Geoffrey
Jechaliśmy już jakieś dwie godziny. Na szczęście należę do grupy osób, które jadąc samochodem mogą czytać książkę i nie chce im się później wymiotować. Susan ciągle mnie zaczepiała i chciała ze mną rozmawiać o Barbie lub innych głupotach. Matka siedziała w milczeniu, a ojciec prowadził w skupieniu. Właściwie to przez niego siedzę w tym samochodzie. Wygrał ostatnio trochę kasy na loterii i zarządził wyprowadzkę do Londynu. Lubiłem moje rodzinne miasto-Dartmouth. Przeżyłem tam lepsze i gorsze chwilę, lecz zdecydowanie mogę stwierdzić, że więcej było tych złych... To właśnie tam rodzice przestali mnie kochać, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie przepadałem za dużymi miastami, ale cóż... Przynajmniej będzie więcej nowych dziewczyn. Momentalnie na mojej twarzy pojawił się przerażający uśmiech, który tak samo szybko jak się pojawił zszedł z mojej twarzy. Jadąc tak i podziwiając rozprzestrzeniający się krajobraz zrozumiałem, że moje życie jest naprawdę ciężkie. Moja młodsza siostra Susan zdecydowanie nie była planowana. Urodziła się kiedy miałem dziesięć lat. Wierzcie mi lub nie, ale wtedy naprawdę się załamałem. Czy rodzice przestaną mnie kochać? Zapewniali mnie, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca i zawsze będę ich skarbem. W mojej rodzinie był ktoś jeszcze, ale na razie nie chce o nim wspominać... On pierwszy zauważył, że nie radzę sobie z tą całą sytuacją. Potem nadszedł pamiętny piątek pierwszego i wtedy... Nie. Nadal nie potrafię o tym mówić. Myśleć owszem, te wszystkie piękne szczegóły na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Rodzice coraz bardziej mnie ignorowali, chociaż mama czasami mówiła, że mnie kocha, a nawet mnie przytulała. Jednak to tylko z powodu jej rodzicielskiego obowiązku. Jednak jakoś nauczyłem się z tym żyć. Po jakimś czasie kompletnie mnie to nie ruszało. Za to tylko on mnie wspierał... Do czasu... Pomimo tej sytuacji bardzo pokochałem Susan. Nie miałem jej za złe zachowania rodziców. To nie była jej wina. Przez pierwsze pół roku mama zostawiała mi w kuchni posiłki z karteczką „Miłego dnia!", „Smacznego!" albo „Dobranoc!". Potem były same posiłki, a po jakiś dwóch latach sam wszystko musiałem przyrządzać. Rozmyślałem o tym bardzo długo, dopóki tata nie wyłączył silnika. Wtedy się ocknąłem.
-Jesteśmy na miejscu! - powiedziała uradowana mama.
-Ale tu jest ślicznie mamusiu! – odparła z zachwytem moja siostra.
-A Tobie synku jak się podoba? – zapytała mama.
Myślę, że chciała być tylko uprzejma.
-Bez większych „ochów" i „achów" – mruknąłem.
Ojciec spiorunował mnie wzrokiem po czym krzyknął.
-Wysiadamy rodzinko! – wypowiedział to w sposób przesadnie entuzjastyczny.
Z ciężkim westchnieniem wygramoliłem się z samochodu i zabrałem swoje rzeczy. Kiedy ojciec otwierał drzwi Susan skakała z podniecenia. Wbiegła pierwsza. Dom był duży, przestronny, ale nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak na pozostałych domownikach.
-Gdzie jest mój pokój? – zapytałem spokojnie.
-Na poddaszu – syknął ojciec.
-To jakiś bardzo słaby żart, tak? – myślałem, że go zaraz uduszę.
-Nie – odpowiedział dosadnie.
Więc tak chce ze mną pogrywać? To się doigrał.
-Myślałem, że jesteśmy czteroosobową rodziną i dla każdego znajdzie się miejsce – powiedziałem zdenerwowany. Jednak w tym momencie zapadła grobowa cisza. Może ja nie zaliczam się jako członek rodziny? Postanowiłem podjąć kolejną próbę -Trzyosobową?
-Pięcioosobową – powiedział prawie szeptem ojciec, a matka wybiegła z pokoju z płaczem – pomyśl zanim coś powiesz.
Gdy zauważyłem, że ojciec zaczyna pluć jadem, postanowiłem odpuścić.
-Gdyby to o mnie chodziło nikt by nie płakał – dodałem na koniec.
Nic nie odpowiedział. Jego milczenie oznaczało dla mnie, że miałem racje. Jednak o nim pamiętają. Wiem, że zadałem im cios poniżej pasa. Pobiegłem czym prędzej na górę i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Pokój był mały oraz skromnie urządzony, ale było wszystko czego mi trzeba. Z wyjątkiem książek. To była jedyna rzecz, która się we mnie nie zmieniła. Nadal uwielbiam czytać książki.
-Ehh – westchnąłem.
Postanowiłem, że pójdę rozejrzeć się po nowym mieście. Najpierw jednak wszedłem do Starbucksa i wziąłem kawę na wynos. Jeden ze sprzedawców zwrócił moją uwagę. Wydawał mi się dziwnie znajomy, ale nie zaprzątałem sobie tym dłużej głowy. Usiadłem z kawą w pobliskim parku. Dni były już coraz chłodniejsze. Zrobiło mi się zimno ale zignorowałem ten fakt i nadal siedziałem na ławce. Myślałem o tym koszmarnym dniu. Piątek pierwszego, zapamiętam tę datę na długo. Pierwszy dzień w tym cholernym mieście, a już zdążyłem zrobić tyle złego. Cały ja. Doprowadziłem matkę do płaczu, facet w Starbucksie wydawał mi się znajomy i jak zwykle za dużo myślałem. W tym momencie na moją głowę spadło coś wilgotnego. Potrząsnąłem głową i ujrzałem złoty liść. On też ma swoje problemy. Kiedy mija lato i przychodzi jesień , nie jest już nikomu potrzebny, a może wręcz przeciwnie? Przecież każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Tylko pytanie czy w jego przypadku będzie to dobry, czy zły początek, a jakie było według niego zakończenie? Spełnił już swoją rolę, więc teraz może spokojnie opaść. Zastanawiam się czy ten liść był dobry? Może czegoś żałuje? Uświadomiłem sobie, że ludzie i liście są podobni... Dość tych myśli. Znowu to samo. Kiedyś zamyślę się na śmierć. Nie miałem już siły szukać odpowiedzi na te wszystkie pytania. Nadal siedziałem na ławce sącząc kawę i patrząc bez większego sensu w przestrzeń.
Wreszcie postanowiłem się ruszyć. Obiegłem park dookoła i nagle to zobaczyłem. Biblioteka! Niedaleko mojego domu! W końcu pojawiła się zaleta tego dnia. W poprzednim miasteczku biblioteka była oddalona o dziesięć kilometrów, co było dla mnie nie lada problemem. Tylko tam znikają moje wszystkie problemy, ale tym razem miałem złe przeczucia. Mimo tego bardzo się ucieszyłem i szybko tam pobiegłem. Hm, nie wiem czy można nazwać to biegiem. Bardziej podskakiwaniem z radości. Bieg był tylko dodatkiem. Stanąłem na chwilę i po jakimś czasie otworzyłem drzwi. W środku było bardzo przytulnie. Chciałem pójść założyć kartę biblioteczną, ale coś przykuło moją uwagę. Nie coś, a raczej ktoś. Na środku wielkiej biblioteki stała dziewczyna, która uśmiechała się sama do siebie. Była do mnie odwrócona tyłem ale i tak wydawało mi się, że kiedyś już ją widziałem. Szybko wstrząsnąłem głową. Przecież to nie możliwe. Chociaż nie rozumiałem co robi, przyglądałem jej się dłuższą chwilę. Nagle odwróciła się do mnie, a ja poczułem się jak skończony idiota patrząc tak na nią. Uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłem to niezdarnie.
-Cześć! Mam na imię Rosalie. – powiedziała i w tym momencie mój mózg zaczął wszystko rejestrować.
Dzisiaj mijają dwa lata. Pamiętny piątek pierwszego. Chwila słabości. Już wiem skąd znam tego sprzedawcę ze Starbucksa. Wiedziałem, że z naturą nie wygram. Powtórka z rozrywki? Ten okres nie dla wszystkich będzie taki kolorowy...
*Czeeeść :) Dajcie znać co sądzicie o naszej powieści!*
CZYTASZ
Piątek Pierwszego
ActionWiele osób twierdzi, że piątek trzynastego to zawsze pechowy i trudny dzień. Czy kiedykolwiek ktoś się zastanawiał dlaczego piątek trzynastego, a nie na przykład piątek pierwszego? Hmm? Odpowiedź brzmi tak. Dwoje różnych, trudnych do zrozumienia nas...