Część 3

32 11 1
                                    

– Który dzisiaj jest?– Wykrzyczałem gorączkowo, przerywając rozmowę tym...ludziom.
– Czterdziesty pierwszy dzień roku trzy tysiące trzysta dwudziestego pierwszego.– Czas stanął w miejscu. Moje oczy zrobiły się w tej chwili prawie tak ogromne jak ich.
– Nie, to niemożliwe...– Szukałem w głowie jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia.– Ja...urodziłem się w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym siódmym! To niemożliwe!– Szeptałem gorączkowo, oni zaś pokręcili głowami, jakbym nic nie rozumiał.
– Wiemy kiedy się urodziłeś...i kiedy zginąłeś. Było to w dwa tysiące piętnastym roku.– Co? To się robi coraz dziwniejsze...zginąłem? Pamiętam moment wypadku...a potem już nic, aż do teraz. – Na podstawie kodu DNA udało nam się jednak odtworzyć ciebie i twoje ciało w celach badawczych.– Chryste...czy to może być prawda? Jeżeli tak to można powiedzieć że ci...ludzie mnie wskrzesili. Czy to w ogóle możliwe? Jakiś cichutki głosik w głowie przypomniał mi który to rok... kto wie, może i tak.
– Ale muszę przyznać że bardzo różnisz się od przeciętnego człowieka...- Podsumował biały patrząc na mnie jak na eksponat w muzeum, a we mnie znów zawrzał gniew.
– Ja? Ja się różnię? Ty pieprzony ufoludzie, nie masz pojęcia jak wygląda prawdziwy człowiek!– Wykrzyczałem swój gniew, choć wątpię by którykolwiek z nich rozumiał o co mi chodziło... Nagle znowu poczułem znajome mrowienie w kończynach i po kilku sekundach...mogłem już się poruszać. Zrezygnowałem z natychmiastowego ataku na tych niby-ludzi, zamiast tego usiadłem na kozetce i rozmasowałem zbolałe członki.
– Zostaniesz przeniesiony do mieszkania, jedno z badaczy zamieszka z tobą, byś mógł bardziej przystosować się do życia...– A kto powiedział że chcę się przystosowywać? Mam do tego mieszkać z jakąś białą kreaturą? Nie miałem jednak czasu by zaprotestować, dwa olbrzymy złapały mnie pod łokcie i siłą podniosły z posłania- chociaż byłem dość wysoki jak na mężczyznę, tym potworom sięgałem ledwie do ramienia...razem ze mną ruszyli w stronę ściany, w której nie dostrzegłem żadnych drzwi...ale kiedy już się pod nią znaleźliśmy , po prostu przez nią...przeszliśmy. Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia jak to się stało.
Kilka minut później zostałem wprowadzony do niewielkiego, ale dosyć przestronnego mieszkania- odetchnąłem widząc w końcu coś co znam...obcy wprowadzili mnie i posadzili na białej, miękkiej kanapie- miła odmiana. Na ścianach przeważały odcienie błękitu, nie było tu ani jednego okna... rozglądałem się za kuchnią, ale tej również nie dostrzegłem. Można uznać że znajdowałem się w czymś na kształt salonu, oprócz kanapy na której siedziałem znajdowały się jeszcze dwa fotele ustawione w kierunku pustej ściany...trochę bez sensu jak na mój gust. Nawet nie dostrzegłem kiedy moi dwaj towarzysze gdzieś się ulotnili, tak byłem zaaferowany oglądaniem tego co mnie otaczało- wszędzie były jakieś sprzęty, a ja, jako budowlaniec nie byłem w stanie określić nawet jednego. Kilka minut później przy korytarzu dojrzałem jakiś ruch, obróciłem się w tamtą stronę i dostrzegłem kolejnego człowieka. Kiedy tak zastanawiałem się czy to ten sam który mnie tu przyprowadził, czy też może to mój przyszły współlokator... czy współlokatorka, on, ona podszedł do mnie i zajął miejsce na kanapie, wygonie się opierając. Z jego ruchów, wyczytałem, że dobrze zna to miejsce...czyli tego jeszcze nie poznałem.
– Witaj.– Powiedziała postać miękkim, niemalże kobiecym głosem. Może to jest kobieta? Uznałem że nie będę wyciągać ręki na powitanie, jeszcze zostałbym źle zrozumiany...– Jestem 1998 i pomogę ci przystosować się do twojego nowego życia.– Uśmiechnęła się lekko.
– Jestem John Keller.– Przedstawiłem się niemal odruchowo, on...czy ona...zmarszczyła brwi, więc po chwili uzupełniłem:
– Tak się nazywam.
- Och, tak. A więc w twoich czasach ludzie tak się nazywali, Johniekelleru?– Po raz pierwszy od dzisiejszego poranka zaśmiałem się lekko, słysząc jak łączy moje imię i nazwisko w całość.
– Nie, każdy miał inne imię. Ja akurat John. Keller to nazwisko.
– Nazwisko?– Powtórzyła, ze wciąż niepewną miną.
– Nazwisko, no wiesz...– Cholera, jak mam to niby wytłumaczyć? Postanowiłem zmienić temat.
– A ty? Wszyscy macie numerki?– Przypomniał mi się gość z tej sterylnej sali, do niego też zwrócono się po numerze...9804? Tak to było?
– Tak. To bardzo dobry system, każdy kto zostanie stworzony dostaje kolejny numer, mamy je zapisane tutaj– Wyciągnęła lewą rękę i pokazała mi numer wypalony na przedramieniu. Mimowolnie się wzdrygnąłem.
– Jak w obozach koncentracyjnych...– mruknąłem, ale panna 1998 okazała się mieć doskonały słuch.
– Jakich obozach?
– Nieważne...– Jakoś nie mam ochoty jej o tym opowiadać. Na chwilę nastała zupełna cisza, człowiek, istota obok mnie przyglądała mi się bez skrępowania, ja zaś założyłem nogę na nogę, by choć trochę zakryć swą nagość. Ciszę przerwało głośne pikanie. Zacząłem rozglądać się za źródłem tego dźwięku, kiedy dostrzegłem że nadgarstek białej dziewczyny zaczął świecić się na czerwono.

Dziecię PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz