Rozdział 1

12.4K 394 16
                                    

DUSTIN
Odłożyłem ostatnią książkę i zatrzasnąłem szafkę. Chciałem, jak najszybciej stąd wyjść.
Spojrzałem na przeszkloną ścianę, która oddzielała hol główny od korytarza.
I krew ścięła mi się w żyłach.
Chryste Panie! To znowu ona. Rozejrzałem się szybko dookoła w poszukiwaniu potencjalnej kryjówki.
Wskoczyłem do składzika na miotły, o mało co nie zwalając jakiejś półki z telergentami do mycia podług. Miałem ochotę ucałować po nogach osobę, która zostawiła go otwartego. Gdyby ona mnie zauważyła... miałbym kolejną godzinę z głowy.
Szybko zamknąłem za sobą drzwi i przystawiłem ucho w oczekiwaniu. Ktoś chwycił za klamkę.
Przytrzymałem ją mocno.
Błagam, jeżeli to ona niech pomysli, że mnie tu nie ma i sobie pójdzie.
Ktoś mocno za nią szarpnął. To możliwe, żeby miała tyle siły?
-Stary, jeśli tam jesteś, wyłaź - usłyszałem zagłuszony głos mojego przyjaciela - Lucasa.
Z westchnieniem ulgi puściłem klamkę i otworzyłem drzwi.
Mój przyjaciel spoglądał na mnie, jak na kompletnego idiotę. Zresztą chyba nim byłem.
-Co ty robisz w składziku na miotły? - zapytał z niedowierzaniem.
-A jak myślisz? - spojrzałem na niego wymownie.
-Znowu Megan?
Przytaknąłem.
-Musi istnieć jakiś sposób, żeby się jej pozbyć - mruknąłem sam do siebie. - Zwykłe sposoby nie działają...
-Musisz wymyślić coś niestandardowego - polecił.
-Co ty nie powiesz.
-Chodź, idziemy, a nie sterczymy tu jak idioci - stwierdził.
Skinąłem głową i ruszyłem, zrównując się z nim.
***
Usiadłem na krześle obok Lucasa. Siedzieliśmy u niego w domu, jak często po szkole.
-To, co z tym zamierzasz zrobić? - zapytał.
-Nie mam pojęcia. Próbowałem już przecież wszystkiego - oparłem głowę na dłoniach, kładąc łokcie na białym stole.
Ten cyrk trwał od jakichś dwóch miesięcy. Dwa miesiące temu, czyli w styczniu jakoś krótko po Sylwestrze, Megan Parkerson podeszła do mnie na przerwie i jak gdyby nigdy nic oznajmiła mi, że jej się podobam. Postawiło mnie to w dość niezręcznej sytuacji. Najdelikatniej, jak potrafiłem dałem jej kosza. Ona jednak nie dawała za wygraną. Stała się moim osobistym wrzodem na dupie. Próbowałem wszystkiego. Ośmieszałem ją, ignorowałem. Byłem chamski, wredny. Starałem się, żeby o mnie zapomniała.
A ona nic. Jak grochem o ścianę. Oznajmiła mi, że jestem jej postanowieniem noworocznym. Zaśmiałem się jej w twarz. Ona nic. Trzeba było przejść do brutalniejszych środków.
-Pomyśl, gdybyś był dziewczyną, co by cię zniechęciło do chłopaka?
-Nieczułość, arogancja...
-Próbowałeś. Ona jest robokopem. Nie zniechęci się. Pewnie chce ci zabrać mózg - stwierdził.
-Jasne...
-Weź złam jej rękę... albo coś...
-Luc, proszę cię. Mam jej złamać rękę? Potem pewnie udawałaby umierającą, żebym potem mógł zostać jej księciem na białym koniu - skrzywiłem się na tą myśl.
Czasami (czytaj: ostatnio coraz częściej) żałowałem, że mam intensywnie ciemnozielone oczy i ciemnoblond, podchodzące pod jasny brąz włosy. Od zawsze miałem własne życie i nikt się nie wtrącał.
-Albo... - zaczął Lucas - zróbmy coś, przez co przestałbyś się jej podobać.
Już się bałem.
-Cielawe co?
-Poharatajmy ci tę twoją twarzyczkę - zaproponował.
-Ty chyba na głowę upadłeś! - oburzyłem się. - Wiesz, jak ostatnio skończyło się...
-Warto...
Ding! Dong!
Usłyszeliśmy dźwięk oznaczający przybycie kogoś.
-O! To pewnie Sally! - Luc od razu zerwał się z krzesła.
Jeżeli rzeczywiście była to jego dziewczyna, będzie trzeba się zbierać.
Wyszedłem do wyjścia w momencie, gdy oni wracali do kuchni.
-Hejka Dustin - przywitała mnie rudowłosa Sally, uśmiechając się promiennie, jak to zawsze ona.
-Hej. Ja już właściwie będę lecieć - oznajmiłem.
-Dus, dopiero przyjechaliśmy. Mieliśmy jeszcze wymyślić...
-Dzięki stary - położyłem rękę na jego ramieniu. - Coś wymyślę sam. Do jutra - powiedziałem wymijając go i podszedłem do drzwi.
-Będziesz jutro tak, jak zawsze? - zapytał, kiedy miałem przekroczyć próg.
-Jasne - powiedziałem i zamknąłem za sobą drzwi.
Doszedłem do samochodu, idąc krótkim chodnikiem. Wsiadłem i odjechałem w stronę domu.

ELLIE
-ETHAN!? - wrzasłam. - Co to, do cholery jest?!
Podeszłam do pokoju mojego brata trzymając między palcem wskazującym, a kciukiem czerwone stringi.
-To nie twoje? - zdziwił się.
-Czy twoim zdaniem ja zostawiam swoje stringi, których zresztą nie posiadam, na kanapie w salonie? - zagrzmiałam.
-Ups... to... nie no bo wczoraj była u mnie taka jedna...
-I uprawialiście seks w salonie?! - otworzyłam szerzej oczy zszokowana.
-Nie było nikogo.
-Bierz to - rzuciłam stringi na środek jego pokoju. - Błagam cię. Co byś zrobił, gdybym ja przyszła z jakimś chłopakiem i tak zrobiła?
-Znalazłbym go i powiesił za jaja, za wykorzystywanie mojej młodszej siostry - odparł jak gdyby nigdy nic.
Westchnął i wycofałam się na korytarz.
Tak to jest, jak twoim starszym btarem jest tak zwany szkolny Bad Boy.
***
Następnego dnia w szkole, jak zwykle unikałam mojego brata. Pomimo tego, że wszyscy wiedzieli, iż jestem jego siostrą, to niektóre dziewczyny i tak krzywo na mnie patrzyły, kiedy Ethan czasami mnie przyjacielsko przytulał, jak brat siostrę.
Weszłam do sali od angielskiego i zajęłam miejsce obok Mel.
-Hejka, co tam? - zagadałam.
Podniosła na mnie wzrok i rozpromieniła się od razu.
-Cześć, już się bałam, że cię dzisiaj nie będzie - odetchnęła z ulgą i przymknęła na chwilę swoje szare oczy. - I co tam u ciebie?
-W ogóle nic nie mów. Wiesz, co wczoraj znalazłam w salonie na kanapie?
-Yyy... czekaj... czekaj... Umięśnionego przystojniaka?
-Nie - pokręciłam głową. - Nikt nie odważyłby się tego zrobić.
-Hmm... czyli co?
-Czerwone stringi, wyobraź sobie.
-Ty nie masz stringów - zauważyła słusznie z podejrzliwą miną.
-Właśnie. Jak myślisz, skąd się tam wzięły?
-Nie! - otworzyła szeroko oczy.
-Tak, tak.
-Nigdy więcej nie usiąde na tej kanapie.
-Chyba powiem rodzicom, żeby ją wymienili - mruknęłam.
-Hmm... to dzisiaj nocka u ciebie?
-Możemy, ale nie byłabym pewna, czy on znowu kogoś nie przyprowadzi. To słychać...
-A wasi rodzice? Kiedy wracają?
-Nie pamiętam nawet. Tata zabrał mamę gdzieś dalej. Boi się, że poroni, jak będzie się przemęczać...
Moja mama była w piątym miesiącu ciąży. Trochę to ryzykowne, żeby w wieku trzydziestu sześciu lat zachodzić w ciążę, ale jak to moja mama przyznała - to była wpadka. W sumie to i tak nie najgorzej, Ethana urodziła w wieku osiemnastu lat, mnie kiedy miała dwadzieścia. Pomimo tego i tak została dobrze opłacalnym psychologiem. Za co jestem pełna podziwu dla niej.
-Takiego męża, jak twój tata, to ze świecą szukać - podsumowała.
Uśmiechnęłam się na to.
Nastała chwila ciszy. Zapatrzyłam się za okno. Słońce świeciło mi prosto w twarz. Pomyślałam, że i tak było sporo szczęścia z tymi gatkami od Ethana. Nie daj Boże jeszcze mama by wróciła i je znalazła. Na miejscu dostałaby zawału i poroniła. A ja zamierzałam doczekać się młodszej siostrzyczki/młodego braciszka. Uwielbiałam małe dzieci.
W tym momecie do sali ze swoim wrodzonym wdziękiem weszła pani Lourene.
-Witam was, moi drodzy - zaczęła. - Postanowiliśmy wprowadzić pewien projekt. Ma on na celu integrowanie uczniów w różnym wieku...
Rozległy się pytania, westchnienia i okrzyki niezadowolenia.
-Spokojnie, spokojnie - uciszała. - Wszystko jest dopiero w początkowej fazie. Ale mogę wam powiedzieć, że odbędzie się to na zasadzie losowania. Dyrektor będzie losował po dwie osoby, które będą miały ze sobą współpracować.
-Na czym będzie polegała współpraca? - zapytał ktoś.
-Możliwe, że dostaniecie zadanie do zrobienia.
Cholera. Pewnie trafi mi się gburowaty ktoś, znając moje szczęście. Nawet nie liczyłam, że trafię na Mel.
I nawet nie byłam świadoma, jakich problemów mi to przyniesie.

Przypadkowy plan (pierwsza i druga część)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz