Trudno mi powiedzieć, dlaczego właściwie spisuję te słowa. Może jestem sentymentalną starą kobietą, która ciągle rozpamiętuje przeszłość? Może potrzebuję po prostu czegoś, by zająć ręce? A może zwyczajnie chcę pokazać jak bardzo on zmienił moje życie? Albo jak to, co robimy, nasze czyny i historie wpływają na innych, nawet długo po tym jak odejdziemy? Jak egzystencja każdego z nas ma znaczenie, nawet jeżeli sami nie zawsze to dostrzegamy? Jak jakaś drobna rzecz, jeden mały gest, jedno zdanie może zmienić czyjś los nawet dziesiątki, setki lat później?
Jednak trochę się rozpędziłam. Każdą historię trzeba przecież zacząć od przedstawienia się. Na imię mi Élise. A to jest historia mojego życia, a przede wszystkim tego, co znalazłam głęboko w podziemiach paryskiej opery.
Zacznijmy jednak od początku, inaczej nie zrozumiesz. Przyszłam na świat w zachodniej Francji, w mieście La Rochelle. Moje dzieciństwo było naprawdę szczęśliwe. Miałam kochających rodziców, którzy troszczyli się o mnie, w domu nigdy niczego nie brakowało, a w moim życiu królowała muzyka. Słyszałam ją wszędzie, nawet w najdrobniejszych rzeczach. Nigdy niczego bardziej nie kochałam od śpiewu i to zawsze z nim wiązałam swoją przyszłość. Moja babcia wiedziała o tym. Była kiedyś primabaleriną i rozumiała, co mam na myśli. Pewnie dlatego spędzałam z nią tyle czasu. Nadal doskonale pamiętam długie godziny, które spędziłam z nią na nauce tańca. Zmarła, gdy miałam piętnaście lat - jedyna ciemniejsza karta mojego dzieciństwa. Umierając, zostawiła mi w spadku wszystko co miała. Planowałam, że gdy dorosnę użyję tych pieniędzy, by zostać znaną na całym świecie śpiewaczką operową. Bez względu na wszystko, to były piękne czasy. Byłam wtedy taka pełna życia... Moje teraz posiwiałe loki lśniły czernią, gdy tańczyłam wśród jesiennych liści w ogrodzie, moje szare oczy patrzyły na świat z zachwytem i niewinnością, a mój umysł pełen był marzeń i planów.
I wtedy, w dniu, w którym ukończyłam szkołę, mój perfekcyjny świat legł w gruzach. Piękna, mydlana bańka moich marzeń pękła i brutalnie obudziłam się z tego słodkiego snu, w którym żyłam.
Wracałyśmy samochodem do domu - tylko mama i ja. Doszło do wypadku. Do dzisiaj pamiętam huk, przerażenie, ból, powoli pełznące w moim kierunku płomienie i zapach krwi. To nie była nasza wina... ale śmierć nie pyta o to, kto zawinił. Tamtego dnia moja matka opuściła mnie na zawsze, ogień poparzył skórę mojego brzucha, zmieniając ją trwale w jedną wielką, poskręcaną bliznę, a ja straciłam moją muzykę. Nie potrafiłam już śpiewać. Otaczające mnie powietrze nie niosło już ze sobą tysiąca melodii. Z moich ust nie była już w stanie wydobyć się ani jedna nuta.
Został mi jedynie mój ojciec. Wydawałoby się, że te wydarzenia powinny nas do siebie zbliżyć, ale... stało się coś odwrotnego. Mój ojciec kompletnie przytłoczony żalem, zapomniał, że wciąż ma mnie. Nie potrafił spojrzeć w moją, tak podobną do matki twarz. W jego oczach zawsze widziałam to pytanie, to ciche oskarżenie, za które sam prawdopodobnie się nienawidził. Dlaczego z was dwóch to akurat ty przeżyłaś, a nie ona? Nawet nie pomyślał o tym, że ja też rozpaczam, że potrzebuję go. Każde z nas pogrążyło się więc we własnej żałobie i odwróciło się od drugiego. Każde z nas cierpiało samotnie. Dom, dotąd pełen radości i śmiechu, stał się zimny i pusty, a jedynym co go wypełniało były gorycz i oskarżenia.
W końcu, gdy zaczął nalegać bym zrezygnowała z marzeń o muzyce i wykorzystała pieniądze babci na usunięcie blizny - coś we mnie pękło. Tamtego dnia oboje wyrzuciliśmy z siebie wszystko, co mieliśmy drugiemu do zarzucenia, oboje krzyczeliśmy rzeczy, których tak naprawdę żadne z nas nie miało na myśli, oboje powiedzieliśmy wtedy o kilka słów za dużo. Gdy padło ostatnie zdanie i w domu dźwięczała jedynie cisza, pobiegłam do swojego pokoju. Wiem, że tamtego dnia nie płakałam samotnie.
CZYTASZ
Słowa na Papierze
FanfictionUpiór w Operze - Czy coś tak mało znaczącego jak dziennik może odmienić czyjeś życie? I to na dodatek po tylu dziesięcioleciach od śmierci osoby, do której należał?