała mnie mama.
- Już, już idę.
Weszłam na strych tam gdzie przeważnie siedział mój dziewięcioletni brat Peter. Nie wiem co on tam widział że tak bardzo lubił tam siedzieć ale on jest jedną wielką zagadką. Zobaczyłam siedzącego go przy oknie i wpatrującego się w padający śnieg. Podeszłam go cicho od tyłu, wzięłam na ręce i zeszłam z wierzgającym bratem na dół go jadalni. Stół wyglądał zjawiskowo, mimo że był skromny. Nie zastanawiając się podeszłam do stołu i chciałam sięgnąć po pieroga, lecz tata klepnął mnie w ręce.
- A opłatek?
- A tak, opłatek, przepraszam zapomniałam. Jestem niesamowicie głodna.
Wszyscy wzięliśmy po jednym i zaczęliśmy się łamać i składać życzenia. Przeważnie były takie jak co roku czyli zdrowia, szczęścia, dobrych wyników w nauce itd. Nagle do domu wpadli uzbrojeni żołnierze. Nie wiedzieć czemu zaczęli coś krzyczeć do tat ale nie zrozumiałam ani słowa. Byłam w zbyt dużym szoku. Widziałam tylko jak wyprowadzają tatę na on coś do nas mówi, ale nie wiedziałam co. Mama zaczęła płakać i krzyczeć do mnie. Nagle to wszystko dotarło do mojego umysłu. Tata krzyczał żebyśmy uciekali.
- Elizabeth ja idę zapakować najpotrzebniejsze rzeczy a ty weź brata i wyjdźcie tylnym wyjściem – mówiła zapłakana.
Kiwnęłam głową i powiedział Peterowi żeby czekał na mnie przy drzwiach, a ja poszłam wyjrzeć przez okno, ale to co przez nie zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach i nie mogło dotrzeć do mojego mózgu. Żołnierze najpierw pobili tatę a potem do rozstrzelali. Nie mogąc uwierzyć w to co widzę szybko pobiegłam do Petera i razem z mamą wybiegliśmy z domu szybko się od niego oddalając. Biegłyśmy do schronu. Nie wiem po co, ale czułam że tak trzeba. Po mniej więcej godzinie dotarłyśmy do wyznaczonego miejsca. Otworzyłyśmy klapę ukrytą w ziemi i weszłyśmy do środka. Peter płakał, a raczej łzy same mu leciały. Wyglądał jak trup. Jak nic nie czujący i niekontaktujący trup. Wzięłam go na ręce i przytuliłam go. Starałyśmy się znaleźć wolne miejsce pośród ludzi z różnych klas i w końcu zobaczyłam mały wolny skrawek. Poszłyśmy tam i starałyśmy się uspokoić ale to nie było możliwe. Starałam się zapomnieć ten widok. Widok bitego i zabijanego taty. A przecież to miała być taka wspaniała kolacja wigilijna. Wszyscy się staraliśmy. Tata specjalnie poszedł do lasu ubłagać leśniczego aby sprzedał mu choinkę za pół ceny, bo niestety nie mieliśmy za dużo pieniędzy. Starczało tylko na najpotrzebniejsze rzeczy, ale tata obiecał że w te święta będziemy mieli prawdziwą choinkę przy, której usiądziemy i będziemy śpiewać kolędy. A teraz jesteśmy tu, w schronie pełnym ludzi bojących się choć na chwilę wyściubić nos ponad powierzchnię. Zapewne wojsko przyszło nie tylko do nas. Nagle zobaczyłam że wszyscy starają się zebrać w jednym miejscu. Podeszłam powoli i usłyszałam o czym mówili. Chcieli zorganizować wigilię. To było piękne. Jednak w takich momentach wszyscy potrafimy się zjednoczyć, a to dowodziło, że mamy gdzieś ten cały system feudalny.
- Kochani... - odezwała się starsza kobieta, zapewne była z tej samej klasy co ja – wiem, że to może być trudne, ale skoro dzisiaj świętujemy narodziny Zbawiciela odprawmy tą uroczystość tak jam możemy. W prawdzie nie mamy opłatków, ale może każdy z nas coś wziął ze sobą. Możemy przynajmniej zorganizować kolację.
Wszyscy zaczęli się krzątać i wyjmować to co zdołali zabrać. Gdy wyłożyliśmy wszystko na środek okazało się że wcale nie jest tego tak mało, a przynajmniej powinno starczyć dla wszystkich. Powstaliśmy wszyscy abo odmówić modlitwę, a po jej skończeniu zaczęliśmy rozdzielać jedzenie.
- Moi drodzy... - jakiś mężczyzna wyrwał się z tłumu – myślę że wszyscy mamy dosyć tego nikomu niepotrzebnego systemu.
- Tak!- odparliśmy zgodnie.
- Proponuję zorganizować powstanie. Liczę na to, że na pewno nam się uda, bo w wigilijną noc dzieją się niezwykłe rzeczy i marzenia się spełniają. Więc ...
Nie dokończył. Nagle padł na ziemię a z jego ust wypłynęła stróżka krwi. Nikt nie mógł uwierzyć w to co się stało. Po chwili z ciemnego kąta wyłonił się żołnierz. Tylko co on tu robił. Gdy tu przyszliśmy na pewno nigdzie go nie było, a może stał tam cały czas i nasłuchiwał kiedy ma rozpocząć interwencje. Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać we wszystkie strony, ale i tak wiedzieli że nic im to nie da. Z innych zaciemnionych miejsc wyłonili się jeszcze inni mundurowi i zaczęli strzelać jak do bydła. Co chwila widziałam padając ciała. Na podłodze zaczęło robić się jezioro krwi. Spojrzałam na mamę trzymającą Petera i nagle zobaczyłam wymierzony w nich karabin, ale nim zdążyłam cokolwiek zrobić było już za późno. Poczułam w skroni przeszywający ból i wiedział co to znaczy. A to miała być najwspanialsza wigilia. A okazała się tą ostatnią.
YOU ARE READING
Another land
Short StoryJest to zbiór historii totalnie ze sobą nie powiązanych. Miłej lektury.