– No... dobra, mogę z tobą pójść – powiedziała w końcu Fabring, mrużąc lekko oczy. Szeroki uśmiech Fenticka nie do końca się jej podobał.
– Fantastycznie – chłopak lekko podskoczył, a potem pociągnął ją za sobą – Zarzuć na głowę kaptur, dobrze ci radzę, księżniczko Klejnotu Północy – poradził, zarzucając materiał na gęstą czuprynę.
Fabring również zasłoniła głowę, z doświadczenia wiedząc, że takich uwag z ust Fenticka trzeba słuchać i respektować jak dekalogu.
Po chwili szybkiego marszu przez ciemne ulice, zobaczyła dokąd ciągnie ją przyjaciel – przed nimi zamajaczyła brama do Żebraczego Gniazda.
Jasna cholera, co on znowu kombinuje? – zamajaczyło w myślach Fabring.
W Neverwinter były cztery dzielnice, poza najbardziej obleganym centrum: Doki, Czarnystaw, Półwysep i Żebracze Gniazdo.
Pierwsza z dzielnic, jak sama nazwa wskazuje, należała do żeglarzy, jednak nie brakowało w niej bandytów i piratów, jak zresztą w całym mieście.
Czarnystaw Fabring znała tylko z opowieści o bogatych, snobowatych szlachcicach, którzy niewiele płacili za ochronę własnego tyłka – ale wciąż coś, prawda? W Neverwinter "niewiele" nigdy nie równało się do "prawie nic", a raczej do "kolejny krok do ucieczki z tej dziury".
Półwysep nie był czymś specjalnym, mieszkali tam zupełnie przeciętni ludzie, bez wielkiego majątku, więc nie stanowili ani ciekawego celu dla złodziei, ani dobrych pracodawców dla najemników. Ale czasem zdarzało się, że jakiś zapomniany człowiek z Półwyspu wynajdywał pieniądze na ochroniarza, więc Fabring zrozumiałaby, gdyby Fentick prowadził ją właśnie ten.
Ale nie do Żebraczego Gniazda.
Już po samej nazwie dzielnicy, nadanej dawno temu, przez złośliwców z Czarnystawu, każdy głupi potrafiłby stwierdzić, że nikt, kto ma więcej niż sto sztuk złota w sakiewce (co nie stanowiło wielkiej sumy, nawet w czasach Fabring) nie powinien się tam pokazywać. W Źebraczym Gnieździe mieszkali ludzie z najgłębszego dna społecznego. W czasie epidemii Wyjącej to właśnie tam było najwięcej ofiar, no i, oczywiście, całkiem sporo zombie, ale to całkiem inna i długa historia, nie związana z Fabring i Fentickiem.
Złodziej zatrzymał się kilka metrów przed bramą, w cieniu jakiegoś domu, żeby wartownik nie mógł ich zobaczyć. Poruszanie się między dzielnicami nie było zakazane, no, chyba, że w nocy.
– Gdy będzie robił obchód w lewo, my prześlizgniemy się jak najbliżej tej ściany. Możesz rzucić Cień?
Fabring zamknęła oczy i po chwili stanęła w wymyślonym pokoju. Jako mała dziewczynka ucząca się podstaw magii musiała wyobrazić sobie pokój z trzema drzwiami – jedne prowadziły to wspomnień, chowanych przed innymi, drugie otwierały ją na inne umysły, a trzecie skrywały całą jej magię. Jej sylwetka ruszyła do ostatnich drzwi i otworzyła je. Za drewnianą powierzchnią skrzyła się niewielka kula białego światła.
– Powinno wystarczyć na Cień – odparła Fabring, prowadząc trochę mocy do swoich rąk i rzucając zaklęcie.
Jako paladynka, Fabring opanowała kilka prostszych czarów. Rzucenie ich zajmowało jej więcej czasu niż czarodziejowi, ale i tak było to bardzo przydatne. Cień był po prostu słabszą wersją Niewidzialności i zarazem jedynym zaklęciem kryjącym, jakie Fabring, przy swojej niezbyt pokaźnej mocy, mogła rzucić. Cień działał tylko w nocy i tylko, gdy chodziło się w cieniu. Jeden fałszywy ruch i po zaklęciu. Gdy ktoś raz cię zobaczył, to po zaklęciu zostawały tylko cienkie nitki mocy widoczne dla władających magią, powoli znikające w ciemności.
CZYTASZ
Noce Neverwinter | Wolno Pisane
FantasyOd czasu epidemii Wyjącej Śmierci, która wybuchła ponad dwieście lat temu, nad Neverwinter, miastem dawniej zwanym Klejnotem Północy, zawisły ciemne chmury. Ludzie są wobec siebie nieufni i podejrzliwie podchodzą do władz i straży miasta. Jedyne, na...