Rozdział 8

67 13 3
                                    

Lullaby

Okropny ból, przeszywający moje ciało, nasilał się z każdą chwilą. Ledwo łapałam oddech. To uczucie można było porównać do rozrywania, rozciągania. Zaciskałam zęby, jęcząc i płacząc. Mokre włosy kleiły mi się do czoła. I mimo tego wszystkiego, to była najlepsza chwila w moim życiu.

– Weź oddech i jeszcze raz – słowa lekarki były szumem, jakbym słyszała je gdzieś z oddali.

Ściskając rękę mamy, błagam w myślach o koniec. Nie miałam już siły. Poród zaczął się w dzień, była to sobota. Akurat pomagałam Thomasowi odrabiać lekcje. Podniosłam się po telefon, gdy dostałam pierwszy skurcz. Potem, gdy mama wpadła do salonu, słysząc mój krzyk, obie wiedziałyśmy, że już się zaczęło. Wszystko szło jak należy. Karetka, uspokajające słowa, przygotowanie... W czasie tego do głowy przebiła mi się myśl o Louisie. Będzie dobrze, bo on nad nami czuwał. Może go nie czułam, ale wiedziałam, że był obok. Ta świadomość dodawała mi ogromnej siły i motywacji. Chociaż byłam wyczerpana.

Płacz rozległ się pięć minut po siedemnastej. Odetchnęłam głęboko, opadając bez sił. Uśmiechnęłam się pod nosem, chyba dałam radę. Niedługo później położna pochyliła się nade mną i powoli podała maleństwo. Moja córeczka była przepięknym dzieckiem, nie widziałam też w niej niczego, co mogłoby być dziwne dla... ludzi.

– Witaj na świecie, Lallie Tomlinson – szepnęłam, a ona zacisnęła rączkę na moim palcu.

Uśmiechnęłam się, tuląc ją bardzo delikatnie. Byłam dumna i cholernie szczęśliwa, trzymając w ramionach dzieło moje i Louisa. Trzymałam półanioła i widok mojej córki nieróżniącej się od człowieka, uspokajał mnie. Była wyjątkowa, czułam to od pierwszej chwili. Tak chyba uważała każda matka, lecz w moim dziecku to było prawdziwe. Przecież nie była zwykłym człowiekiem. Jej dusza w połowie stanowiła część nieba, którą podarował jej ojciec. Nie wyobrażałam sobie, że moje życie potoczy się w taki sposób, w tak niezrozumiały i przedziwny, ale nigdy nie cofnęłabym czasu. To wszystko co się stało, pozwoliło mi stać się silniejszą, mądrzejszą i szczęśliwą. Nauczyłam się mocno trzymać nadziei. Czasem nadzieja zwalcza więcej niż jakikolwiek lek.

Spojrzałam zmęczonym wzrokiem na mamę, a ona uśmiechnęła się ciepło. W tym momencie jej wsparcie było nie do opisania. Dodała mi siły i po długich godzinach, urodziłam najpiękniejszą dziewczynkę na ziemi i w niebie.

~*~

Minęło kilka godzin, trwały też badania, spałam... Ale gdy już dostałam moje dziecko, nie mogłam się na nie napatrzeć. Lallie leżała w moich ramionach i słodko spała. Chyba każda matka czuje w takiej chwili rozpierające szczęście. Mimo trosk i kłopotów, nic nie przygasza radości z narodzin dziecka. Wszystko zganiało zmęczenie na dalsze tory. Gdy dowiedziałam się, że Lallie jest okazem zdrowia, kolejne zmartwienie prysło jak bańka mydlana. Na dodatek wydawała się bardzo spokojnym maleństwem.

Poprosiłam mamę i brata, żeby wrócili do domu i odpoczęli. Sytuacja była opanowana, nie chciałam ich tu przetrzymywać. To była bardzo długa sobota z ogromnymi wrażeniami, ale szczęśliwym finałem. Podziwiałam córkę, coraz bardziej upewniając się w fakcie, że była podobna do Louisa. Nosek był na to największym dowodem. Chciałabym wiedzieć, co teraz czuje, czy się cieszy, a jeśli tak, to chciałabym zobaczyć jego uśmiech, sięgający oczu. Brakowało mi go tutaj z nami. Nie miałam pojęcia ile jeszcze mam czekać, ale on wróci, w odpowiednim momencie.

Dotknęłam ustami czoła mojej dziewczynki, na co od razu się poruszyła, ale nie obudziła. Próbowałam dojrzeć w niej coś nadzwyczajnego i wciąż nic takiego nie wpadało mi w oczy. Była półaniołem, więc czym się odróżniała? Była nieśmiertelna? Jej serce biło, ale może to nie miało znaczenia. Miała skrzydła? Tego nie wiedziałam. Skrzydła Louisa też nie były tak po prostu widoczne. Jakaś mała obawa wciąż siedziała w moim sercu. Nie miałam pojęcia czego mogę się spodziewać po własnym dziecku, ale moim zadaniem była ochrona Lallie.

Long Way Down |Sequel 365Days|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz