1

510 52 4
                                    

Dzień 1

|South|

Nazywam się... W sumie nieważne. Moje imię już nic dla mnie nie znaczy, jestem całkowicie kim innym. Liczy się, że wreszcie opuszczam miejsce, które mnie przeraża. Czy czuję się wolna? Oczywiście, że nie, moje demony są że mną, w mojej głowie. Jednak powracam do ludzi, znów zagramy w grę, tym razem na moich zasadach. Patrzę na burzowe chmury na niebie, myślę, że będzie padać. Obok mnie stoi mama, trzyma moją walizkę. Stoimy na schodach ogromnego budynku.

- Już czas South Marry, wracamy do domu. - mówi spokojnym tonem, jak do swoich pacjentów.

Nabieram gwałtownie powietrza. Wiatr rozwiewa moje jasne włosy, które znacznie urosły.

-Tak, powinnyśmy już iść- mówię przytłumionym głosem.

Leki, to ich wina, przez nie czuję się otępiała. Dopiero teraz zwracam uwagę na to, że mama użyła pełnego imienia. Nie mam zielonego pojęcia skąd się wzięło pierwsze, czyli South. Oznacza kierunek geograficzny, zwykłe południe, może się wtedy urodziłam. Chwytam mamę za rękę, jak mała dziewczynka, a ona ją ściska. Chcę dodać mi siły i dziękuję z to Bogu. Schodzimy razem po schodach,kierując się do naszego samochodu. Nie wiem dlaczego nie ma z nami ojca, a może nie chcę wiedzieć.

- Alec jest w domu? Wrócił? - zadaję pełne nadziei pytanie, chodź nie słychać jej w moim głosie.

Przez te cztery miesiące tak bardzo za nim tęskniłam. Za moim starszym braciszkiem, chociaż nie wiem, czy mogę go tak nazywać.

- Tak, kochanie, wrócił. Wszyscy jesteśmy tu dla ciebie, będzie cię chronił. - mówi to tak zwyczajnie, ale czy ja potrzebuję ochrony?

Przed czym oni chcą mnie zabezpieczyć? Te pytania pojawiają się w mojej głowie, a odpowiedź nasuwa się sama. I w tym samym momencie na ziemię zaczynają spadać pierwsze krople deszczu, a na niebie pojawia się pierwsza błyskawica, która przecina niebo. Są tu, wszyscy razem, ponieważ dziś opuszczam szpital psychiatryczny w Denver.


|North|

To było do mnie podobne. Nawet na rozpoczęcie roku szkolnego nie potrafiłam przyjść punktualnie. Kto normalny organizuje pierwszy dzień szkoły po wakacjach o ósmej rano? W tej szkole nic nie było normalne. Pewnie połowa uczniów i tak nie przyjdzie. Mogłam postąpić podobnie, ale nie chciałam po raz kolejny kłócić się z mamą. Wytrzymam to. Cieszył mnie jedynie fakt, że było dość chłodno i mogłam zakryć tą okropną koszulę swetrem. Gdy dotarłam pod szkolną bramę, zaczęłam obsesyjnie szukać swojej paczki papierosów. Miałam jeszcze kilka minut do spotkania z wychowawczynią mojej klasy. W tej szkole trzeba jakoś dbać o swoją pozycję. Grzeczne dziewczynki nie mają tutaj życia. Nienawidziłam tego miejsca. Patologiczna szkoła, która jeszcze bardziej podkreślała to, że jestem biedna i mieszkam w gorszej części Denver. Szukałam w torebce tych cholernych fajek, ale jedyne, na co natrafiłam to paczka chusteczek. Spojrzałam z zazdrością w kierunku kółka wzajemnej adoracji. Stało tam kilka osób ze szkoły, jak i tych starczych ode mnie i tych z nowego rocznika. To właśnie tutaj, przed murami szkoły, wszyscy palili na przerwach papierosy. Nikt nie wahał się, żeby zapalić na szkolnym korytarzu, ale tutaj było o wiele przyjemniej. Mój wzrok uchwycił Sean Jefferson, który od razu posłał mi swój uwodzicielski uśmieszek. Skinął do mnie głową, żebym do nich podeszła i wyciągnął w moim kierunku paczkę fajek. Musiałam wykorzystać tę okazję, więc bez zastanowienia do niego podeszłam i wzięłam jednego papierosa. Jefferson był takim idiotą, że musiał mi odpalić tę głupią fajkę, jakbym była jakaś upośledzona i nie potrafiła się obsługiwać zwykłą zapalniczką. W podziękowaniu skinęłam głową i ruszyłam w kierunku szkoły.

- Hej! - zawołał za mną. - Nie jestem fundacją charytatywną! Myślałem, że...

Nie pozwoliłam mu dokończyć.

- Na fundacje raczej mi nie wyglądasz, ale na frajera owszem.

Posłałam mu niewinny uśmieszek, po czym zaciągnęłam się dymem i pomaszerowałam do szkoły. Usłyszałam tylko głośny śmiech Kevina, który również był stałym bywalcem szkolnej palarni. Jefferson chyba nie wiedział, że nie należałam do grupki dziewczyn, które za papierosa odwdzięczają się chłopakom w kiblu. Jestem North, a nie jakaś popieprzona panienka.


***

Opowiadanie jest napisane przeze mnie (Nika) oraz Buuu. Jesteśmy ciekawe czy zgadniecie, która z nas pisze którą perspektywę. Piszcie w komentarzach jak uważacie. Może uda wam się rozpoznać nasze style. :)

Kolejny rozdział już niedługo. Liczymy na wasze opinie, więc komentujcie, lajkujcie itd. :)


Nika oraz Buuu

Reflection MirrorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz