Rozdział 2

133 17 3
                                    

And I've been so caught up in my job, didn't see what's going on

And now I know, I'm better sleeping on my own

Culley

Siedziałem na twardej kanapie w salonie i masowałem skroń, próbując uśmierzyć ból głowy. Światło wpadające przez ogromne okna wszystko umożliwiało. Czułem się tak po kłótni z ojcem. Być może nikt z nas nie wygrał, ale jego gniew był na tyle silny, by pozostawić mnie w takim stanie. Nie podobało mi się to. W Niebie powinniśmy odczuwać dobro, błogość, a nie cholerne migreny! To wszystko było zupełnie inne od wszelakich wyobrażeń na temat miejsca, gdzie się znajdujemy oraz nas samych. Mówi się o harmonii, pięknie i spokoju. O istotach żyjących w zgodzie bez problemów. W rzeczywistości jest nieco inaczej. Szczególnie, gdy mówimy o braku sporów czy sprzeczek. Z resztą widać to na moim przykładzie chyba najlepiej. Poza tym mój ojciec przechodził kryzys wieku średniego. Po ilu latach? Dwóch tysiącach? Coś koło tego. Ja mając zaledwie dwadzieścia, nie miałem prawa mieć własnego zdania. No tak... Ale też nie zamierzałem być wiecznie na sługach Pana. Być może aniołowie czują to w sercu, to jest ich przeznaczeniem, ale ja byłem daleko do miłosiernej istoty. Niestety. Nie żyłem w przekonaniu, że mógłbym wytrzymać tu wieki. Chciałem zejść na dół. Tam nikt nie mógł mnie ograniczać. Tyle ciekawych rzeczy, miejsc czekało. Byłem wręcz zaintrygowany ludzkimi sprawami. Tym, co tworzą i tym kim są. Nie żyją wiecznie, więc starają się wykorzystywać każdą chwilę jak najlepiej. To jest właściwie największa różnica między człowiekiem a aniołem. My mamy bardzo dużo czasu. Wręcz nieskończoność. Niebo nie ma granic. Czy istnieje nas tu dużo? O dziwo nie. Są archaniołowie. Ci, którzy byli przy Bogu prawie od początku stworzenia świata. Potem są aniołowie niższej rangi. Czyli ja. Stworzony przez Uriela i moją matkę, anielicę. Aniołów niższej rangi wcale nie było tak dużo. Poza tym wielu z nich zostało wygnanych z Nieba. Żyją na Ziemi i nazywają się Upadłymi.

– Culley? – usłyszałem delikatny głos matki.

Westchnąłem i spojrzałem w stronę drzwi. Pojawiła się w progu. Miała na sobie białą sukienkę. Była niska, ale zgrabna. Przeważnie jej uśmiech odganiał problemy. Elaine była pozytywną osoba i nie kryła się z tym. Dla niej wszystko było piękne, radosne. Podejście praktycznie każdego w Niebie. Mama była stosunkowo młoda w porównaniu do ojca. Do tego zatrzymała się na wyglądzie trzydziestolatki. O czym my mówiliśmy? Tak, wiedziałem jak wyglądają ludzie. Byłem Aniołem. Moja wiedza mogła być naprawdę nieograniczona.

– Tak, mamo? – odparłem spokojnie, posyłając kobiecie łagodne spojrzenie.

– Kłóciłeś się z ojcem? – podeszła bliżej. Ona miała jakieś czujniki? Zawsze wiedziała najlepiej, chociaż dzisiaj od rana nie było jej w domu.

– Można tak powiedzieć... – westchnąłem, starając się pozostać niewzruszony emocjonalnie, lecz złość i podenerwowanie chciały rozerwać moją maskę.

– Culley, nie możesz go denerwować takimi głupotami. Nie wiem co się z tobą ostatnio dzieje, ale zastanów się nad tym. Poważnie – poklepała mnie po ramieniu i westchnęła.

Delikatną dłoń przyłożyła do mego czoła. Minęło kilka sekund, a ból ustał. Poczułem ogromną ulgę, dziękując w duchu, że mama posiadała dar.

– Pomyślę. A teraz pozwól, że pójdę do swojego pokoju. Chce pobyć sam –powiedziałem, lekko ściskając gładką rękę rodzicielki.

– Culley... – zaczęła, ale już mnie to nie interesowało.

Wstałem i ruszyłem na górę. Nie odwołam ten decyzji. Nie ma dla mnie miejsca w Niebie.

~*~

Long Way Down |Sequel 365Days|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz