Rozdział V

116 10 0
                                    


Jednym z obowiązków króla było zawieranie sojuszy, które miały za zadanie poprawić zarówno sytuacją materialną, jak również dobre imię jego rodziny. Nie było to wcale łatwym zadaniem, albowiem wysoko urodzeni bardzo często mieli bardzo wysokie wymagania, jakim sprostać mogła tylko wyjątkowa dziewczyna. Brandon już od dobrych paru miesięcy planował zamążpójście swej najdroższej siostry, lecz okazało się to o wiele trudniejsze niż  uważał - prawie żaden z lordów nie rozpatrywał pozytywnie próśb młodego władcy, co wręcz doprowadzało go do szału. Od śmierci ojca trudno mu było w pełni powstrzymać temperament, co nie wróżyło niczego dobrego. Król powinien cechować się rozwagą oraz anielskim spokojem, a nie niekontrolowanymi wybuchami złości. Brandon spoglądał uważnie w błękitne oczy swej narzeczonej, nie mówiąc jednak niczego, co mogłoby chociażby w najmniejszym stopniu pomóc im rozpocząć konwersację. Strach, którym emanowała był doskonale widoczny, nawet jeśli Lyanna uważała, że perfekcyjnie opanowała przybieranie kamiennego wyrazu twarzy. Prawdą było, że w obecności swego przyszłego męża nie czuła się wcale najlepiej. Bardzo chciała powiedzieć mu wiele rzeczy, począwszy od wczesnego dzieciństwa, kończąc zaś na dniu, w którym rodzice młodej Targaryenki postanowili wysłać ją na północ, gdzie miała zostać już do końca życia. Uśmiechnęła się delikatnie w stronę bruneta, ukazując tym samym szereg śnieżnobiałych zębów. Wielu mawiało, że ten wyraz twarzy pasował córce smoków najbardziej, a ona chętnie utrzymywała ich w tym przekonaniu. W jej obecności nawet Brandon zmuszony był unieść kąciki ust do góry, nawet jeśli wcześniej uparcie się przed tym wzbraniał. Była olśniewająco piękna, czego nie sposób było dłużej nie zauważać. Wcześniej król był pewien, że Targaryen przyśle mu okropną, rozkapryszoną księżniczkę, lecz wszystko na szczęście okazało się nieprawdą, a panią jego serca miała zostać najprawdziwsza anielica. Wszystko  zmierzało ku dobremu, nawet jeśli jeszcze parę dni temu nikt nie wierzył w taki obrót spraw. 

-Chciałbym abyś wiedziała, że wkrótce staniesz się królową. Nie jest to łatwe zajęcie, lecz wierzę, że podołasz mu bez najmniejszych problemów. Północ jest co prawda całkowicie inna od miejsca w którym się wychowałaś, zaś jej urok przyćmi Twą tęsknotę za domem, Lya. 

Brunetka zdobyła się jedynie na ciche westchnięcie, którym miała nadzieję nie urazić zbytnio przyszłego męża. Prawdą było że w obcym miejscu nie czuła się najlepiej, lecz odbierała to za zdecydowanie lepszą alternatywę od pozostania w domu, gdzie nie mogła liczyć nawet na zrozumienie matki. Królowa Alayne była typem kobiety kompletnie podporządkowanej mężowi, co wmówiono jej już gdy była małą dziewczynką. Gdy wyszła za Viserysa miała zaledwie czternaście lat, jak więc wymagać od niej kształtowania własnej opinii? Cierpliwie znosiła jego wahania nastroju, częste romanse, a nawet okropny sposób w jaki traktował własne dzieci. Nawet synów nie traktował z należytym szacunkiem, nie mówiąc już o córkach, które uważał za swoją największą porażkę. Nagle Lyannę jakby dopadła fala smutku zmieszanego z kroplą rozczarowania. Uniosła swoje zgrabne ciało z miękkiego krzesła i powoli podeszła do króla, aby ułożyć dłoń na jego policzku. Po raz pierwszy zdołała spojrzeć w jego błękitne, chłodne oczy. W tamtej chwili wydawało się jednak, że wcale nie przeszkadza mu gest przyszłej żony. Co więcej, zaimponowała mu swoją odwagą - w końcu jaka kobieta byłaby w stanie już po zaledwie paru dniach pobytu w obcym miejscu przekonać się do człowieka, którego ochrzczono mianem potwora. Nie był jednak nawet w połowie tak okropnie jak opisywali go ludzie na południu. Wystarczyło odpowiednio podejść króla, aby zyskać jego zaufanie. Właśnie na tym najbardziej jej zależało, jeśli w przyszłości miała go w sobie rozkochać. 

-Chciałabym spotkać się z poddanymi, jeśli jest to możliwe, Panie. Słyszałam, że tutejszym ludziom brakuje wsparcia, które pragnę im zapewnić. 

Jako przyszła królowa, Lyanna musiała nauczyć się, jak odpowiednio wszystko rozgrywać. Zawsze uważała, że lepiej być władcą którego ludzie kochają, niż takim, którego się obawiają. Od niepamiętnych czasów to kobiety zajmowały się łagodzeniem sytuacji w królestwie, podczas gdy ich mężowie wybywali na wojny, gdzie walczyli w imię swego rodu. Brandonowi spodobało się jej podejście, więc tylko skinął głową, układając dłoń wzdłuż talii istoty, która wprawiała go w niemałe zakłopotanie. Zakładał, że nigdy nawet nie spojrzy na nią jak na kobietę, lecz powoli zaczynał rozumieć, jak bardzo mylił się co do swej wybranki.

~

                                                                                                                  Królewska Przystań, Westeros

Daemon jako najstarszy z książąt i spadkobierca majątku ojca, powinien być istnym przykładem do naśladowania, lecz on nawet o tym nie myślał. Chętnie wybierał się na różnego rodzaju przyjęcia, pozostawiając wszystkie sprawy dotyczące państwa na głowie młodszych braci. Szczerze powiedziawszy, nigdy nie poczuwał się do odpowiedzialności za prawo, które ustanowił jego ojciec. Król Viserys był typowym konserwatystą, zaś jego synowie charakter odziedziczyli po matce, która wbrew pozorom była jedną z najmądrzejszych kobiet w całym Westeros.

O dziwo późnym wieczorem ojciec rodu zwołał posiedzenie, na którym każdy musiał być obecny. Daemonowi trudno było pojąć całą sytuację, albowiem zazwyczaj na tego typu spotkaniach gościli sami mężczyźni, tym razem jednak zaproszone zostały również jego matka i siostra. Jak zwykle spóźniony, wkroczył do komnaty obdarowując wszystkich pełnym sztuczności i szczerej pogardy uśmiechem. Zawsze uwielbiał wprawiać ojca w złość, aby potem z zadowoleniem obserwować wybuchy jego furii, które zazwyczaj kończyły się ucięciem głowy jednemu ze strażników. Zajął miejsce obok reszty rodziny, unosząc przy tym brwi do góry. Wszyscy wokół wyglądali na nieźle przestraszonych, podczas gdy on wręcz promieniował humorem.

-Zwołałem to posiedzenie, aby poinformować Was o pewnej bardzo ważnej sprawie. Mianowicie, od pewnego czasu nasz sojusz z Tyrellami nie ma się zbyt dobrze, tak samo jest z Boltonami czy innymi rodami, których wymienianie zajęłoby mi wieczność. Nie będę tłumaczył Wam jak do tego doszło, ale Tyrellowie zawarli sojusz z Baratheonami i wypowiedzieli nam wojnę, której nie wygramy jeśli nie zaczerpniemy pomocy od innych. Jako król Westeros, jestem zmuszony wybyć na pole bitwy, zabierając ze sobą Rhaegara oraz Daemona. Aerys zostanie tutaj, albowiem w zamku zawsze musi zostać smok. Lyanna wkrótce poślubi Starka, co daje nam liczną przewagę. Aerys zapewni nam sojusz z Lannisterami, natomiast Daemon... Cóż, nie będę póki co wypowiadał się na ten temat. Mamy na głowie ważniejsze sprawy niż lekkomyślność następcy tronu.

Daemon zachichotał, choć wcale nie było mu do śmiechu. Czuł się wręcz okropnie z myślą, według której miał wyjechać w kompletnie obce miejsce, aby prawdopodobnie zginąć tam od śmiertelnego ciosu. Nie tylko on zdawał się być przybity całą sytuacją, albowiem jego bracia siedzieli bezczynnie wpatrując się w nieme, chłodne ściany, matka zaś zdawała się być w pewnego rodzaju transie. Jedyną osobą która okazywała jakiekolwiek emocje była Visenya, po której bladych licach powoli spływały krystaliczne łzy. Uwiesiła się ramienia Rhaegara, jakby myślała że w ten sposób zatrzyma go przy sobie. Nawet jeśli nie łączyło ich jeszcze najsilniejsze z uczuć, ona zawsze kochała go jak członka rodziny, którym przecież był od zawsze. Viserys nie zareagował na łzy córki, po prostu podniósł się na równe nogi i wyszedł z komnaty trzaskając przy tym drzwiami. ''Moja decyzja jest nie odwołalna.'' -rzucił tylko na odchodne, pozostawiając zgromadzonych w jeszcze większej rozpaczy. Nikt nie mógł przyjąć do siebie wiadomości, której treść czytana między wierszami zwiastowała wyłącznie  rychłą śmierć.

You win or you die.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz